Kluczem jest „wyraźny” Jezus
O „mrocznej” muzyce, która ma w sobie Światłość, o śpiewaniu o Bogu i do Boga i o emocjach na spotkaniach uwielbieniowych z ks. Andrzejem Daniewiczem, pallotynem, wokalistą i gitarzystą w zespole La Pallotina, rozmawia Justyna Nowicka.
La Pallotina – to nazwa zespołu, w którym ksiądz gra i śpiewa. Nazwa trochę kojarzy mi się z muzyką latynoamerykańską, ale chyba nie mam racji, prawda?
Nasza nazwa pochodzi od św. Wincentego Pallottiego, założyciela pallotynów i Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Pallotti był włoskim księdzem, działał w I połowie XIX w., głównie w Rzymie. Był znany z szerokiej i dynamicznej współpracy ze świeckimi. Nazwa więc nie mówi o muzyce, ale o charyzmacie. Jeśli jednak miałbym interpretować „La Pallotinę” stricte muzycznie, to powiedziałbym , że to taniec, ruch wiary, jej ożywienie – z odrobiną południowego temperamentu, z polskim sercem i gitarową siłą.
W repertuarze zespołu są piosenki rockowe. Czy można grać rocka i śpiewać o Bogu? Niektórzy twierdzą, że to niemożliwe. Bo jak można mroczną muzyką mówić o Świetle?
Uważam, że „mrok” ściele się we wszystkich gatunkach muzycznych tak samo jak światło (dziś może nawet bardziej mroczne są niektóre mainstreamowe narracje gwiazd elekto-popu). To po prostu zależy od tego, kim jest muzyk, jakie składa świadectwo i jakie jest jego (i jego otoczenia) przesłanie. Czym innym jest „rock”, a czym innym „stereotyp rocka”. Tradycyjni słuchacze będą się nakręcali decybelami i przesterem, tradycyjni przeciwnicy będą uważali, że piękno musi być ciche. Ja uważam, że istnieje jedna muzyka, jak górski strumień płynie sobie nie wiadomo skąd i dokąd, a my od czasu do czasu zanurzamy w niej dłonie… Batalie stylistyczne to strata czasu.
Gra ksiądz także tak zwaną muzykę worshipową. Może wyjaśnijmy najpierw, czym różni się ona od gospel?
Gospel to muzyka „obrzędowa”, o korzeniach afroamerykańskich. Dominuje w niej wokal, a treściowo kerygmat. Gospel kojarzy mi się z silną ekspresją, z estradą, z intensywną aranżacją, z feelingiem na 2 i 4 i rozwibrowaną emisją.
Worship (uwielbienie) postrzegam bardziej jako muzykę modlitwy, jakby bez początku i końca; jako kreowanie delikatnej przestrzeni spotkania z Bogiem. Worship nie tyle mówi o Bogu, co zwraca się wprost do Niego (dlatego często muzycy uwielbienia siedzą czy stoją bokiem do ludzi, np. wokół monstrancji z Najświętszym Sakramentem). Worship jest bardziej mantrowy, zasadniczo nie ma w nim braw, muzyczne frazy pisane są z myślą o wspólnym śpiewie. Duże znaczenie odgrywa tu improwizacja i instrumentalny background. Jest to muzyka przesunięta co do wrażliwości wykonawczej bardziej w stronę brzmienia niż słowa, a jeśli słowa, to „brzmienia słowa”. To jakby Jan Chrzciciel, który spotyka Jezusa i mówi: „Oto Baranek Boży!”.
Niektórzy chodzą na spotkania uwielbienia, ponieważ bardzo im się podoba muzyka. To staje się zarzutem ze strony tych, którzy dość sceptycznie podchodzą do takiej formy modlitwy. Mówią, że muzyka na spotkaniach modlitewnych bardzo działa na emocje, że je nakręca. Może za bardzo? A może muzyka może być modlitwą?
„Nakręcanie emocji”, działanie na emocje – to oczywiście prawda. Są one częścią człowieka, tak samo jak powierzchnia jeziora jest częścią jeziora. Nie widzę w tym nic fałszywego. Problem zaczyna się wtedy, gdy moje samopoczucie staje się celem samym w sobie, a nie ubocznym efektem spotkania z Bogiem. Równie dobrze może to być samopoczucie intelektualne, moralne czy instytucjonalne. Psu na budę wszystkie te samopoczucia, jeśli nie prowadzą do realnego zjednoczenia z Bogiem. A tego nie da się osiągnąć bez Drogi Krzyżowej. Bez prawdziwego cierpienia w miłości.
Czy trudno jest śpiewać o Bogu?
Śpiewanie jest pewnym rzemiosłem, którego trzeba się uczyć, niezależnie od talentów. I to jest trudne – bo na efekty czeka się dłużej niż na frytki w McDonalds. A że o Bogu – powiedziałbym przewrotnie: nie da się śpiewać o czymś/o kimś innym. Można obracać te refreny w dowolny sposób, a i tak, jak się temu bliżej przyjrzeć, to wyjdzie, że Bóg. Akurat w sztuce, w dźwiękach, obrazach, bryłach, wierszach, najtrudniej udawać kosmiczną samotność. Nie przeczy to temu, że istnieje coś takiego jak muzyka chrześcijańska, że nie chodzi tylko o muzykujących chrześcijan. Kluczem jest tu „wyraźny” Jezus, nawet jeśli nie wypowiedziany, to wyraźny. Kluczem jest Słowo wśród słów. Jeśli ktoś się boi je wypowiedzieć, wyśpiewać, to tak, jak by przyszedł na wesele tylko z powodu jedzenia i nie złożył życzeń parze młodej.
A co jest w muzyce najważniejsze?
Niespodzianka! To, co nowe. A po drugie: piękno, doskonałość formy.
Zatem Bogu niech będą dźwięki!
Fot. pallotti.fm
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |