kobieta

pexels

Kobieta na wydziale teologicznym

Kiedy zapytano panią Elżbietę Adamiak, pierwszą w Polsce kobietę, która określiła siebie mianem teolożki feministycznej, jakie to uczucie, odpowiedziała: męczące.

Osobiście wolę nazywać siebie kobietą teologiem, tak jak nazywałabym siebie kobietą nauczycielem czy sprzedawcą. Być może ułatwiam sobie w ten sposób życie, ponieważ końcówka -ożka często (przynajmniej w Polsce) rodzi nieco pobłażliwy uśmieszek i wycofanie się rozmówcy, w obawie, że za chwilę będzie musiał mierzyć się z wojującą feministką.

I muszę przyznać, że nie jest to lęk bezpodstawny. We współczesnym feminizmie istnieją bowiem dwie tendencje. Jedna z nich sięga genezą czasów rewolucji seksualnej, w związku z tym na sztandary bierze sobie obronę całkowitej wolności, w tym prawa do aborcji, antykoncepcji i dowolnego decydowania o swoim ciele. Druga tendencja polega na obronie absolutnej równości i nie tyle walczy o wolność kobiet, co dąży do zamazania wszelkich różnic między kobietą a mężczyzną. Można powiedzieć, że nie tylko dąży do dowartościowania kobiecości w kobiecie, ale do ukazania, że jest wartościowa, bo może by taka jak mężczyzna. To jest współcześnie dominujący nurt. „Nie należy karykaturować ruchu feministycznego. jest jednak prawdą, że niezwykle silny jest dziś prąd, który postawił sobie za cel walkę z białym, heteroseksualnym mężczyzną. Nie podoba mi się interpretacja relacji miedzy mężczyzna i kobietą w kategoriach walki klas” – mówi dla miesięcznika „W drodze” dziennikarka „Le Figaro” Eugénie Bastié, która od lat zajmuje się feminizmem.

kobieta

pexels

Teologia feministyczna jest reakcją na teologię, w centrum której byli mężczyźni. Jest głosem kobiet, które zauważają istniejącą, także w Kościele, dyskryminację i chcą jej przeciwdziałać. Jak w feminizmie, tak i w teologii feministycznej przychodzą kolejne fale – pierwsza, druga i trzecia. Pojawiają się różnice i wewnętrzne spory. Zatem wśród teolożek są feministyczne radykalistki, które często już nie uważają siebie za chrześcijanki, ponieważ straciły wiarę w zmianę patriarchalnego społeczeństwa. Są też takie, które nie chcą włączania kobiet we wszystkie struktury Kościoła, ale żeby się to działo tam, gdzie jest to możliwe. Są też teolożki przywiązane do tradycji, ale szukające wewnątrz niej miejsca na zmiany, jakich pragną i których potrzebę dostrzegają. Dostrzegają one potrzebę, ale też możliwość reinterpretacji tekstów i symboli Kościoła, bez odrzucania istoty doktryny. Możemy też mówić o teologii kobiet, ponieważ kobiety po raz pierwszy w sposób świadomy stają się przedmiotem myślenia teologicznego.

Elżbieta Adamiak, kiedy wybierała przedmiot badań do rozprawy doktorskiej, nie zdawała sobie sprawy z tego, że to przypisze jej pewną rolę. Stoi na pograniczu. Ludziom Kościoła próbuje tłumaczyć problematykę feministyczną, a feministkom – że podobną wrażliwość można spotkać także w Kościele.

Zadziwia mnie pewne zakłopotanie faktem, że kobieta studiuje teologię, a później jeszcze robi doktorat. I do tego robi to z pasji, a nie dlatego, że chce katechizować. I chociaż już w „Gaudium et spes” możemy przeczytać: „należałoby sobie życzyć, aby więcej świeckich uzyskało odpowiednie wykształcenie w naukach teologicznych i by wielu spośród nich, studiując gorliwie, teologię uczyniło głównym przedmiotem swoich studiów”, to nadal jest to przyjmowane z pewnym zaskoczeniem.

Zuzanna Radzik w swojej książce „Kościół kobiet” pisze: „w Polsce świeckich uczących teologii na wydziałach teologicznych i w seminariach trzeba by szukać ze świecą. Podobnie jest ze świeckimi kobietami, zakonnic też znajdziemy niewiele. I choć większość studiujących teologię w ramach magisterium to kobiety, to już na studiach doktoranckich jest ich bardzo mało, a wykładowczyniami zostają naprawdę nieliczne”. Być może trafiłam na takie ewenement na skalę ogólnopolską, ale w czasie, w którym jestem na wydziale teologicznym UAM w ramach studium doktoranckiego, na dziennych studiach jeszcze w ubiegłym roku było więcej kobiet niż mężczyzn. Teraz na pierwszym roku jest trzech panów, a dwie panie niedawno obroniły rozprawę doktorską, więc te statystyki lekko się zachwiały, ale naprawdę nie mogę powiedzieć, że pod tym względem czuję się jakoś dyskryminowana. Oczywiście jestem realistką i wiem, że pewnie może być różnie z dalszymi badaniami naukowymi, ale nie mogę powiedzieć, żebym uważała, że jest to niemożliwe.

fot. Juan Pablo/Pexels

Czasami w środowiskach akademickich były wyrażane obawy, że pojawienie się kobiet na wydziałach teologicznych spowoduje, że na sale wykładowe wedrze się szturmem (oczywiście ta najradykalniejsza) teologia feministyczna. Ale z tego, co mogę zaobserwować na swoim wydziale, wcale tak nie jest. Kobiety prowadzą zajęcia, opierając się raczej na klasycznych źródłach. Ale myślę, że kobiety, które zajmują się teologią, mogą przyczynić się do ukazania bardziej symfonicznej prawdy o życiu duchowym, o Kościele i o samym Bogu, nie rezygnując ze swojego, kobiecego sposobu postrzegania świata, Boga i swoich intelektualnych i duchowych intuicji.

Raz dynamiczniej, raz z większą stagnacją, ale powstaje grupa świeckich osób, z różnymi stopniami naukowymi z teologii katolickiej. Są równi duchownym pod względem wiedzy i można by chyba bardziej wykorzystać to środowisko. Osobiście często czuję się niewykorzystana intelektualnie.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze