Kolęda od drzwi do drzwi – szansa na ewangelizację
„W naszej parafii pukamy do wszystkich drzwi, choć trzeba przyznać, że często robią to wcześniej za nas ministranci” – uśmiecha się proboszcz jednej z parafii w diecezji. Tradycyjną kolędę w tej wspólnocie rozpoczęto przed Bożym Narodzeniem, bo parafia jest duża. „Chodzimy od rana do wieczora. To niekiedy bardzo wyczerpujące” – dodaje wikary z innej parafii beskidzkiej.
„Ci, którym nie odpowiada godzina odwiedzin umawiają się indywidulanie przez telefon” – tłumaczy. Na klatkach schodowych w innym bielskim osiedlu wiszą szczegółowe informacje o planowanych wizytach duszpasterskich. W całej diecezji dominuje model odwiedzin – od drzwi do drzwi, ale są też wspólnoty, gdzie kapłani przychodzą na zaproszenie wiernych.
Jak podkreśla wikariusz generalny ks. Marek Studenski, odwiedziny duszpasterskie we wszystkich parafiach diecezji bielsko-żywieckiej należy przeprowadzić w tradycyjnej formie, tak jak przed pandemią. „Kolęda jest okazją, by spotkać się i porozmawiać również z tymi parafianami, których więź z Kościołem osłabła. Wobec tych, którzy mimo wszystko odmówią przyjęcia kapłana – jest przynajmniej przypomnieniem o życiu duchowym i istnieniu parafii” – zaznacza.
>>> Z kopertą czy bez? Od domu do domu czy na zaproszenie? Jak wygląda kolęda w 2023 roku?
Jego zdaniem, sytuacje, gdy księża pukają do zamkniętych drzwi, a część mieszkańców sobie tej wizyty nie życzy nie należą do rzadkich. „Trzeba jednak wykorzystać tę jedną z najbardziej niezwykłych szans na ewangelizację, jaką mamy” – stwierdza kapłan.
„Nie idziemy po kolędzie w gościnę, ale chcemy, żeby ludzie nas zmęczyli pytaniami, wątpliwościami, problemami. Jeśli idziemy tam z Jezusem, to nie musi to być jedynie czas trudu” – przyznaje w rozmowie z bielsko-żywieckim „Gościem Niedzielnym” ks. Marek.
Wśród wiernych nie brakuje takich, którzy chcą wypowiedzieć przed odwiedzającym księdzem wszystkie swoje pretensje, wyliczyć swoje uwagi pod adresem Kościoła, posprzeczać się politycznie. „Często jednak zamiast gorącej sprzeczki następuje stonowana i pełna życzliwości rozmowa. Taki balon nagromadzonej frustracji łatwo przekuć jednym spokojnym słowem czy gestem” – zauważa wikariusz w jednej z wielkomiejskich parafii na Podbeskidziu.
„Wizyta duszpasterska w moim domu jest niesłychanie ważna, ale nie chcę przygotowywać się do niej w taki zobowiązujący sposób, tzn. myśleć o tym, co podać do jedzenia, czym poczęstować, jak posprzątać mieszkanie, by lśniło niczym nowe. A takie rzeczy musiałabym wziąć pod uwagę w przypadku, gdybym zdecydowała się na indywidualne zaproszenie kapłana. Lubię, gdy ksiądz odwiedza mnie między jednym mieszkaniem a drugim. To mniej stresujące” – zwierza się jedna z mieszkanek Podbeskidzia – żona i matka.
Urszula Rogólska z „Gościa Niedzielnego” przytacza historię z parafii, gdzie kolęda była „na zaproszenie”. „Ksiądz miał odwiedzić dwa mieszkania: na parterze i ostatnim piętrze. W drodze na górę natknął się na panią, która rzuciła: Ja sobie nie życzę, żeby tu ksiądz chodził. Do mieszkania na pewno nie wpuszczę. Ksiądz zdążył odpowiedzieć: Ja to szanuję. Chciałem tylko powiedzieć, że Bóg panią kocha, dla pani Jezus cierpiał, umarł i zmartwychwstał. Kiedy wracał z góry, ministrant mówi: Ta pani z pierwszego piętra jeszcze księdza zaprasza” – opisuje dziennikarka.
Inny kapłan opowiada, że po prostu bał się chodzić „po kolędzie” do domów na osiedlu o bardzo złej sławie. Gdyby jednak pewnego dnia, dawno temu, nie wszedł do jednego z tych odrapanych i odstręczających mieszkań, mężczyzna, który tam umierał, nie wyspowiadałby się przed śmiercią.
W wielu rejonach diecezji kapłani odwiedzają mieszkania w potężnych blokowiskach. Kilka minut przed zaplanowaną wizytą w danej klatce do drzwi puka ministrant, by sprawdzić, czy lokatorzy chcą przyjąć kapłana. Czasami od razu wiadomo, że ktoś sobie takiej wizyty nie życzy. Innym razem brakuje jednoznacznej informacji. Wtedy ksiądz zapuka. Zdarza się, że drzwi się otwierają. Krótkie spotkanie kończy się modlitwą. „Nie przyszedłem Pana nawracać. Cytuję wtedy w myślach ks. Jana Twardowskiego” – opowiada jeden z wikariuszy. Jego zdaniem, ten odwrócony porządek rzeczy, gdy to kapłan przychodzi do wiernego, by go wysłuchać jest bardzo cenny. „Jest w tym pewien element niepewności, ryzyka, ale to bardzo ewangeliczna sytuacja” – przyznaje.
Według ks. Studenskiego, ludzie spotykający się z księdzem w swoim mieszkaniu są gotowi częściej niż kiedyś poruszać różne problemy. Niekiedy pod maską opisywanych przez z nich zdarzeń chcą przekazać własne duchowe lub religijne wątpliwości.
„Zdarza się, że np. ksiądz omija mieszkanie, bo wie, że tam żyją ludzie w związku niesakramentalnym i oszczędzi niezręcznej sytuacji im i sobie. A oni często czekają, chcą opowiedzieć o swojej sytuacji” – powtarza na łamach „Gościa” ks. Studenski.
„Gdy księża z parafii zaczynają chodzić w naszej okolicy, powstaje specyficzna wspólnota. Wiemy, że będą nas odwiedzać po kolei. Księży przyjmują nawet ci, którzy do kościoła chodzą tylko na pogrzeby albo wcale. To dobrze, że ksiądz ich odwiedza. Mam wrażenie, że wtedy więcej mnie z tym sąsiadem łączy” – zwierza się parafianin.
Kolęda „na zaproszenie” lub wypełnianie specjalnych formularzy przez internet dla wielu proboszczów są bardziej męczące, niż te wizyty od drzwi do drzwi.
Dla wiernych, którzy mieszkali kiedyś za granicą praktykowana w Polsce kolęda duszpasterska to niezwykłe doświadczenie. „Tego naprawdę nie ma w innych częściach Europy czy świata. Pukający do drzwi kapłan to okazja do niezwykłego spotkania, którego czasami sens dostrzegamy po wielu latach. Odczułem to wyraźnie w tych miejscach, gdzie posługa księży praktycznie sprowadza się jedynie do przestrzeni świątyni lub plebanii” – zauważa.
Na wizytę duszpasterską powinno się przygotować krzyż, świece, wodę święconą, Pismo Święte, jeśli jest w domu.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |