Fot. PAP/Darek Delmanowicz

Kontrowersyjne upamiętnienie rzezi wołyńskiej [KOMENTARZ]

W niedzielę 14 lipca odsłonięto pomnik upamiętniający ofiary rzezi wołyńskiej. Nie można przejść do samej rzeźby bez, chociażby krótkiego, wprowadzenia. 

Ponad osiemdziesiąt lat temu na terenach przedwojennego województwa wołyńskiego doszło do zorganizowanej akcji militarnej. Jak podaje IPN, szacuje się, że ukraińscy szowiniści zaatakowali Polaków mieszkających w 4300 miejscowościach. Łącznie w swoich napaściach wymordowali między 1943 r. a 1945 r. na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej od 80 do 120 tysięcy Polaków. Nie bez powodu więc te wydarzenia nazywane są ludobójstwem. Widzimy, że skala napaści była ogromna, a akcja dobrze zorganizowana. Celem ataków było wytępienie narodu polskiego na terenach uznanych za ukraińskie. Jednak sama skala i zaplanowanie napaści nie wywołują takich emocji, jak metody, których używali nasi sąsiedzi. To nie była wojna. To nie było mordowanie. To było zwierzęce, krwawe i nieopamiętane barbarzyństwo i trudno uwierzyć, by człowiek mógł się go dopuścić. Wojny i podboje to coś, co zawsze miało i będzie miało miejsce. Niestety nieodłącznym towarzyszem tego typu zjawisk jest śmierć. Już w tym momencie słuszny gniew wzbudza, gdy ofiarami stają się bezbronni cywile. Widzimy obecną sytuację w Ukrainie. Inaczej reagujemy, gdy Rosjanie atakują ukraińskie tereny, a ukraińscy żołnierze ich bronią – w czego wyniku giną jedni i drudzy, a zupełnie inaczej odbieramy informacje, że rosyjskie wojska ostrzelały cywilne osiedla lub, co gorsza, szpitale czy szkoły. Wtedy okrucieństwo wojny staje się jakby spotęgowane. W przypadku rzezi wołyńskiej chodziło o eksterminację, a ofiarami byli wszyscy, którzy nie dali rady uciec. Bez znaczenia czy to były dzieci, starcy czy kobiety. Na setki okrutnych sposobów wymordowano około 100 tysięcy Polaków. Poza eliminacją polskiej ludności szczególny nacisk położony był na wyniszczenie naszej kultury. Palone były dobra, zabytki, domy, a zwłaszcza katolickie kościoły. 

Ludobójstwo zapomniane 

O niemieckich, nazistowskich zbrodniach słyszymy dość regularnie, jednak zbrodnie wołyńskie nie są tak znane. Z jednej strony za czasów rządów PRL były to tereny zagarnięte przez ZSRR, a władze nie chciały wzbudzać niechęci do jednego z sowieckich państw. Dopiero w 2013 r., w siedemdziesiątą rocznicę tamtych wydarzeń, powstał pomnik upamiętniający ofiary, a w 2016 r. film. Jak podaje IPN, po tych wydarzeniach spadł odsetek osób, które nic nie wiedziały o tej zbrodni z aż 41% do 19%. Prawie pół Polski nie wiedziało zupełnie nic o tak ważnym wydarzeniu. Z tego powodu głośne odsłonięcie nowego pomnika wydaje się czymś koniecznym, żeby jeszcze bardziej zmniejszyć liczbę nieświadomych. Jak wiadomo, nieprzypominana historia zanika. Na pewno w tym względzie, dzięki hałasowi jaki powstał wokół monumentu, cel został osiągnięty. 

>>> Tatuaż a katolicy. Moda rośnie [FELIETON]

Jest to dobry i ważny moment na poruszenie tego tematu – ze względu, na czas jaki mamy. W momencie potrzeby naród ukraiński na niespotykaną skalę został przywitany i zaopiekowany przez Polaków. Otworzyliśmy swoje granice, domy, serca i portfele. Zrobiliśmy to instynktownie i wręcz błyskawicznie, nasi inni sąsiedzi tygodniami zastanawiali się, jakiej pomocy udzielić. Pomoc ze strony obywateli buduje serca, jednak do tego doszła również ogromna pomoc państwowa, na jaką zdecydowały się polskie władze. Ta w wielu opiniach była wręcz zbyt duża i niezrozumiała. Nie jest to tylko opinia Polaków. Moi ukraińscy znajomi dziwią się, dlaczego aż tak łatwo mogą wziąć kredyt, zrobić prawo jazdy czy dlaczego aż tak łatwo dostają różnego rodzaju zasiłki. Sami nazywają to przesadą. Jednak, skoro nie to jest tematem dyskusji, można stwierdzić, że udzieliliśmy ogromnej pomocy. Moment, w którym pokazaliśmy miłość do bliźniego, jest dobrym gruntem do tego, by przypomnieć o tamtych tragicznych wydarzeniach. Jest dobry, bo niestety przez dziesiątki lat bezskuteczność naszych władz i niechęć władz Ukrainy sprawiły, że ciała wymordowanych Polaków dalej spoczywają poza swoją ojczyzną, a rodzina nadal nie może odwiedzać ich grobów. Grobów, których nawet oficjalnie nie ma, a są to często po prostu zbiorowe mogiły. Dodatkowo ciągle nie usłyszeliśmy od prezydenta Ukrainy przeprosin. W tym samym czasie, od lat Niemcy realizują swoje umowy z Ukrainą, dzięki czemu ekshumowali dziesiątki tysięcy poległych w czasie I i II wojny światowej żołnierzy. Prace nie zostały przerwane nawet po wybuchu wojny z Rosją. 

W tym temacie pojawia się też problem, ponieważ dla Ukrainy działalność UPA i banderowców jest częścią tożsamości narodowej i wiążą ich działania z ruchem narodowowyzwoleńczym. Stepan Bandera to z jednej strony bohater, który walczył o niepodległość kraju. Trafił przez to do więzienia, co przerwało jego studia. Jednak w swoich poglądach poszedł zdecydowanie za daleko. Nie jest szczytnym cel, do którego musisz dojść po trupach. Bandera uważał inaczej. W dekalogu ukraińskiego nacjonalisty z 1929 r. możemy przeczytać: 

„7. Nie zawahasz się dokonać największej zbrodni, jeśli wymaga tego dobro sprawy. 

8. Nienawiścią i bezwzględną walką oraz podstępem będziesz przyjmował wroga Twego Narodu”. 

Niewygodny pomnik 

Po tym tragicznym, historycznym, i w tym współczesnym, trudnym i nieprzepracowanym kontekście swoje miejsce znalazł nowy pomnik. Jednak jego droga również nie była łatwa. Przez siedem lat kolejne gminy odmawiały umieszczenia na ich terenie tego monumentu i dopiero w Domostowie, w województwie podkarpackim, zgodził się na to wójt gminy Jarocin, Zbigniew Walczak. Pomnik, który zaprojektował Andrzej Pityński wywołał skrajne emocje. Z jednej strony, tej bardziej lewicowej, spotkał się z wieloma atakami i słowami krytyki. Jednak w tym wszystkim słusznie zaznacza się obawę o to, by rzeźba nie nakręcała nienawiści między narodem polskim i ukraińskim. Nie można zaprzeczyć, że gdy się czyta o tej historii, trudno jest robić to obojętnie i bez negatywnych odczuć. Te niestety, poza oceną przeszłości, mogą mieć swoje oddziaływanie na współczesność, szczególnie w sytuacji, gdzie Ukraińców wśród nas jest tak wielu. Z drugiej, tej prawicowej strony, również słusznie zaznacza się, że trzeba dbać o naszą historię, o pamięć i o tysiące ofiar dalej zakopanych jak bezpańskie zwierzęta. W rzeczywistości jest w tym wiele prawdy. 

Wizja artysty 

Pomnik jest duży, co akurat raczej nikomu nie przeszkadza. Wielki orzeł, wielki krzyż. Dziecko przebite na wylot trójzębem podkreślającym winę Ukrainy, rodzina w płomieniach i ponabijane dziecięce głowy na sztachetach. Wiele osób uważa, że przedstawienie jest zbyt dosłowne. Najbardziej przemawia do mnie argument rodziców, którzy stwierdzają, że tę część historii muszą przedstawić dzieciom bez pokazania tego monumentu. Dla nich jest zbyt brutalny i nie da się zaprzeczyć, że w tych słowach jest sporo prawdy. Również opinia, że pomnik będzie blisko szybkiej drogi i raczej będzie straszyć kierowców, zdaje się mieć trochę sensu, bo ta rzeźba wymaga czegoś więcej od rzucenia w przelocie jednego spojrzenia. Jednak nie jestem dzieckiem i z tej perspektywy tego nie oceniam. Mimo to dla mnie ten pomnik jest po prostu mało atrakcyjny i zbyt łopatologiczny. Oczywiście, liczy się przekaz, ale trzeba pamiętać, że to też dzieło sztuki, a to oceniam po prostu średnio. „Rzeźba musi być brutalna, bo przedstawia brutalne wydarzenia” – można przeczytać w internecie. Nie można się z tym zgodzić, bo nie po to stworzyliśmy symbolikę, a sztuka często prawie niczym przedstawia ogrom emocji, żeby teraz stwierdzić, że za jej pomocą wydarzenia trzeba pokazywać jedynie dosłownie. Jednak brutalność mi nie przeszkadza, przeszkadza prostactwo jej ukazania. Nie chcę być źle zrozumiany, ale zabijane dzieci ukazane jako zabite dziecko i poodcinane głowy – jest po prostu zbyt prostym pomysłem.  

Rzeźba mogłaby być dla mnie nawet bardziej krwawa, ale w sposób mniej dosłowny, bardziej pomysłowy i bardziej artystyczny. Jak pokazać Polskę? Orzeł. Katolicyzm? Krzyż. A śmierć dziecka? Martwe dziecko. Mnie ta łatwizna skojarzeń nie kupiła. Członek komitetu organizacyjnego uroczystości odsłonięcia pomnika Witold Zych zacytował słowa autora pomnika, że „dobry pomnik to taki, który jak się raz zobaczy, to się pamięta przez całe życie”. „I to jest taki pomnik”. Mnie to przypomina zwrot „nieważne dlaczego będą o nas mówić, ważne, żeby mówili” i nie uważam, by to była dobra droga. Bardzo łatwo można wymyślić kilka pomysłów na skandaliczne pomniki i np. upamiętnić ofiary gwałtów pokazując rzeźby gwałconych kobiet. Na pewno każdy, kto to zobaczy, rzeźbę zapamięta, jednak czy to będzie oznaczało, że jest dobra?  

Fot. PAP/Darek Delmanowicz

>>> Prosto jest być katolikiem, ale czy łatwo? [FELIETON] 

Dosłowność 

Dosłowny może być film, dokument czy książka, ale od obrazu czy pomnika możemy, a nawet powinniśmy oczekiwać czegoś więcej. Czegoś ponad dosłowność. Nie jestem osamotniony w takim odbiorze. Podobnie krytyczne zdanie wyraził np. rzeźbiarz dr hab. Jerzy Kierski, prof. Uniwersytetu Rzeszowskiego (Instytut Sztuk Pięknych w Kolegium Nauk Humanistycznych). Stwierdził on, że „na talerzu zostały podane sceny drastyczne, okrutne i przerażające”. „Jest to dzieło przegadane. Tam nie ma jakiejś metafory, jest za to dosłowność. Proporcje są zachwiane — ta dramatyczna scena dziecka nadzianego na trójząb. Jak się to ma do krzyża i do tej ogromnej masy orła, który także nie jest w proporcjach?” – mówił naukowiec. 

>>> Historia bez katolików 

Prawda historyczna 

Jednak podkreślam, że to mój odbiór pomnika, jako dzieła, a nie celu, w jakim powstał. Przypominanie prawdy historycznej uważam za nasz obowiązek. Szczególnie, gdy ta przez problem z ekshumacją ciągle nie jest tematem zamkniętym, a aktualnym i z każdym rokiem zwlekania jeszcze bardziej istotnym. Jednocześnie też przypominanie historii i ponowne jej analizowanie nie powinno wzbudzać wrogości. Dbajmy o sprawiedliwość, ale nie jak Bandera, nie po trupach. 

Na koniec dobrze przytoczyć wypowiedź dr. hab. Władysława Osadczy z KUL i Instytutu Pamięci i Dziedzictwa Kresowego, który wyraził wdzięczność i stanął w obronie przekazu i upamiętnienia: „Nie ważymy słów, kiedy potępiamy zbrodnie Holokaustu, nie ważymy słów, kiedy potępiamy Auschwitz, kiedy potępiamy Katyń. Natomiast tutaj nam każą ważyć słowa. Nie powinniśmy ważyć słów, tylko nazwać rzeczy po imieniu i oddać hołd należny ofiarom, które poniosły nieprawdopodobną śmierć”. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze