Kościół nie jest galerią moralnych dzieł sztuki. Jest tratwą zbierającą rozbitków [FELIETON]
Granica między dobrem i złem nie przebiega między grzesznym światem a świętym Kościołem. Ona leży w każdym z nas.
„Wszyscy jesteśmy nędznymi wyrzutkami, z których Bóg utworzył wspaniały Kościół” – to słowa Jana Pawła III, bohatera serialu Paolo Sorrentino „Nowy Papież”, w tę postać wcielił się John Malkovich. I choć to słowa fikcyjnego następcy św. Piotra, to jednak oddają ważną prawdę. Świętość naszej wspólnoty nie polega na naszej bezgrzeszności – bez znaczenia czy świeckich, czy duchownych. Świętością Kościoła jest Bóg, który z każdego zła jest w stanie wyprowadzić dobro. On potrafi i chce (!) wszystkich zgromadzić w swoim Kościele i prowadzić nas do przemiany w znany sobie tylko sposób.
>>> Ewangelizować oikos, czyli metoda siedmiu kroków [ROZMOWA]
Świętość Kościoła
Jedyną gwarancją świętości Kościoła jest obecny w nim Bóg. Nie porywający tłumy papież. Nie idealny biskup. Nie nieskazitelny ksiądz. Nie wspaniali i charyzmatyczni liderzy wspólnot. I nie unoszący się metr nad ziemią zwykli wierzący. Jeśli jestem częścią Kościoła, to jest nim także mój grzech. I grzechy moich bliźnich. Bo choć, jako katolicy, chcemy iść zawsze w kierunku świętości, to jednocześnie na tej drodze upadamy. Czasem bardzo boleśnie, gorsząc przy okazji otoczenie. Świętość Kościoła nie polega na magicznej przemianie jego członków w ludzi idealnych. Pismo Święte mówi, że „tylko Bóg jest dobry”, a my co najwyżej próbujemy uczestniczyć w tej dobroci. Czerpiąc ją z życia sakramentalnego, powinniśmy przekazywać ją dalej i nią żyć. W praktyce wychodzi różnie. Nie dlatego, że z Bożą łaską jest coś nie tak, ale dlatego, że bazuje ona na naturze – na naszej ułomnej predyspozycji. Lub raczej niedyspozycji.
Gdybyśmy mieli posłużyć się jakimś barwnym porównaniem, to należałoby powiedzieć, że Kościół nie jest galerią moralnych dzieł sztuki. Jest raczej tratwą zbierającą rozbitków, na której nieporadnie próbujemy przedostać się na upragniony ląd. Papież Franciszek porównał kiedyś Kościół do szpitala polowego, prowizorycznego miejsca opatrywania ran. Aby właściwie pojmować świętość Kościoła, należy przede wszystkim mieć świadomość, jakiemu celowi służy. Tym celem nie jest kolekcjonowanie nieskazitelnych osobowości, ale podporządkowanie się Odkupicielowi – Jedynemu, który może nas ocalić bez względu na naszą niedoskonałość i grzeszność.
>>> Ks. Jan Frąckowiak: Kościół to raczej KTOŚ niż COŚ [PODKAST]
Wypaczona świętość
Świętość nie polega na nieomylności. Nie polega także na bezgrzeszności. Ona polega na jasno wyznaczonym celu, jakim jest zjednoczenie z Bogiem. Kto realnie podejmuje taki wysiłek, ten żyje w nadziei i perspektywie świętości. Nawet jeśli nie do końca mu wychodzi. To logika, która wymyka się współczesnemu rozumowaniu. I w ogóle ludzkiemu rozumowaniu. Jak to możliwe, że wdowa wrzucająca grosz do skrzyni daje więcej niż ci, którzy przeznaczyli znacznie większe pieniądze? Jak to możliwe, że wszechmogący Bóg rodzi się w zimnej grocie? Jak to możliwe, że Jedyny Sprawiedliwy umiera na krzyżu jak największy złoczyńca? No właśnie. Pewne kategorie oceny wymykają się naszym codziennym schematom. To niełatwe, bo wymaga od nas przyjęcia zupełnie innej perspektywy. Polega ona ta tym, że ostatecznie to nie z rezultatów jesteśmy rozliczani, ale z miłości. Z tego, co ukryte najgłębiej w naszym sercu. W takiej perspektywie świętość i grzeszność to nie oksymoron. To dramatyczne napięcie, które od zawsze jest w Kościele. I w każdym z nas.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |