Grafika Michała Brzezickiego

Kościół nie szuka poklasku [FELIETON] 

Czy kiedyś nastąpi taki moment, że Kościół będą lubić wszyscy? Czasy, w których księża będą się cieszyć szacunkiem wszystkich? Może chociaż większości? Może większość Polek i Polaków będzie kiedyś lubiła i szanowała duchownych? 

Czy takie czasy są możliwe? 

Nie. 

Nie ma takiej opcji, i to z kilku powodów. Rolą Kościoła nie jest szukanie poklasku. Nie można być atrakcyjnym dla wszystkich, więc zawsze znajdzie się ktoś, komu coś się nie spodoba. Może nawet same zmiany, w celu przypodobania się jednym, nie spodobają się drugim. 

>>> Prosto jest być katolikiem, ale czy łatwo? [FELIETON]

Samopoczucie to nie wszystko 

W tym momencie przypomina mi się ostatnio usłyszana historia – z życia wzięta. Znajomy duchowny pracuje właśnie z grupą protestantów, którzy chcą wrócić na łono Kościoła. Wrócić, bo kiedyś już w Kościele byli, ale z niego odeszli. Z jakiego powodu wcześniej odeszli? Kościół im się do końca nie podobał. Sztywne reguły i brak „ducha nowoczesności” był dla nich czymś odrzucającym. Poszli za czymś, co wydawało się bardziej atrakcyjne. Śpiewy i spotkania, przypominające przyjemną imprezę, ludzie, którzy bardziej byli jak kumple i nie przypominali naszych, czasami mało dostępnych kapłanów. W skrócie, atmosfera była bardziej luźna, kumpelska i przystępna. Inaczej niż na mszy świętej, na którą nie powinniśmy przyjść źle ubrani, w odpowiednich momentach musimy klęczeć, a całość odbywa się w ciszy przerywanej naszymi odpowiedziami albo pieśniami, które, nawet gdy śpiewamy te najweselsze, trzeba przyznać, czasami przypominają próbę bardzo niezgranego chóru żałobnego. Po czasie przyszło jednak swego rodzaju opamiętanie. Wspomniana grupa zwróciła uwagę, że to nie powyżej wymienione rzeczy są najważniejsze. W chrześcijaństwie priorytetem nie jest dobre samopoczucie i zadowolenie z zabawy w czasie modlitwy. Zaczęło im brakować powagi i tego co najważniejsze, Eucharystii. Dopiero po czasie przywrócili równowagę priorytetom i Bogu, przestali na pierwszym miejscu stawiać swoje zadowolenie.  

Dobre rady 

W Kościele są różni ludzie, więc nigdy wszystkim się nie dogodzi. To jednak, jak już wspomniałem, nie jest rolą Kościoła. Jeszcze trudniej dogodzić tym, którzy już na starcie są nam wrodzy. Z tamtej strony słyszymy dziesiątki „dobrych” rad, co powinniśmy zrobić, żeby być lepsi. Czy to rzeczywiście są dobre rozwiązania? Może niektóre coś by pozytywnego przyniosły, ale nie oszukujmy się, te pomysły nie mają nam pomóc, one mają jedynie podkreślić, że mamy się zmieniać. Gdy spełnimy wszystkie, pojawią się następne, a po nich następne. Ba! To wprowadzenie części z nich wygeneruje kolejne. Czasami słyszy się hasła typu: „Księża powinni mieć żony!”, a pojawia się to w kontekście różnych seksualnych afer. Czy jednak „kochanka” lub „romans” to nie słowa dotyczące właśnie zajętych mężczyzn, a nie kawalerów? Do tego już widzę nagłówki z zarzutami „przekrętów finansowych”, gdzie duchownym zarzuca się wydawanie pieniędzy wiernych na żonę czy dzieci.  

Fot. Freepik/Freepik

Politycy są dobrym przykładem na to, jak podobanie się wszystkim jest nieskuteczne, a wręcz przeciwskuteczne. Nie da się jednocześnie być przyjacielem Kościoła, wzorowym katolikiem, kupując elektorat religijny, a zarazem przyjacielem wrogów Kościoła atakujących duchownych. Raz ogłaszają się katolikami i pokazują domowe kapliczki, innym razem przepychają pomysły sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Te rzeczy się nie łączą i wyborcy to widzą. 

Starać się przyciągnąć 

Mimo że powinniśmy przyciągać ludzi do Kościoła i starać się przemówić zarówno do starszego, jak i młodszego pokolenia, to celem de facto nie jest bycie lubianym. Z drugiej strony, przeciwnicy Kościoła nie chcą go lubić. Niezależnie od tego, jak się zmieni i jak bardzo będzie elastyczny. Niektórzy nawet po prostu chcą go zniszczyć, zdelegalizować, a obecnie nazywają go watykańskim okupantem (wykazując brak znajomości znaczenia tego słowa). Wystarczy spojrzeć na żółtą grafikę, która jest dodatkiem do tego tekstu. Jest to w niektórych antykościelnych kręgach bardzo modny obrazek, a zobaczyć go można np. na koszulkach czy jako naklejki na samochody. My symbolem ryby pokazujemy kim jesteśmy – pokazujemy nim naszą przynależność do Jezusa, oni zaś swoją wrogość względem nas. Zawsze zastanawiałem się nad tym, co musi być nie tak z człowiekiem, żeby nienawiść i wrogość do drugiej osoby były dla niego tak ważne, by okazywać je wszystkim. Widzimy w podobny sposób prezentowaną miłość do ojczyzny, klubu sportowego czy właśnie do swojej religii. Nienawiść i wrogość bywają dla niektórych tak istotne, że muszą je uzewnętrznić przed światem. To jednak rozważanie na inną okazję. 

Fot. Charl Folscher/unsplash

Iść za Kościołem 

Znane są historie, jak – ku zaskoczeniu świadków – katolicy z podniesioną głową, a również z uśmiechem na twarzy, szli na śmierć, będąc za swoją religię prześladowani. Dlaczego? Bo ci męczennicy doskonale wiedzieli, że to nie ludzie ostatecznie ich ocenią, tylko Bóg. Czytamy w Ewangelii Mateuszowej: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami” (Mt 5,11-12). 

Kościół zawsze będzie prześladowany, co również jest naszą drogą do zbawienia. To nie oznacza oczywiście, że celowo powinniśmy się narażać i wywoływać ukierunkowany na nas gniew czy wrogość. Jednak nie powinniśmy podobania się światu uznawać za priorytet, ani w ogóle za wartość. To nie Kościół ma iść za ludem, tylko lud za Kościołem. Iść ze świadomością, że czekają na nas wrogość i prześladowanie, bo ważna jest prawda, a nie poklask. Jan pisze: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził… Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał” (J 15,18.20b-21). 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze