Kościół wstrząśniętych i chwiejnych [FELIETON]
Kościół jako wspólnota bywa także miejscem trudnych doświadczeń, które dzieją się pomiędzy poszczególnymi osobami, które go tworzą. Czasami można mieć wątpliwości i pytania odnośnie do tego, czy takiego Kościoła chciał Chrystus. Czy chciał, żeby w ten sposób funkcjonował, tworzył właśnie takie struktury? I wątpliwości nie są niczym złym. Są potrzebne do weryfikowania i pogłębiania tego, co wiemy i czego doświadczyliśmy.
Być może są ludzie, którzy nigdy nie mają żadnych wątpliwości. Częściej jednak spotykam tych, którzy je mają. To nie znaczy, że ich wiara jest mniejsza czy bardziej krucha. Zwykle kojarzy mi się to z wieżowcami budowanymi m.in. w Japonii, czyli w regionie narażonym na częste wstrząsy sejsmiczne. Mają one różne systemy, które sprawiają, że w czasie wstrząsu budynek chwieje się bardziej, ale jednocześnie pozwala ocalić strukturę budynku; ściany nie pękają i budynek się nie zawala. Podobnie jest z wątpliwościami czy wewnętrznymi wstrząsami. Kiedy one przychodzą, to wcale – być może paradoksalnie – nie oznacza to katastrofy.
Siostry i bracia są często przeszkodą
Karl Rahner, znany niemiecki teolog, jeden z ojców Soboru Watykańskiego II, pisał w swojej modlitwie za Kościół: „Naturalnie wiem, że mocą Twej szczodrobliwej łaski Kościół tym [fundamentem wiary] właśnie jest i zawsze dla mnie być może. Ale zarazem nie przestaje być także Kościołem biednych grzeszników i dlatego bywa w różnym stopniu podstawą i domem mojej wiary: może mi wiarę w Ciebie i w Twoją zwycięską miłość dla mnie ułatwiać albo utrudniać. Naprawdę nie uważam się za lepszego od innych ludzi w Kościele; wiem jak niesłychanie daleko mi do tego, aby być przekonującym argumentem za jego pochodzeniem z łaskawej Bożej woli – mnie, który przecież sam jestem członkiem tego Kościoła i mam go reprezentować. Ale dlatego niech mi wolno będzie również powiedzieć, że moje siostry i moi bracia w tym Kościele stają się dla mnie często taką samą przeszkodą, kiedy mam wypowiadać słowa modlitwy: wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół, w świętych obcowanie i (dlatego) w żywot wieczny”.
>>> Justyna Nowicka: Maryja niesie Jezusa tam, gdzie On sam ma trudność z dotarciem [FELIETON]
Podobne odczucia ma wiele osób. I to jest prawda, że grzeszność innych ludzi nas dotyka i rani. Czasami tak bardzo, że mamy ochotę uciekać, żeby to nie wydarzyło się już nigdy więcej. Ale prawda jest taka, że tam, gdzie są ludzie, tam będą i tacy, którzy nas podniosą i jakoś ukoją, czasami nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to robią, ale będą też tacy, którzy będą nas ranić – czy to bezpośrednio, czy pośrednio. Nie chodzi też o to, by temu zaprzeczać, ale by poszukiwać prawdy o Kościele. Prawdy w sobie i próbować odpowiedzieć samemu sobie na pytanie: po co Jezus dał mi Kościół i dla czego, dla jakiej misji ja jestem dany Kościołowi? I po co ten Kościół jest w ogóle? Jaka jest jego misja i czy ją spełnia? To są pytania nie tyle świadczące o wątpieniu, ale o tym, że bycie w Kościele mnie angażuje wewnętrznie i zewnętrznie. Porusza mnie i dotyka tak samo, jak spotkanie z osobą, z Ciałem, z Mistycznym Ciałem.
Antyznaki i znaki
Dalej teolog pisze mocno, nazywając swój żal i swoje rozczarowania bardzo konkretnie, „po imieniu”. „Jakże nudni, jakże starczy, baczący tylko na reputację aparatu, jakże krótkowzroczni żądni władzy wydają mi się czasami «funkcjonariusze» Kościoła, jak w złym sensie konserwatywni i klerykalni. Jeszcze gorzej, kiedy do tego zachowują się z namaszczeniem, kiedy natrętnie demonstrują swoją dobrą wolę i swoją bezinteresowność, bo prawie nigdy nie słyszę, by się również publicznie i wyraźnie przyznawali do swych błędów i pomyłek. Życzą sobie natomiast, byśmy dziś wierzyli w ich nieomylność i zapomnieli o tym, jakich fałszywych kroków i zaniedbań dopuścili się wczoraj”. Pewnie wielu z nas odnalazłoby te emocje, które przy tej czy innej okazji pojawiają się w człowieku, kiedy zetknie się nie z wielkodusznością, ale z grzeszną stroną drugiej osoby. To pytanie często sprowadza się właśnie do pytania o wiarygodność. Komu mogę wierzyć? Czy temu, kto mówi jedno, a robi coś innego? I często nie chodzi o „spotkanie” z tzw. skandalami. Dużo głębiej i na dłużej zapadają w człowieku te sytuacje, które dotyczą jego samego, nawet jeśli mają rangę – tak je sobie nazwijmy – antyznaków powszednich. Tych, których generalnie przecież spodziewamy się po ludziach, ale jednak jakoś mocno kontrastują z głoszoną Ewangelią. I może dlatego tak wstrząsają i dlatego tak trudno przyjąć je jako coś, co po prostu się zdarza, bo gdzieś tam podskórnie jednak mamy tę intuicję (nawet jeśli nie wiarę), że jednak Ewangelia, że modlitwa, Eucharystia powinna coś w człowieku przemieniać. A jeśli nie możemy tego w wierzących zobaczyć, bo jest, może nawet chwilowo, zakryte, wówczas budzi to w nas niezgodę, bunt, czy inne podobne reakcje. Może to i dobrze, że jeszcze nam na czymś zależy, że jeszcze o coś chce się zawalczyć.
>>> Justyna Nowicka: prostota nie jest taka prosta [FELIETON], #ProstujmyŚcieżki
„Nie chcę należeć do tych, którzy ganią osoby piastujące w Kościele urzędy, a sami jeszcze bardziej od nich przyczyniają się do tego, że Twój Kościół traci wiarygodność. Ani tym bardziej do tych, którzy zastanawiają się niemądrze, czy chcą «jeszcze» zostać w Kościele. Pragnę też mieć stale otwarte oczy, aby móc widzieć cuda Twojej łaski, jakie i dzisiaj w Kościele się zdarzają. Przyznaję, że dostrzegam te cuda wyraźniej u ludzi małych” – pisze dalej Rahner. To ważne stwierdzenie – że nie ucieka z Kościoła, nie ucieka od trudności. Nie poddaje się często instynktownemu przecież odruchowi, że uciekamy od tego, na co nie możemy się zgodzić, od tego, od czego cierpimy. Chcę jednak podkreślić, że nie mówię przy tym o biernym znoszeniu krzywdy czy niesprawiedliwości, o zgodzie na to, by być krzywdzonym. Chodzi o to, by zastanowić się nad tym, czy w tym „moim” Kościele jest jeszcze coś, być może gdzieś głębiej, co sprawia, że mogę powiedzieć, że pomimo cierpienia chcę o coś zawalczyć. Czy też coś, o co chcę się zatroszczyć. Często jest to właśnie doświadczenie małej wspólnoty. Albo też znany nam ktoś, kto z miłości do Boga zaczyna pracować dla potrzebujących, idzie do tych, do których już nikt inny nie chce iść. Jest dobrym pracownikiem, rodzicem. Znów, często to, co dotyka nas bezpośrednio, w naszej okolicy, w naszych osobistych relacjach.
Skarga i miłosierdzie
„Można też wyśpiewywać w pełni uzasadnione hymny na cześć Kościoła świętego. Poprzez wszystkie czasy wyznaje on wszakże Twoją łaskę i głosi, że jesteś niewypowiedzianie wyższy ponad wszystko, co poza Tobą dałoby się pomyśleć. I dlatego będzie istnieć do kresu czasów, choć przecież oczekuję przyjścia potem królestwa Bożego, które wchłonie w siebie także Kościół. Ale również zaprawiona pewną goryczą skarga i błagalna prośba o zmiłowanie Boże dla Kościoła jest wysławianiem tego Kościoła oraz Twego miłosierdzia” – pisze teolog już na koniec modlitwy.
>>> Justyna Nowicka: Adwent to stan umysłu i serca [FELIETON]
Oczywiście istnieje krytyka Kościoła, która jest tylko gadaniną, ale jest przecież także taka, która jest wypowiedzeniem autentycznego bólu z powodu niewiarygodności i takich czy innych grzechów. Taka, która woła o prawdę, godność i o sprawiedliwość. Takie wypowiedzenie nie oznacza wrogiego nastawienia do Kościoła, ale można za Rahnerem powiedzieć, że jest to wyraz wiary w Bożą obecność właśnie tutaj, w sytuacji, w jakiej się znajdujemy, w tych okolicznościach i związanych z nimi emocjach. To wyraz wiary w to, że Bóg może swoim miłosierdziem zmienić te miejsca, w których jeszcze nie ma Ewangelii, gdzie nie idziemy przez świat ludziom dobrze czyniąc, tak jak robił to Jezus (por. Dz 10,38).
Wiara, która potrafi się chwiać, być wstrząśniętą, która poszukuje może stać się wiarą, która pozwala odnaleźć obecność i twarz Boga w czasami mało oczywistych miejscach i sytuacjach. A już na pewno nie jest wiarą słabą czy przegraną.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |