Fot. Youtube

Ks. Adam Bajorski: przez wiele lat byłem kościelnym urzędnikiem, a nie kapłanem [ROZMOWA]

Mówi się, że najtrudniej nawrócić się księżom. Rozmawiałem z ks. Adamem, który sam o sobie mówi, że nawrócił się już będąc kapłanem z wieloletnim stażem.

Ks. Adam Bajorski MSF należy do Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny. Obecnie angażuje się w ewangelizację, najchętniej razem ze świeckimi. Prowadzi także swój kanał na YouTubie.

>>> Tu mieszka dobry ksiądz 

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Zacznijmy od pytania, które może wydawać się trochę sztampowe. Jakich najpiękniejszych aspektów kapłaństwa ksiądz doświadcza? Dlaczego ktoś młody miałby iść tą drogą?

Ks. Adam Bajorski: – Najbardziej radosna i – powiedzmy to wzniośle – spektakularna jest dla mnie możliwość głoszenia słowa oraz satysfakcja, kiedy otrzymuję feedback i ludzie mówią, że bardzo potrzebowali takiego żywego słowa. Doświadczam, że głoszenie bezpośrednie, biblijne i od serca jest bardzo skuteczne. Jednocześnie jest także bardzo współczesne i dociera do ludzi, którzy potrzebują słowa, które nie jest patetyczne, pouczające i nie zaczyna się od kreślenia wielkich oddalonych ideałów, do których trzeba zmierzać. Przeciwnie, zaczyna wchodzić w istotę problemów, których doświadczają współcześni ludzie. Okazuje się wtedy, że człowiek nie musi ich sam rozwiązywać, lecz przy pomocy wiary można to robić z Panem Bogiem. W myśl słów św. Pawła: „sprawiedliwy żyć z wiary będzie”. Kiedy ludzie to odkrywają, to naprawdę dostrzegam zdumienie na ich twarzach. Są zaskoczeni, że wiara może być do tego stopnia żywa i pomocna. Dzisiaj często myślimy bardzo użytecznie. Okazuje się, że to wiara staje się dźwignią, mocą i siłą, która jest w stanie wyzwolić ogromne dobro. Przy jego pomocy możemy zawalczyć z problemami, a czasami ze złem. W myśl słów św. Pawła: „zło dobrem zwyciężaj”. Nie próbuj walczyć ze złem, tylko stwarzaj przestrzenie dobra, to wtedy to pole zła się pomniejsza. Wtedy zachodzi pewien rodzaj „bezkrwawej rewolucji”, która wnosi pokój i dobro. Chrześcijaństwo to nie są kamieniołomy, w których trzeba się zbroić i doskonalić, żeby cokolwiek w życiu uzyskać. Ja jako kapłan trafiłem na złotą żyłę, którą eksploatuję i to mi daje ogromną radość.

Bywają pewnie też trudne momenty.

– Prawda jest taka, że złe rzeczy nie przychodzą z zewnątrz, lecz raczej z wnętrza człowieka, z jego serca. Zdarza się, że poddaję się jakiemuś zwątpieniu, kiedy mocno uderza we mnie antykościelna propaganda. Czasami człowiekowi się wydaje, że to nie ma sensu. Ale potem przychodzą ludzie, nowe działania, słowo na modlitwie. Wtedy okazuje się, że te smutki gdzieś się rozpływają i znajduje się siła do tego, aby iść dalej. Generalnie tej radości jest jednak więcej. Nie wiem, czy mam takie usposobienie, czy tak się po prostu układa, ale na pewno jest w tym łaska Boża.

Wszystko jest darem Bożym. Również to, że ksiądz zawsze miał poczucie humoru i głośno się śmiał (śmiech). Ksiądz mówi często o swoim nawróceniu… po kilku latach kapłaństwa.

– Można powiedzieć, że to było moje nowe narodzenie, jak to mówi Ewangelia św. Jana. Ono rzeczywiście pojawiło się po wielu latach kapłaństwa. Kiedy pracowałem jako wikariusz, to byłem człowiekiem „duszpasterskiego sukcesu”. Wszystko jednak przychodziło z dużym mozołem i wysiłkiem. Z jednej strony była radość z kapłaństwa, ale z drugiej taka moja osobowość perfekcyjna, gdzie muszę mieć wszystko poukładane i stabilne, żeby zafunkcjonować, bardzo mnie męczyła. To sprawiało, że nie czułem się do końca pewny w tym, co robię. Gdy skończyłem studia doktoranckie i obroniłem pracę dyplomową, przyszedłem do seminarium i tam funkcjonowałem jako taki urzędnik, który nie idzie, ale kroczy, który wiesza ogłoszenia i odbiera duży szacunek od innych. Tak naprawdę kompletnie nie byłem z siebie zadowolony, bo w moim sercu było zawsze „duszpasterskie urzędnictwo” i czułem się uwięziony w seminaryjnych murach. Wszystko miało się zmienić podczas rekolekcji – podczas kursu Filip, który odbył się w naszym seminarium.

>>> Sakrament święceń – trzy stopnie tajemnicy 

Współsprawcami tej przemiany mieli być świeccy.

– Przyjechała do nas ekipa z ks. Kowalem, który był ojcem duchownym w seminarium koszalińskim. Ci ludzie zrobili dzień skupienia w trzy dni. Szczerze mówiąc, byłem kompletnie załamany, kiedy ich zobaczyłem. To ja ich zapraszałem i myślałem, że przyjadą sami profesorowie uniwersyteccy. A tu się okazało, że poza księdzem przyjechała jakaś kobieta w średnim wieku wystylizowana na wiktoriańską damę, jakiś chłopak, który sprzedawał płaszcze w sklepie po nocach, młoda dziewczyna z plecaczkiem w kształcie tygryska oraz maturzysta z technikum samochodowego. Ja sobie pomyślałem wtedy, że przecież ci uczeni studenci teologii całą tę ekipę po prostu rozjadą, bo co ci ludzie mogą wiedzieć na temat Pana Boga… Myślałem wtedy, że to my wiemy, jak to jest z tym Panem Bogiem, bo przeczytaliśmy na Jego temat całe kilometry książek.

A oni przyjechali nie z książkami, lecz z żywym Panem Bogiem.

– Oni po prostu przyjechali z czystym, pięknym i życiodajnym kerygmatem, czyli ogłoszeniem zwycięstwa Chrystusa nad złem. Kerygmat to absolutna podstawa chrześcijaństwa. Okazało się, że już po pierwszym dniu nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Jak się głosi kerygmat, to objawia się moc Pana Jezusa, Duch Święty ogarnia i wypala to, co jest harde i uparte w nas. My słuchaliśmy z zapartym tchem – tej uczennicy z plecakiem w kształcie tygryska, tego sprzedawcy płaszczy, tej nauczycielki, która wyglądała jak z innej epoki i ks. Kowala, szalonego kapłana, który potrafił pięknie mówić.

Co się w Księdzu zmieniło?

– Po przeżyciu tych rekolekcji cała moja ogromna teologiczna wiedza nagle poukładała się w całość. To, co było w takich segmentach, zaczęło się składać w coś, co stało się centrum mojego życia – w Pana Jezusa, który żyje, który zmartwychwstał. Przyszedł pokój. To, co było we mnie trudne, zakompleksione, perfekcyjne po prostu legło w gruzach. Kiedy ci świeccy z kapłanem głosili, to czułem, że pracuje we mnie coś bardzo mocnego. Po tych rekolekcjach  wiedziałem, że jestem już w innym świecie. Już nie chciałem wieszać ogłoszeń i wygłaszać uczonych referatów. Chciałem głosić ludziom żywą Ewangelię i mówić im o doświadczeniu wiary. Wcześniej wieszałem ogłoszenia w taki sposób, że od krawędzi były one geometrycznie powieszone, wszystko było równe, pinezki były w jednym kolorze itd. (śmiech). Po tych rekolekcjach powiesiłem ogłoszenie na jednej pinezce, ten papier tam latał i napisałem na tej kartce: „Kurs Filip i co dalej? Spotkanie w salce numer 5”.

Fot. arch. prywatne

I jaka była odpowiedź na pytanie „co dalej”?

– Przyszło 9 studentów teologii i wiedziałem, że to jest początek, że się tutaj coś dzieje. Modliliśmy się każdego dnia, a ludzie zaczęli przyjeżdżać na modlitwę do naszego kościoła. W końcu w czasie naszych spotkań kościół był pełen młodych ludzi, którzy chcieli się modlić. Później zapraszaliśmy tych ludzi do ewangelizacji. Ja wtedy też zrozumiałem, że jako kapłan uwielbiam głosić razem ze świeckimi – z małżeństwami, rodzinami, pojedynczymi osobami. Uwielbiam tworzyć zespół, przy pomocy którego przekazujemy bardzo podobne treści, ale każdy z nas robi to w inny sposób. Ktoś przecież jest jeszcze singlem, ktoś żyje w małżeństwie, ktoś inny w kapłaństwie. Dlatego ten kerygmat jest taki barwny i kolorowy. Oczywiście, zawsze zanurzamy to w dużej dozie dobrego humoru i radości, ponieważ wiara jest radosna. To nie jest łupanie kamienia w kamieniołomie. To jest coś pięknego, kreatywnego i twórczego. I tak już od wielu lat. A więc mogę powiedzieć: tak mi dobrze, że dobrze mi tak (śmiech).

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze