fot. Greg Rakozy/unsplash

Ks. prof. Tomasz Nawracała: dusza przeżywa radość czy smutek niezależnie od ciała [ROZMOWA]

W Credo wyznajemy: „wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Jakie będą nasze ciała po zmartwychwstaniu? Kiedy nasza dusza oddzieli się od ciała? Czy dusza, która jeszcze nie ma zmartwychwstałego ciała, może się cieszyć albo smucić? 

Ks. prof. UAM dr hab. Tomasz Nawracała jest wykładowcą na Wydziale Teologicznym UAM. Specjalizuje się w dogmatyce, w tym w eschatologii, czyli katolickiej nauce o końcu świata. 

Agata Stolarska (misyjne.pl): Wyobraźmy sobie, że umieram, jestem w trumnie. Kiedy moja dusza opuszcza ciało? W momencie śmierci? W trumnie? A może w czasie pogrzebu? A może w jeszcze innym momencie? 

Ks. prof. Tomasz Nawracała: – Trzymamy się dualistycznej koncepcji, że człowiek składa się z duszy i ciała. Człowiek jest istotą żywą, kiedy dusza i ciało są razem. Kiedy dusza opuszcza ciało, człowiek jest istotą umarłą, nieżywą, przestaje istnieć. W związku z tym, to nie jest tak, że my umieramy w jednym momencie, a dusza opuszcza ciało w innym momencie, tylko w chwili, kiedy następuje śmierć, dusza opuszcza ciało. 

I kiedyś do niego powróci. 

– Zmartwychwstanie ciał jest pierwszym aktem paruzji, czyli ponownego przyjścia Chrystusa. Wierzymy, że jako zmartwychwstali, czyli jako, ci którzy ponownie będą mieli swoje ciała, staniemy w nich do sądu ostatecznego. Będąc w naszych zmartwychwstałych ciałach przestaniemy już tylko rozpoznawać Jego obecność duchową Boga. Staniemy naprzeciwko Chrsytusa, zmartwychwstałego Pana, z naszymi ciałami zmartwychwstałymi. Obecność Chrystusa będzie rozpoznawana przez nas także cieleśnie. Dlatego na sądzie ostatecznym konieczne jest, żebyśmy mieli nasze zmartwychwstałe ciała. 

>>> Sztuka wobec śmierci. Czyli co łączy czaszkę, klepsydrę i piszczel

Sąd ostateczny nie jest po to, by sądzić drugi raz ludzkość, tylko po to, byśmy skonfrontowali siebie samych z przedmiotem naszej wiary i z największą tajemnicą Boga wobec człowieka, czyli tajemnicą wcielenia.  

W rozmaitych koncepcjach filozoficznych, ale także teologicznych, deprecjonowano ciało. Często było postrzegane, jako coś, co dusza ma ignorować, zapomnieć o jego istnieniu. A tymczasem to ono wyraża to, co przeżywa dusza. Czy dusza, oddzielona od ciała, może więc przeżywać na przykład uczucie smutku w czyśćcu? Albo radości w niebie? 

– Popatrzmy, w jaki sposób reagujemy na przykład na słowa, które zachwycają nas w poezji. Mimo, że tych samych słów używamy też w piśmie sądowym, w orzeczeniu lekarskim, to użyte w innym kontekście zachwycają, pobudzają do wewnętrznych przeżyć. Podobnie jest z muzyką. Dźwięki wytworzone z materii instrumentu, przez działanie materialnego ciała, potrafią poruszać i zachwycać duszę. To pokazuje, że człowiek jest nie tylko materią, ale też duchem. I to, co jest duchowe, potrzebuje tego, co jest materialne, by się wyrazić.  

Ale materia oddziałuje także na duszę. Daje pewne impulsy, które pobudzają ducha, tworząc cały świat rozmaitych ludzkich emocji, uczuć, wrażeń… Radość z narodzenia dziecka, ból z powodu śmierci współmałżonka i tak dalej. 

Dusza może przeżywać radość czy smutek niezależnie od ciała. Ciało co najwyżej w tych stanach uczestniczy. Dziś potrafimy na przykład farmakologicznie wywoływać pewne emocje. Możemy dać komuś do wdychania podtlenek azotu, a ta osoba nawet o smutnych rzeczach będzie mówić ze śmiechem. To jest farmakologiczne wpływanie na ciało. Czy to znaczy, że ten sam lek, ta sama substancja wpływa na naszą duszę? To, że potrafię się śmiać, choć w sercu mam głęboki żal i smutek, wcale nie sprawia, że ten smutek mija. Dlatego ciało jest potrzebne duszy, żeby zbierać pewne elementy, żeby uczyć się świata, żeby doświadczyć pewnych rzeczy, na przykład poprzez dotyk. Ludzie, którzy, mając uszkodzone jedne zmysły, potrafią doświadczyć i opisać świat w odmienny sposób. Potrafią dostrzec delikatność powiewu wiatru czy strukturę materiału.  

To może dusza będzie tęsknić za ciałem? Za tym doświadczaniem? 

Dusza sama w sobie nie tęskni za ciałem, ale człowiek, jako istota, potrzebuje tego ciała, żeby wyrażać to, co ma w duszy. W czasie zmartwychwstania to, co dusza przeżywa podczas bycia przed Bogiem, zostanie niejako rozciągnięte także na ciało. Jest ono przecież tym elementem, który przynależy do istoty człowieka. 

Z drugiej strony, czyż to nie będzie piękne stanąć przed Chrystusem i móc sobie na Niego popatrzeć? Tyle razy o Nim myśleliśmy, wyobrażaliśmy Go sobie. Podziwiamy wielu świętych, którzy widzieli Chrystusa. A nagle my Go zobaczymy. Czyż to nie będzie piękne? 

fot. cathopic

A co jeśli człowiek umiera np. „zdekompletowany”? Ma amputowaną nogę albo oddał swoje narządy do transplantacji? Czy po zmartwychwstaniu jego ciało będzie miało braki?  

– Nie będzie takim samym ciałem, którym było, ale nową formą życia, to znaczy nowym sposobem istnienia duszy i ciała. To będzie wciąż moja dusza, moje ciało – choć powstałe z innych elementów, ale wciąż moje, należące do konkretnego człowieka.  

Ciało zmartwychwstałe będzie się różniło wieloma cechami, niektóre znamy, inne nie. Jest na pewno faktem, że to będzie jedno, jedyne ciało, które człowiek posiada i nie będzie innego. Nie będzie pomyłek. Nie będzie żadnego pomieszania z innymi ciałami. W przypadku transplantacji często zachodzi takie pytanie: jeżeli ktoś oddaje swoje organy komuś innemu, to w chwili zmartwychwstania czyja to będzie wątroba czy serce? Nie tędy droga. To będzie moje ciało, czyli materia, która będzie podporządkowana duszy, stanie się moim ciałem i w tej konsekwencji ciało zmartwychwstałe będzie moim własnym, a nie cudzym ciałem.  

>>> Śmierć i Famadihana na Madagaskarze [MISYJNE DROGI]

Mówi się, że nie chodzi o zwykle ożywienie ciała – ale że to będzie ciało przemienione. Jak to rozumieć?  

– Często problemem jest to, że wyobrażając sobie zmartwychwstanie myślimy, że ciało będzie zrekonstruowane z elementów materialnych, które posiadaliśmy. Nie, tego ciała nie da się odbudować, bo tych elementów materialnych często już nie będzie. Na przykład nie ma już materii, z której składali się ludzie żyjący pięć tysięcy lat temu. Wiele grobów z czasów wojen było rozsianych po różnych miejscach świata, dziś, po latach, nie została pewnie ani jedna kostka.  

Ciało podlega dematerializacji, czyli się rozkłada. Nie możemy myśleć o zmartwychwstaniu na zasadzie takiej, że to ciało otrzyma tę samą materialność, którą miało. Pamiętajmy o tym, że Zmartwychwstanie jest początkiem przemiany całego świata. To znaczy, że świat materialny, który znamy, ulegnie całkowitej przemianie. Także ta materialność, którą znamy, ulegnie przemianie. To, co nas czeka, to będzie coś innego. 

Skoro nasze ciało będzie nasze, ale jednak inne, to zastanawiam się, jak to będzie w przypadku małżonków, którzy – jak mówimy – stanowią jedno ciało. Czy to znaczy, że do nieba wejdą razem lub muszą się tam „odnaleźć”? 

– Małżeństwo nie usuwa różnic fizycznych. To znaczy, że jeśli mąż i żona stanowią pewną jedność, to nie znaczy, że nagle mąż przyrasta do żony albo odwrotnie. Nie powstaje organizm hybrydowy, który nagle ma dwie głowy, cztery ręce i cztery nogi. W związku małżeńskim każdy z małżonków jest najpierw osobą indywidualną i doskonałą. Do te doskonałości bytu małżeństwo nic nie dodaje. Kiedy mówi o jedności w małżeństwie to nie myślimy wyłącznie o jedności cielesnej, lecz także duchowej. Dobrze, jeśli obie te płaszczyzny się uzupełniają i do siebie odwołują. Gorzej, jeśli istnieje jedna, najczęściej cielesna, a drugiej zupełnie brak. W takim wypadku trudne okazuje się pytanie o ich wspólny los w wieczności. Wydaje mi się, że sokoro wieczność jest odniesieniem do całości ludzkiego życia, to w tym sensie każdy z małżonków będzie jakoś „skonfrontowany” z drugą stroną. Jednakże bycie razem nie będzie już miało aż znaczenia, gdyż sakramenty są dla tej formy ekonomii zbawienia, tzn. dla obecnego czasu. Dlatego Pan Jezus mówi, że w przyszłym świecie nikt nie będzie się ani żenił ani za mąż wychodził. 

Natomiast drugą rzeczą jest fakt, że do czasu sądu ostatecznego, czyli od chwili naszej śmierci do czasu sądu ostatecznego, rzeczywiście mamy nadzieję, że ci, którzy za życia, tu na ziemi się kochali, zostaną także w pewien sposób zachowani w tej miłości na przyszłość. To znaczy, że kochający mąż, kochająca żona będą mieć nadzieję, że obok, w niebie, będzie mąż czy żona. Niestety, to jest stan pośredni.  

Jeśli jest stan pośredni, to musi być i finał. 

Tak, stan definitywny rozpoczyna się już po sądzie ostatecznym. To znaczy, że sąd służy nie tylko temu, byśmy poznali Chrystusa, Boga wcielonego, ale również, żeby nastąpiło brutalne rozdarcie ludzkości na tych, którzy są za Chrystusem i na tych, którzy są Mu przeciwni.  

Innymi słowy, sąd ostateczny będzie służył temu, że zostaną ujawnione wyroki. I wtedy dowiemy się, kto tak naprawdę jest po naszej stronie, a kto jest po tej przeciwnej. Oczywiście niektórzy podnoszą tu argument, że przecież nie można być szczęśliwym, a tacy będziemy w niebie, jeśli będziemy mieć świadomość, że obok są także potępione dusze. Odpowiedź kryje się w tym, co przed chwilą powiedziałem. Zgodnie z nauczaniem św. Pawła, tym, co pozostaje z wszystkiego, jest miłość. Ale miłość w tym wypadku ukierunkowana na Boga, a nie na człowieka, ponieważ niebo nie jest tylko i wyłącznie wspólnotą ludzi, wspólnotą świętych. Przede wszystkim – niebo jest zjednoczeniem ludzi z Bogiem. A to zjednoczenie dokonuje się przez miłość. 

>>> Wolontariuszka hospicyjna: uśmiech umierającego człowieka, którego trzymam za rękę jest czymś bezcennym

Jak w tym kontekście rozumieć nadzieję powszechnego zbawienia? 

– Nadzieja powszechnego zbawienia dotyczy tylko tej fazy zbawienia, w której jesteśmy, czyli naszego pielgrzymowania. W Kościele pielgrzymującym, mamy nadzieję, że wszyscy możemy być zbawieni. Natomiast dla tych, którzy są po drugiej stronie, już nie ma takiego czegoś Ci, którzy są już po drugiej stronie, na pewno wiedzą o tych, którzy są w niedoskonałej miłości, to znaczy o duszach w czyśćcu cierpiących.  

Wierzymy, że orędownictwo świętych może także przyczyniać się za tymi duszami. Polecamy te dusze modlitwom, czasami za wstawiennictwem rozmaitych świętych.  

Przez cały listopad możemy ofiarować za dusze w czyśćcu cierpiące także odpusty. Jeśli ofiaruję ten odpust na przykład za zmarłego dziadka, to czy jest sens nadal się modlić o jego zbawienie, skoro możemy przypuszczać, że odpust „zadziałał”? 

– Sens jest, bo modlitwa nigdy nie ginie. Sam odpust nie ma nic wspólnego z mechanicznym, matematycznym przelicznikiem. Odpust jest formą modlitwy. Jak w przypadku każdej modlitwy, mamy ufność, że Bóg tę modlitwę wysłuchał. Musimy się bronić przed takim myśleniem, które kiedyś pokutowało, że na przykład odbędę pielgrzymkę, to uzyskam trzysta odpustów. To nie jest matematyka. 

fot. cathopic.com

Chcę być optymistką, więc zakładam, że wszyscy trafimy co najmniej do czyśćca. Tam jakiś czas będziemy, a później trafimy do nieba. Czy tam wreszcie będziemy mogli zadać Bogu te wszystkie pytania, na które teraz nie znamy odpowiedzi? A może sami z siebie będziemy po prostu wiedzieć więcej?  

– Nam się często wydaje, że my w niebie wszystko będziemy wiedzieć. Gdybyśmy wszystko wiedzieli, bylibyśmy jak Bóg. A to zawraca nas do początku historii ludzkości, bo to tam, u zarania dziejów, Adam i Ewa mieli to samo pragnienie: chcemy być jak Bóg. Trudno, żebyśmy teraz niebo pojmowali jako spełnienie tego, co stało się w raju. 

>>> Różaniec – wspólna modlitwa przy ciele zmarłego. Tradycja Sądecczyzny

Nie, nie będziemy jak Bóg. Pewnych rzeczy wiedzieć nie będziemy. Co więcej, nie możemy nawet próbować sobie wyobrazić, czy uda nam się znaleźć odpowiedzi na kwestie, które mogą nas dręczyć. 

Najważniejsze, abyśmy pamiętali, że niebo jest całkowitym zwróceniem się do Boga. A pozostałe rzeczy ewentualnie mogą być rozpatrywane tylko ze względu na Niego. Bo w całym naszym życiu doczesnym i wiecznym chodzi właśnie o Boga. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze