Fot. PAP/DSNS

Ksiądz z Charkowa: wciąż jest duże zapotrzebowanie na żywność, a jeszcze większe na lekarstwa

– Coraz więcej osób z Charkowa i okolic zgłasza się do nas po pomoc. Najbardziej proszą o lekarstwa – mówi ks. Wojciech Stasiewicz, dyrektor charkowskiej Caritas. Jak podkreśla, artykuły, jakimi dysponuje Caritas dzięki pomocy, która dociera z różnych stron, rozchodzą się błyskawicznie.

– Żyjemy z dnia na dzień. Pomoc przychodzi jednak opatrznościowo – podkreśla kapłan. Zwraca też uwagę, że wielu ludzi przychodzi do Caritas nie tylko po wsparcie materialne ale również duchowe a osoby niewierzące i niepraktykujące uczą się modlić.

Ks. Wojciech Stasiewicz, kapłan z archidiecezji lubelskiej pracujący jako wikariusz parafii katedralnej w Charkowie i dyrektor Caritas Spes Charków, informuje, że Charków znajduje się wciąż pod rosyjskim ostrzałem. Dotychczas koncentrował się on na dwóch północnych dzielnicach, obecnie ostrzeliwane są już 4 dzielnice – W ciągu dnia jest więcej ciszy, częstotliwość ostrzału zwiększyła się w nocy i nad ranem – mówi kapłan dodając, że samej wczorajszej nocy było aż 37 ostrzałów Charkowa – m.in. bloków mieszkalnych i uniwersytetu. – Nie ma informacji o zabitych ale wiemy, że paliło się kilka bloków, były pożary i musiała interweniować straż pożarna – zaznacza.

>>> Co tak naprawdę powiedział kard. Parolin na temat dostaw broni do Ukrainy

Panika

Jak podkreśla, w związku z rozszerzającymi się pogłoskami o możliwej ofensywie wojsk rosyjskich na Charków, w ostatnich dniach w mieście wyczuć można było pewną panikę. Pojawiały się informacje o możliwej ewakuacji całej ludności. Nastroje te jednak są uspokajane przez lokalne władze. – Mer miasta, Igor Terechow, podkreślał w ostatnich dniach, że nie jest potrzebna żadna ewakuacja, że jesteśmy bezpieczni, jesteśmy dobrze zorganizowani i dobrze bronieni – stwierdza ks. Stasiewicz.

Jego zdaniem masowa ewakuacja zarówno w Charkowie jak i w całej Ukrainie już się skończyła. Na wyjazd decydują się teraz pojedyncze osoby. Obserwuje się natomiast pewną tendencję odwrotną – do kraju wracają zwłaszcza mężczyźni, przede wszystkim po to, by dołączyć do obrony terytorialnej. Ks. Stasiewicz dzieli się też doświadczeniem rozmów z uchodźcami wojennymi. – Rozmawiam z osobami, które np. wyjechały z Charkowa już miesiąc temu. Mimo życzliwego przyjęcia i wsparcia, wielu jest ciężko, zwłaszcza gdy nie mają pracy. Czują się ciężarem. Czymś tam się zajmują ale mają świadomość, że na Ukrainie mogliby zrobić dużo więcej. Chcą wracać. Może nie do samego Charkowa, ale gdzieś bliżej granicy, gdzie jest bezpiecznie – mówi dyrektor charkowskiej Caritas.

Fot. PAP/EPA/SERGEY DOLZHENKO

Ks. Stasiewicz chwali sobie dobry kontakt z Caritas Polska i z Caritas Archidiecezji Lubelskiej, skąd przekazywane są do Charkowa transporty z pomocą. Z lubelskiej Caritas do Charkowa trafiło ok. 20 TIR-ów. Jak wyjaśnia kapłan, z Lublina dojeżdżają one do Równego, skąd rusza do Charkowa druga firma transportowa. Pracują w niej osoby, które z reguły mieszkają na terenie wschodniej Ukrainy i mają mniejsze obawy przed docieraniem w te rejony.

– Oczywiście towary przywożone przez te TIR-y rozchodzą się momentalnie. W tym momencie żyjemy z dnia na dzień. Nie jesteśmy w stanie niczego planować. Pomoc przychodzi do nas opatrznościowo. Dostajemy ją z różnych stron, od różnych ludzi, nie tylko od Kościoła, często po prostu od ludzi, którzy skrzyknęli się i postanowili coś wysłać do nas. Wczoraj np. przyjechał ogromny bus. Ludzi w ogóle nie znam. Mówią: „My jesteśmy z Iwano-Frankiwska z fundacji katolickiej, przyjechaliśmy, bo pewnie jest wam ciężko”. Innym razem dzwoni ktoś z TIR-a: „Wyjechaliśmy ze Lwowa, jedziemy do was.” Wiem też, że jakiś większy bus jedzie do nas ze Świdnika – mówi ks. Stasiewicz. – Jest to niesamowite i piękne – dodaje.

Od kilku tygodni

Rytm działania Caritas w Charkowie pozostaje od kilku tygodni taki sam. To docieranie z pomocą do potrzebujących – często chorych i niepełnosprawnych – którzy nie mogą sami zaopatrzyć się w potrzebne artykuły a także wspieranie tych, którzy bezpośrednio zgłaszają się do Caritas. Jak informuje ks. Stasiewicz obie te grupy rosną. Lista tych, do których dotrzeć muszą wolontariusze Caritas jest coraz dłuższa, m.in. ze względu na fakt, że wiadomość o możliwości uzyskania takiego wsparcia rozchodzi się „pocztą pantoflową”. – O ile wcześniej byliśmy w stanie dotrzeć do osób proszących o wsparcie z dnia na dzień, dziś muszą na nas czekać 3 lub nawet 4 dni, gdyż nie jesteśmy w stanie tego ogarnąć, choć pomaga nam jeszcze więcej wolontariuszy – mówi ks. Stasiewicz. Wspomina m.in. o ojcach lazarystach, którzy zamieszkali na terenie sąsiedniej parafii, w bardzo niebezpiecznej dzielnicy Saltowka, w miejscu, które opuścili księża z uwagi na zagrożenie. – Przekazujemy im adresy potrzebujących. Bardzo nam pomagają – podkreśla dyrektor Caritas.

Zwraca również uwagę, że jeszcze 3 tygodnie temu, gdy Caritas rozpoczynała wydawanie produktów spożywczych w jednym z miejskich parków z dożywiania korzystało tam ok. 80 osób. Dziś jest ich ok. 400. – Zapasy ludzi się wyczerpują. Czasem nawet jak można coś kupić, nie mają pieniędzy albo możliwości, by dotrzeć do sklepu – wyjaśnia ks. Stasiewicz. Zaznacza też, że choć duże jest zapotrzebowanie na żywność, jeszcze większe – na lekarstwa.

>>> Wielkanocne śniadanie dla ponad 7 tys. uchodźców z Ukrainy

Kapłan mówi też o pewnej profesjonalizacji pomocy udzielanej przez Caritas w Charkowie. – Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy już profesjonalistami ale coś w tym jest, że każdy dzień nas uczy, zwłaszcza, że nasza aktywność każdego dnia się zwiększa. Życie nas uczy i uczymy się na błędach – podkreśla.

Charkowska Caritas wydaje dziennie od 200 do 300 toreb zawierających produkty spożywcze i lekarstwa. Ok. 400 osób przychodzi, by otrzymać chleb i wodę oraz zamiennie – konserwę, pasztet lub makaron a także ubrania, na które jest też duże zapotrzebowanie. Codziennie zgłaszają się też po pomoc przedstawiciele wsi i miejscowości, w których są potrzebujący. Każdego dnia wydawanych jest dla nich od 100 do 500 produktów. – Jesteśmy tu bardzo ostrożni. Staramy się weryfikować te zgłoszenia. Najczęściej sami jeździmy na miejsce, by przekonać się o skali potrzeb. Gdy nie jest to możliwe wymagamy konkretnych danych osób potrzebujących, w tym adresów oraz zdjęć dokumentujących przekazanie pomocy. Nie żebyśmy sami zetknęli się z nieuczciwością ale pod wpływem pewnych informacji, wolimy takim sytuacjom zapobiegać – mówi ks. Stasiewicz.

Charków, EPA/MAXAR TECHNOLOGIES

Każdy dzień rozpoczyna się modlitwą i Mszą św. Potem od godz. 8 do 18 trwa praca, udzielanie pomocy razem z wolontariuszami. – Przed 20 już trzeba być w domu, gdyż o 20 zaczyna się godzina policyjna. To już jest czas na odpoczynek, modlitwę i myśl o tym ,co przyniesie nowy dzień – opowiada kapłan. – Trochę bardziej staram się, żeby niedziela była niedzielą. Msza św. jest nieco później, ale i tak od 9 do 18 jest praca pomocowa. Tyle, że – z uwagi na to, ze nie ma wolontariuszy – staram się osobiście odwiedzić bardziej potrzebujące rodziny – dodaje.

>>> Klerycy z Ełku pojechali do Przemyśla, by pomagać uchodźcom

Zwraca również uwagę, że ludzie zgłaszają się do Caritas nie tylko po pomoc materialną ale również duchową. Jest to być może nawet dla nich ważniejsze. Wiele osób, które przychodzą do parku, również wielu wolontariuszy, to osoby niewierzące, a nawet jeżeli są chrześcijanami, to zupełnie niepraktykującymi. Nie znają np. słów modlitwy „Ojcze nasz” ale starają się jej nauczyć. – Cieszą się, gdy słyszą słowa: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, pytają, czy mogą też to pozdrowienie powtarzać. Jedna z pań podeszła do mnie w parku z prośbą, bym nauczył ją się modlić. Przyniosłem jej różaniec i małą książeczką o różańcu. Powiedziałem: „niech pani czyta i pyta mnie na bieżąco, będę tłumaczył”. Naszą pracę z wolontariuszami zawsze zaczynamy modlitwą i błogosławieństwem. To dla nich ważne. Nie wiedzieli, że mogą się modlić, że mogą zostać na mszy – opowiada ks. Stasiewicz.

Odnosząc się do masakry w Buczy podkreśla że wszyscy są tym wstrząśnięci, choć nie zaskoczeni. – Ludobójstwo działo się od pierwszego dnia i wciąż dzieje się na Ukrainie. Wiemy, że Rosjanie to robią. Nie jesteśmy tym zdziwieni. Jesteśmy zdziwieni raczej tym, że świat nadal poddaje to w wątpliwość, że wciąż ludzie zastanawiają się, czy przypadkiem nie są to obrazy fałszywe, odgrywane przez aktorów. To jest bolesne – mówi dyrektor charkowskiej Caritas.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze