fot. PAP/ALESSANDRO GUERRA

List z Kijowa: okrutne oblicze wojny i piękno miłosierdzia

O okrucieństwie bezlitosnej wojny prowadzonej przez Rosję w Ukrainie i pięknie miłosierdzia pisze w kolejnym Liście z Kijowa przełożony dominikanów w Ukrainie, o. Jarosław Krawiec OP.

Publikujemy treść listu (śródtytuły – red.):

Drogie Siostry, Drodzy Bracia,

Czekałem z wysłaniem tego listu, aż ojciec Misza i wolontariusze Domu św. Marcina de Porres będą bezpieczni w drodze powrotnej do Fastowa. Pojechali wczoraj z pomocą humanitarną do Chersonia. Niestety, nie mogłem wybrać się tym razem z nimi, więc słucham telefonicznych relacji z tej wyprawy. Jest tam teraz niebezpieczne, bo miasto i okolice są codziennie ostrzeliwane.

>>> Ukraińska organistka z Jasnej Góry: żołnierze proszą nas o różańce, nie tylko o prowiant

Warto jechać mimo niebezpieczeństwa

Według księdza Maksyma z chersońskiej parafii, wczorajszy dzień był jednym z gorszych. Obok wielu ataków zza Dniepru, gdzie stacjonują wojska rosyjskie, słychać było również uliczne strzelaniny. Nic dziwnego, że wielu mieszkańców wyjechało w ostatnim czasie z Chersonia.

„Rano rozdawaliśmy jedzenie na osiedlu niedaleko rzeki. W klatce schodowej 5-piętrowego bloku zostały już tylko trzy rodziny” – opowiada ojciec Misza.

Można się zastanawiać czy warto ryzykować zdrowiem i życiem jeżdżąc w takie miejsca. Pomoc humanitarną da się przecież dostarczyć inaczej. Dzięki zaufanym miejscowym wolontariuszom dotarłaby również do potrzebujących. Tak byłoby nawet prościej, taniej i na pewno bezpieczniej. Kto jednak doświadczył spotkania twarzą w twarz z ludźmi, którzy żyją na terenach przyfrontowych, dla których regularne ostrzały, brak prądu, zimno i niepewność jutra są codziennością, kto zobaczył ich radość z odwiedzin, wie, że warto i trzeba do nich jechać. To nakaz serca i miłości. Jedzenie, leki i ciepłą odzież można przekazać cudzymi rękoma, nadzieję w chwilach trudnych przynosi się razem ze swoją obecnością.

EPA/SERGEY KOZLOV

Ojciec Misza opowiadał o spotkaniu z mieszkańcami Czarnobajiwki, gdzie kilka miesięcy temu toczyły się zaciekłe walki między wojskami rosyjskimi a ukraińskimi. Wieś ta uważana jest za bramę do Chersonia od północy, a znajdujące się tam lotnisko, stało się symbolem ukraińskiej niezłomności. Jedna z pań obchodziła właśnie urodziny. Podobno czekała na gości od rana z butelką szampana!

Wojna stworzyła specyficzny dress code, czyli sposób ubierania się właściwy na te czasy. Legendarne stały się koszulki noszone przez prezydenta Zełenskiego. Mamy i nasze bluzy wolontariuszy Fundacji oraz Domu św. Marcina de Porres. „Zamów taką dla mnie. – proszę Miszę, widząc jego nową czarną bluzę z kodem Jk 4, 17- Tylko najlepiej w rozmiarze przynajmniej 3XL!”. „Co to za cytat z Listu św. Jakuba?” – pytam na odchodne. „Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy” – odpowiada ojciec Misza. Mocne słowa! Z pewnością zostaną ze mną na długo.

Trudne warunki życia mieszkańców regionu charkowskiego, fot. EPA/SERGIY KOZLOV

Zauważyłem, że spotykający się ludzie często wpadają sobie w ramiona. W czasie wojny ta forma przywitania stała się popularna. Wcześniej w Ukrainie pozwalały sobie na taką poufałość raczej tylko bliskie osoby. Wydaje mi się, że teraz po prostu przekonaliśmy się jak jesteśmy dla siebie ważni i potrzebni. I jak kruche i niepewne jest nasze życie. Jakiś czas temu na pożegnanie z małżeństwem wolontariuszy, którzy byli naszymi przewodnikami w okolicach Iziumu, na ciemnej i spowitej mgłą drodze przyfrontowej charkowszczyzny, też wpadliśmy sobie w ramiona. Znałem ich ledwo od kilku godzin, ale doświadczenie wspólnie przebytego kawałka drogi i dzielenia chleba z potrzebującymi zbliżyło nas do siebie.

Wiele wydarzeń

Poprzedni list napisałem przed Bożym Narodzeniem. Od tego czasu wiele się wydarzyło. Choćby wizyta kardynała Konrada Krajewskiego, który po raz kolejny przywiózł do Ukrainy pomoc z Watykanu. Tym razem generatory i mnóstwo potrzebnej zimą bielizny termicznej. Nie planowaliśmy tego spotkania wcześniej, ale kiedy dowiedzieliśmy się, że wybiera się na święta do Kijowa, zadzwoniłem do niego i zaprosiłem do Fastowa. Podczas jednej z poprzednich wizyt, kardynał odwiedził już naszą dominikańską wspólnotę w Kijowie. Papieski jałmużnik spędził wigilię z siostrami i braćmi oraz wolontariuszami i mieszkańcami Domu św. Marcina, a podczas Pasterki wygłosił poruszające kazanie. Przywołując w nim zaproszenie Jezusa: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy obciążeni i utrudzeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28), zaakcentował słowo «wszyscy». Rzeczywiście, wojna w sposób niezwykły otwiera na drugiego człowieka i sprawia, że idzie się służyć razem potrzebującym. Myślę, że tego też doświadczył kardynał Konrad podczas rozmów z uchodźcami i naszymi wolontariuszami.

PAP/EPA/CHEMA MOYA

W uroczystość Objawienia Pańskiego otwarliśmy kolejny dom, tym razem dla wojennych przesiedleńców. To wielka radość w tych trudnych czasach i jeszcze większa wdzięczność dla wszystkich, którzy przyczynili się do jego powstania. Mieszka w nim już kilkanaście osób, zwłaszcza matek z małymi dziećmi. To już trzeci dom prowadzony przez nas w Fastowie, w którym pomoc znajdują osoby potrzebujące. Razem z arcybiskupem Visvaldasem Kulbokasem, nuncjuszem apostolskim w Ukrainie, który przyjechał poświęcić budynek, rozmawiamy z Panią Oksaną i jej 9-letnim synem Żenią. Uciekając przed bombami, przyjechali do nas z Bachmutu na samym początku wojny. Jej mąż i ojciec chłopca, także Żenia, zginął na froncie walcząc o wolną Ukrainę. W otwarciu domu dla uchodźców wzięli udział Bartosz Cichocki, polski ambasador w Kijowie oraz jego żona Monika. Od dawna są osobiście związani z prowadzoną tu działalnością. Ciesząc się, że udało się zaistnieć kolejnej dobrej i potrzebnej inicjatywie, jesteśmy zgodni, że wieloletnie „doświadczenie Fastowa” każdego z nas zmieniło. Tak działa miłosierdzie.

Wielkie wrażenie zrobił na mnie dobroczynny koncert młodzieżowego chóru Państwowej Akademii Muzycznej z Kijowa, który odbył się wczoraj w auli dominikańskiego Instytutu św. Tomasza z Akwinu. Kilkunastu młodych artystów wykonało dziesięć utworów ukraińskich twórców. Jednym z nich była przepięknie zaśpiewana przez Oleksandrę Stetsiuk tradycyjna pieśń „Górą, doliną chodzę”, opowiadająca w dialekcie Łemków karpackich historię dziewczyny opłakującej stratę swojego chłopaka: „Górą, doliną chodzę. Nie widzę nikogo. Serce moje płacze, serce moje płacze. Od żalu wielkiego”. Tutaj można wysłuchać tą pieść w wykonaniu Pani Oleksandry na jednym z wcześniejszych koncertów:

Wojna codziennie zabiera życie wielu wspaniałym ludziom i rozrywa serca ich bliskich. Przeglądając wiadomości, którymi dzielą się znajomi, znalazłem wspomnienie o Viktorze Onyśko, reżyserze montażu, który kilku miesięcy temu został ukraińskim żołnierzem. Zginął na froncie 30 grudnia mając 40 lat. Nigdy nie spotkałem Viktora, choć w pewnym sensie znałem go z wielu świetnych ukraińskich filmów, które współtworzył. Jego żona Olga podzieliła się publicznie w Facebooku wspomnieniem o mężu. I bólem, którego jest tak wiele teraz w Ukrainie. Przyznam, że nie mogę czytać słów Olgi bez wzruszenia.

Wspomnienie Olgi

„Moje serce na zawsze pozostanie w strasznym 2022 roku. Bo Ty w nim zostałeś. Mój bohaterze. Moja miłości. Moje wszystko. Nie wiem jak żyć i oddychać bez Ciebie. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła marzyć.

Jedyne, czego teraz chcę, to aby zło «raszyskie» (określenie powstałe z początkiem wojny z połączenia dwóch słów: «Russia» i «rasizm» – przyp. J.K.) zostało jak najszybciej ukarane i aby jak najmniej osób odczuło ten nieopisany i palący ból straty.

fot. PAP/Alena Solomonova

Niewiele o Tobie tu pisałam, bojąc się, wstyd się przyznać, by nie zaszkodzić. Facebook to nie najlepsze miejsce na szczerość. Zresztą sam mówiłeś, że twoje raporty z ukraińskiego frontu są tylko dla mnie. Miałeś montować filmy, a zamiast tego «zmontowałeś» wojskową rzeczywistość jako oficer kompanii. Dwa razy na zero – Chersońszczyzna i Donbas. Bez żadnej okazji, aby się zobaczyć. Byłeś bardzo zmęczony, ale troszczyłeś się o swoich towarzyszy. Martwiłeś się każdą stratą. Powiedziałeś, że na wojnie nie ma większej tortury niż informowanie rodzin o śmierci bliskich. Teraz odczułam to na sobie. Serce mi pękało, gdy twój żołnierz szlochał do telefonu i przysięgał mi, że nigdy nie znał lepszego człowieka ani dowódcy.

Mówią, że bohaterowie nie umierają. Niestety, umierają. Umierają teraz tysiącami, na zawsze pozostawiając swoich bliskich z nieuleczalnymi ranami na duszy. Byłabym wdzięczna losowi za kontuzję, kalectwo, amputację, zespół stresu pourazowego.. i cokolwiek innego, gdybyś tylko żył. Ale nie mieliśmy szczęścia. Już nigdy nie będę mogła schować się w twoich ramionach, słyszeć twojego głosu, śmiać się z twoich żartów i godzinami kłócić się o filmy.

Fot. EPA/STANISLAV KOZLIUK

Wszystko, co mi po tobie zostało, to 9-letnia dziewczynka z twoimi szarymi oczami. Dzięki Tobie miała fantastyczne dzieciństwo z motocyklami, rowerami, namiotami, nartami, muzyką, bałkańskimi górami i berlińskimi koncertami. A kiedy przez cały dzień dusiłam się w pociągu od płaczu, pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, że Tata walczył o naszą wolność, nigdy tego nie zapomnimy, a Tata zawsze będzie w naszych myślach. Moja z Tobą maleńka dorosła. Jedno z tysięcy niewinnych dzieci, których rodziców zabiła przeklęta Rosja (w oryginale «rusnja» – przyp. J.K.). To boli. Boli nie do opisania..”.

Z pozdrowieniami i prośbą o modlitwę za tych, którym wojna odebrała najdroższych,

Jarosław Krawiec OP

Kijów, 21 stycznia 2023, godz. 16:00

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze