PAP/EPA/HANNIBAL HANSCHKE

List z Kijowa: w oczekiwaniu na ciepło i światło

Życie na Ukrainie na początku zimy nie jest łatwe. Rany zadane energetyce i tzw. infrastrukturze krytycznej są dotkliwe. Pomimo zimna w domach, ran odnoszonych na froncie społeczeństwo wysoko ceni wolność i wytrwale broni swej Ojczyzny – pisze w kolejnym liście z Kijowa przełożony ukraińskich dominikanów – o. Jarosław Krawiec OP.

Drogie Siostry, Drodzy Bracia,

Po raz kolejny z o. Miszą i wolontariuszami Domu św. Marcina dotarliśmy do Iziumu i Bałakliji. Tym razem pojechał z nami również Pan Bartosz Cichocki, polski ambasador na Ukrainie. To dyplomata, który nie opuścił swojej placówki w Kijowie od początku wojny. Razem z żoną Moniką, mocno wspierają różne działania i ośrodki pomocowe, w tym Dom św. Marcina w Fastowie. Spędziliśmy trzy dni w drodze. Ambasador razem z nami rozładowywał busy i przekazywał pomoc potrzebującym. Dzieci w niewielkiej wiosce Kunje, w okolicach Iziumu, były zachwycone zabawkami, odblaskowymi opaskami i plecakami. To miejsce, gdzie ludzie żyją bardzo skromnie, więc kolorowe podarunki dla maluchów, wywoływały radość i przełamywały szarzyznę. Przy sklepie w centrum wsi, gdzie rozdawaliśmy pomoc humanitarną, zebrało się mnóstwo ludzi. Podejrzewam, że o. Krzysztof, przeor z Korbielowa, znany miłośnik samochodów i motocykli, byłby wniebowzięty, gdyby mógł zobaczyć to żywe muzeum rodzimej motoryzacji. Spora część pojazdów pamiętała jeszcze czasy ZSRR. W Kunjach do wojny działała duża szkoła z liceum, gimnazjum i podstawówką wraz z oddziałem przedszkolnym. Budynek został jednak już w pierwszych dniach agresji ostrzelany przez Rosjan. Następnie, aż do połowy września, stacjonowały w nim wojska okupacyjne. Teraz jest zrujnowany, więc dzieci z okolicznych wsi nie mają się gdzie uczyć.

>>> Światełko dla Ukrainy – zbiórka dla mieszkańców Izium i oblackich parafii w tym kraju

Przekazywanie z rąk do rąk ważących kilka kilogramów toreb z jedzeniem wywołuje zmęczenie. Trudno jednak o lepszy sposób na rozładowanie ciężarówek z pomocą humanitarną. Ten wysiłek ma również głębszy sens. Przekazywanie z rąk do rąk to zawsze spotkanie z drugim człowiekiem od którego otrzymujesz i któremu dajesz. To również prosty komentarz do słów św. Pawła: „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?” (1 Kor 4, 7). W ostatnim orędziu na Dzień Ubogich papież Franciszek trafnie wyraził to, czego wielu z nas doświadcza od początku tej wojny: „Wobec ubogich nie uprawia się retoryki, ale zakasuje się rękawy i realizuje się wiarę poprzez bezpośrednie zaangażowanie, które nie może być scedowane na innych”. Dlatego myśląc o naszych wolontariuszach oraz siostrach i braciach dominikanach, coraz bardziej przekonuję się, że jesteśmy szczęściarzami, mogąc być na końcu długiego łańcucha dobra, bo przecież za każdą torbą z jedzeniem, lekami, ciepłą odzieżą czy generatorem, które docierają do potrzebujących, stoi praca, czas, pieniądze i zaangażowanie wielu dobrych ludzi. Dziękujemy Wam za to! Bez Was nie ma nas.

Ojciec Misza był wyraźnie poruszony spotkaniem z kobietą w Iziumie. „Ona ma tylko +3 stopnie ciepła w domu… Niech mi nikt nie marudzi, że jest jemu chłodno w Fastowie!”

fot. PAP/Alena Solomonova

W drodze powrotnej z obwodu charkowskiego zawiozłem na dworzec Anię z grupy „Charytatywni Freta”. Nocnym pociągiem wracała do Polski. Na jednym z peronów, gdzie wjeżdżają samochody, stało w oczekiwaniu na pociąg ewakuacyjny blisko 30 karetek pogotowia, gotowych do zabrania rannych. To teraz częsty widok na kijowskim dworcu. Trudno mi się do niego przyzwyczaić. Naszą uwagę zwrócił żołnierz. Szedł z trudem i zauważalnym bólem. Zagadnąłem go stojąc obok na ruchomych schodach. Wracał z frontu, poraniony w nogi czterema odłamkami. Wielki mężczyzna z brodą niósł w rękach plecak z kotem. Jak tylko pożegnałem się z Anią pomyślałem, że może przyda mu się pomoc. Jakoś nie mogłem tak po prostu wrócić do klasztoru. Wyszedłem przed budynek dworca w nadziei, że go jeszcze spotkam. Był. Siedział na przystanku autobusowym. Zaproponowałem, że go podwiozę dokąd potrzebuje. Zgodził się, bo taksówka, którą próbował zamówić nie odpowiadała. Jurij jest w moim wieku. Właśnie przyjechał pociągiem z Krematorska, gdzie dotarł z frontu. Przed laty pracował w Polsce, więc mówi o Polakach tylko dobrze. Taką łamaną polszczyzną z domieszkami rosyjskiego i ukraińskiego. Dostał od dowódcy 10 dni urlopu. Boję się, że to za mało, żeby wyleczyć mocno poranione nogi, ale ani razu nie słyszałem od niego narzekania. Pytam czy jest ciężko? „Wiesz, zginąć to nie jest najgorsze, strasznie jest żyć w takiej niewyznaczalności” – mówi, mając na myśli rosyjską okupację. Dlatego pełen nadziei chce dalej walczyć o wolną Ukrainę. „Wreszcie się umyję i jutro pojadę do domu, do żony i trójki dzieci. Nie widzieliśmy się od roku”. Szczerze dziękuję mu kilka razy za to, co dla nas robi na froncie.

>>> Rzymskokatoliccy biskupi Ukrainy: dziękujemy i prosimy, bądźcie nadal blisko nas!

W samochodzie jego kotka co jakiś czas miauczy. Ma na imię Muszka. „Jak celownik na karabinie” – tłumaczy z uśmiechem Jura. Znalazł ją w piwnicach Spirnego, niewielkiej wioski na pograniczu obwodów ługańskiego i donieckiego, gdzie niedawno walczył. „Do nikogo innego z chłopaków nie chciała iść tylko do mnie”. I dodaje: „Nie wiem, czy to ja ją ocaliłem czy ona mnie”. Córka przysłała mu specjalną torbę do przewozu zwierząt, więc Muszka jedzie teraz ze swoim „wybawicielem” do nowego domu w całkiem komfortowych warunkach.

Z niepokoję śledzę wiadomości docierające z Chersonia. Byliśmy tam trzy tygodnie temu. Pogrążone w ciemnościach miasto robiło przygnębiające wrażenie. Po naszym wyjeździe zaczęło się gdzieniegdzie pojawiać światło, ale w ostatnich dniach Rosjanie znów zniszczyli infrastrukturę energetyczną. Chersoń, to jednak temat na osobny list, może kolejny.

Chersoń Ukraina fot. EPA/OLEG PETRASYUK Dostawca: PAP/EPA.

W minioną niedzielę, po ponad 72 godzinach przerwy, u naszych kijowskich sąsiadów mieszkających w bloku naprzeciwko klasztoru pojawiło się światło. Ojciec Petro zrobił zdjęcie, które opatrzył komentarzem: „Radosne foto!” Powtarzające się masowe ostrzały krytycznej infrastruktury dość mocno destabilizują życie w Ukrainie. Jeśli będą kolejne, to w stolicy Ukrainy i wielu innych miejscach będzie na prawdę ciężko. Władze otwierają kolejne punkty, gdzie można przyjść, ogrzać się i naładować telefon. Nazywają się „Punktami niezłomności”. Brak prądu oznacza najczęściej również poważne kłopoty z komunikacją. Jeśli nie ma światła, to nie działają komórki ani internet. Dlatego dodzwonienie się ostatnio choćby do Fastowa graniczyło z cudem.

Mimo zewnętrznych ciemności, w których zanurzona jest ostatnio Ukraina, nie brakuje przebłysków światła i nadziei. Jednym z nich dla dominikanów było spotkanie Marka, przełożonego świeckich dominikanów z Kijowa, z grupą osób w Chmielnickim, które chcą zostać naszymi tercjarzami. Mam nadzieję, że kijowska fraternia pomoże w tworzeniu nowej wspólnoty. Na to trzeba oczywiście czasu i cierpliwości, bo entuzjazm i gorliwość już jest, o czym mogłem się niedawno przekonać wizytując nasz najmłodszy klasztor w Ukrainie.

PAP/EPA/SERGEY KOZLOV

„Do moich przyjaciół w Ukrainie”, w taki sposób o. Alain, socjusza Generała Zakonu, zaadresował list, który przesłał nam w pierwszą niedzielę Adwentu. Wielu braci, sióstr i świeckich dominikanów miało okazję spotkać Alaina w Ukrainie i podtrzymuje z nim kontakt. W swojej krótkiej medytacji o. Alain nawiązał dzieła austriackiej artystki Bili Thanner. Jej instalację „Drabina do nieba” można było oglądać do niedawna we Wiedniu. Jedna część drabiny znajdowała się wewnątrz katedry św. Stefana, druga wisiała na jej południowej wieży. Obie części drabiny wykonane były z aluminium i neonu i pomalowane na złoto-żółty kolor. „Pierwszy stopień znajdował się w kaplicy, obok której przechodzą turyści, zapraszając ich do zatrzymania się i skierowania spojrzenia i myśli w górę, ku innej rzeczywistości poza ścianami z kamienia i zaprawy. Wiernym, którzy przychodzili się pomodlić, dzieło sztuki zmaterializowało i rozświetliło drogę, którą ich modlitwy wznoszą się ku Bogu”, napisał o. Alain, a ja uświadomiłem sobie, że wojna uczy mnie jeszcze bardziej uważnego słuchania i patrzenia. Często jest to uwaga związana z niebezpieczeństwem. Idąc niedawno chodnikiem usłyszałem gdzieś w oddali wybuchy rakiet. Wraz z innymi przechodniami zatrzymaliśmy się patrząc w niebo. Było spokojne i pochmurne. Na drogach prowadzących do Iziumu czy Chersonia patrzę uważniej pod swoje stopy, wiedząc, że na tych terenach wciąż mogą być miny. Drabina do nieba Bili Thanner, a przede wszystkich czas Adwentu, zachęcają, by uczyć się patrzeć z nadzieją i wiarą w górę, ku Chrystusowi oraz spoglądać z jeszcze większą wrażliwością w dół, w stronę cierpiących sióstr i braci. „Miłosierdzie rodzi się z braku”, uczył św. Tomasz z Akwinu, zwłaszcza, kiedy cudzą biedę zaczynamy uznawać za swoją.

Z pozdrowieniami, wdzięcznością za wszelką okazywaną nam pomoc i wsparcie oraz prośbą o modlitwę,

Jarosław Krawiec OP, Kijów, 3 grudnia, godzina 20:00 (czasu ukraińskiego)

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze