Łukasz Miśko OP: w liturgii zawsze będzie napięcie między Bogiem, który jest tajemnicą intymnie obecną [ROZMOWA]
Anna Gorzelana (misyjne.pl): Spotykmy się w krakowskim klasztorze dominikanów przy ul. Stolarskiej. Tutaj też Dominikański Ośrodek Liturgiczny (DOL) ma swoją siedzibę. Choć rozpoznawalny w całej Polsce – i nie tylko – chyba szczególnie mocno osadzony jest w tej krakowskiej rzeczywistości?
Łukasz Miśko OP: – Nasz ośrodek liturgiczny, który jest też fundacją, naturalnie wyłonił się ze środowiska krakowskiego klasztoru dominikanów. A to środowisko charakteryzuje obecność kilku instytucji czy też kilku elementów duszpasterskich, które wspólnie chyba stworzyły tę wyjątkowość. Na przykład Duszpasterstwo Akademickie Beczka – studenci, którzy przynoszą ze sobą swoje pytania, pragnienia, energię… I to właśnie w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych, właśnie w tym środowisku „beczkowym” stworzono wiele kompozycji, czy w ogóle pewnych „paraliturgii”, nocy czuwań, które były naturalnym kontekstem, w którym mogła pojawiać się muzyka dominikańska.
Beczka to jest jedno środowisko tu w Krakowie, drugie to są bracia studenci, czyli nasi dominikańscy klerycy, którzy tu mieszkają i studiują, przygotowując się do przyjęcia sakramentu święceń. Ważnym elementem jest energia młodych braci, którzy poszukują w tradycji dominikańskiej, chcąc rozumieć, co ten zakon przez osiemset lat zrobił w przestrzeni liturgii, jak się modlił, co to znaczy dla nas dzisiaj. Czyli z jednej strony studenci świeccy – Beczka, z drugiej studenci dominikańscy, ale też całe takie środowisko intelektualne dorosłych ludzi, np. wykładowców akademickich, naszych dominikańskich braci profesorów, a zatem ludzie, którzy osadzają te nasze poszukiwania w intelektualnym kontekście.
Tak że to jest nie tylko spontan, improwizacja, ale to jest coś, co ma wyrastać z pewnej tradycji w Kościele od czasów patrystycznych. Często w dominikańskiej muzyce wykorzystywane są teksty ojców Kościoła – choćby dzięki wielkiej teologii średniowiecznej. Święty Tomasz z Akwinu i wiele tekstów, czy nawet kompozycji chorałowych, gregoriańskich – one żyją w naszym środowisku. Ośrodek liturgiczny nie istniałby, gdyby nie było klasztoru dominikanów w Krakowie.
Czyli zawsze będzie on umiejscowiony w Krakowie?
– Przynajmniej w swojej genezie, stąd wyrasta.
A jak DOL działa teraz?
– Pewnie, gdyby nie było muzyki dominikańskiej, która wyrosła z krakowskiego klasztoru, to nie byłoby Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego. Jesteśmy z muzyką kojarzeni i najwięcej inicjatyw, które robimy dzisiaj w całej Polsce i nie tylko, to są inicjatywy muzyczne. Ten repertuar – przez lata śpiewany w różnych duszpasterstwach – stał się już wypróbowanym repertuarem, został opublikowany w śpiewnikach „Niepojęta Trójco”, w dwóch tomach, a trwają prace nad trzecim tomem. Wierzymy, że ten repertuar ma moc wprowadzania ludzi głębiej w przeżywanie liturgii.
To są muzycznie i tekstowo utwory, które nie są banalne, ale są jednocześnie śpiewalne. Nie są tylko do słuchania, ale właśnie do inspirującego uczestniczenia. Mam nadzieję, że te teksty raczej otwierają jakieś horyzonty, niż je zamykają. Oczywiście, do tej pory nagrywamy. Jeśli są nowe utwory muzyczne, to chcemy je też propagować przez nagrania, przez publikacje. Ale bardziej też interesuje nas praca warsztatowa.
Często organizujemy warsztaty muzyki liturgicznej. One zaczęły się tu, w Krakowie. W tej chwili obserwować możemy ruch warsztatów muzyki liturgicznej w Polsce, to jest niesamowity fenomen. Wiele osób niezwiązanych wprost z nami lub też osób, które kiedyś jakoś przeszły przez nasz ośrodek, czy wyszły z tego środowiska krakowskiego, teraz prowadzą takie warsztaty już zupełnie samodzielnie. I w każdym, nawet małym mieście w Polsce, można znaleźć warsztat muzyki liturgicznej już przez nas zupełnie nieorganizowany, ale często wykorzystujący ten repertuar, czy ten pomysł na formację liturgiczną przez muzykę. Więc to również ciągle robimy.
Szczególnie rozpoznawalnym wydarzeniem organizowanym przez ośrodek w ciągu roku są Warsztaty Muzyki Niezwykłej.
– Są naszym największym wydarzeniem. W Krakowie gromadzą one 450 osób. W tym roku padł rekord, który pewnie można by łatwo pobić, gdybyśmy mieli więcej miejsca i mogli zaprosić więcej osób i pomieścić je pod jednym dachem.
Oprócz tych warsztatów muzycznych, które robimy w Krakowie i czasami w innych miastach, organizujemy też warsztaty czy rekolekcje liturgiczne dla rodzin z małymi dziećmi. I to jest projekt od dwóch lat rozwijający się w różnych miejscach Polski. Chcemy zaprosić ludzi z tych regionów. Wynajmujemy domy rekolekcyjne, przywozimy ekipę prowadzących, kogoś, kto będzie „głośny” dla rodziców, ktoś będzie prowadził zajęcia z młodzieżą, z mniejszymi dziećmi. Zapraszamy siostry dominikanki, które są świetne w pracy z maluchami i naszych wolontariuszy, którzy pomagają to wszystko spiąć. I właśnie jedna z naszych propozycji to taki weekend formacji liturgicznej dla całych rodzin.
Liturgiczno-muzycznej?
– Nie tylko. Muzyka jest częścią tej modlitwy – mamy tam śpiewaną liturgię godzin, uczymy się wspólnie z rodzicami, z dziećmi, śpiewać elementy liturgii – zarówno eucharystycznej, jak i liturgii godzin. Często są to rekolekcje związane z okresem liturgicznym, na przykład w Wielkim Poście mamy przygotowanie do świąt Wielkiej Nocy i wyjaśniamy wówczas wszystkie symbole wielkanocne, przechodzimy przez cały okres Triduum. Później, w okresie wielkanocnym, mamy rekolekcje mistagogiczne, czyli pogłębiające tę całą wielkanocną, paschalną radość. W tym roku po raz pierwszy będziemy mieli rekolekcje takie pentekostalne – związane z Zesłaniem Ducha Świętego na koniec okresu wielkanocnego.
Mamy przygotowane cztery edycje takich rekolekcji liturgicznych dla rodzin. Oprócz tego mamy corocznie, już od 17 lat, Rekolekcje Mysterium fascinans – to jest połączenie konferencji naukowej z rekolekcjami. W tym roku odbyły się one w opactwie beredyktynów w Tyńcu. Gromadzimy zawsze 200 osób, które przyjeżdżają na weekend od piątku do niedzieli. Zawsze towarzyszy im konkretny temat, na przykład w tym roku była to historia książek liturgicznych i co z tej historii książek wynika dla dzisiejszej liturgii, dla jej rozumienia. To tak dla pasjonatów, a pasjonatów w Polsce nie brakuje.
Oprócz tego jeździmy też po parafiach, często jesteśmy zapraszani, żeby wygłaszać rekolekcje o liturgii, o jakimś jej aspekcie, o modlitwie mszą świętą. Pomagamy też różnym grupom parafialnym stawać na nogi. Jeśli schole z nami chcą wchodzić w kontakt, jesteśmy bardzo chętni, żeby tym scholom też pomóc, znaleźć właściwe metody pracy, repertuar, jak też współpracować z duszpasterzami, żeby muzyka była częścią większej odnowy parafii. Myślę, że jesteśmy dość twórczy w tym, co robimy i w jaki sposób chcemy być zasobem dostępnym dla całej Polski.
Już szósty rok jest Ojciec prezesem Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego. Co lata tej posługi już dały Ojcu?
– Przede wszystkim okazje do mnóstwa spotkań z ludźmi z całej Polski i nie tylko. Jesteśmy jedynym ośrodkiem liturgicznym na świecie prowadzonym przez dominikanów. Żadna inna dominikańska prowincja nie ma takiej specjalnej jednostki, która zajmuje się liturgią. Oczywiście wszyscy dominikanie starają się żyć liturgią, wszystkie dominikańskie duszpasterstwa i parafie na świecie w pewien sposób liturgią dominikańską epatują. Ale żeby mieć taki specjalny duszpasterski ośrodek, który promuje liturgię, tworzy muzykę liturgiczną, i działa „fulltime”, żeby formację liturgiczną pchać do przodu… to jest wyjątkowe miejsce.
Będąc szefem tego wyjątkowego w zakonie miejsca, miałem okazję poznawać ludzi nie tylko z „dominikańskiego światka”, ale i z całego Kościoła – ludzi, którzy też czują wezwanie, żeby coś z liturgią, z muzyką i sztuką sakralną robić. A zatem spotkania to na pewno jest największe, co się przez ten czas wydarzyło dla mnie osobiście. Te spotkania poszerzają serce i głowę.
Wspomniał Ojciec o muzyce i o historii. A pogłębienie czego jeszcze przybliża nas do zrozumienia liturgii?
– Teologia liturgiczna to dziedzina teologii, która łączy wiele aspektów – będzie mówiła nam o wrażliwości na symbol, o wrażliwości na przestrzeń liturgiczną, a zatem będzie architektura, będzie sztuka wizualna, która umożliwia nasze doświadczenie piękna, ale też doświadczenie wspólnoty, która się gromadzi na modlitwie. Czy Kościół będzie sprzyjał takiemu właśnie przeżywaniu liturgii? Czy będzie rozpraszał? Czy będzie to przestrzeń liturgiczna przemyślana, czy też będzie chaotyczna i przypadkowa?
My o tym też rozmawiamy, bo teologia liturgiczna jest bardzo szerokim polem rozmowy w całej teologii. Chcemy też rozmawiać o tym, w jaki sposób przez święte znaki Bóg daje nam się doświadczać. W jaki sposób my przez wrażliwość na te święte znaki będziemy się bardziej otwierać na tajemnice właśnie takiego obecnego, ale jednak transcendentnego Boga, żeby Go nie spłaszczyć, nie zamknąć w naszych socjologicznych czy psychologicznych kategoriach. W liturgii zawsze będzie napięcie związane z Bogiem, który jest tajemnicą, ale jednocześnie tajemnicą intymnie obecną.
Architektura, sztuka wizualna, muzyka, też pewnie praktyka duszpasterska… Ważna jest też psychologia liturgii – czyli to, w jaki sposób w ogóle mówimy ludziom w naszych wspólnotach o tym, czego oczekiwać od liturgii. Czasami nasze, może mniej uświadomione potrzeby, pomysły na wspólnotę, na liturgię, mogą nam nie pomóc, a wręcz mogą przeszkadzać w tym, jak się modlimy mszą świętą. Jeśli oczekujemy np. jakichś łatwych emocji instant, takich jakie są może dostępne na koncercie wielbieniowym, to liturgia będzie dla nas trudna, nudna, dziwna. A jeśli zaczniemy te nasze potrzeby i emocje przelewać na liturgię i „robić” liturgię taką, żeby nam dawała właśnie jakieś momenty jakiegoś szybkiego zadowolenia czy takiego duchowego spełnienia, to być może zubożymy liturgię. Będzie coś, co daje nam łatwe „światełka”, taki moment ciepła i poczucia, że jest dobrze, jest fajnie, ale jednocześnie może to nas nie prowadzić głębiej – do tego, czym oficjalna, publiczna liturgia Kościoła jest. I też obraz Boga może nam się trochę spłaszczyć czy zniekształcić.
O tym wszystkim staramy się mówić przez te różne działania, publikacje – mamy serię wydawniczą Mysterium Fascinans. Wydaliśmy już kilkanaście książek z różnych dziedzin teologii liturgii. Tematy różne: historia, a także pytanie o współczesność, o ewangelizację przez liturgię, o relacje między starym a nowym, między wschodem a zachodem – w chrześcijaństwie i w liturgii. A zatem i na poziomie intelektualnym, i na poziomie zwykłych interakcji, które się wydarzają w czasie rekolekcji i spotkań staramy się właśnie opowiadać o tym, co jest najważniejsze w życiu Kościoła.
Dlaczego właśnie na liturgii powinniśmy się koncentrować, a nie np. na teologii moralnej?
– Autor amerykański, którego bardzo cenię, David Fagerberg ukłół tezę, że liturgia jest pierwszą teologią. To znaczy, zanim zaczniemy uprawiać teologię dogmatyczną, moralną, czy nawet biblijną, to w liturgii doświadczamy Boga, który mówił przez proroków i inspirował. Tu doświadczamy źródłowo Boga, który potem w Kościele został opisany, na ile da się Go opisać – stąd mamy dogmaty. Boga, który chce naszego dobra – stąd mamy teologię moralną. Ale w liturgii Kościoła dzieje się to, co starożytny anagium nazywa lex orandi, lex statuat credendi, czyli prawo czy sposób praktykowania wiary. Lex orandi – sposób modlitwy – jest fundamentem tego, jak wierzymy. Kształtuje to, w jaki sposób etycznie i dogmatycznie wierzymy. W liturgii doświadczamy tego, co później konceptualnie chcemy w różnych dziedzinach teologii sobie nazwać i opisać.
Myślę, że to jest też dla naszego ośrodka liturgicznego pewną maksymą działania – dlatego troszczymy się o liturgię, żebyśmy jak najpełniej doświadczali Boga, którego sposób rozumienia przez nas będzie później kształtował wszystko inne.
Co utrudnia wejście wgłąb liturgii? Wspomniał Ojciec o uwarunkowaniach, my często szukamy zaspokojenia swoich potrzeb i braków właśnie w liturgii. Z czym jeszcze trzeba się zmierzyć, aby dotrzeć do tej głębi liturgii?
– Te czynniki, które wyliczyłem są bardziej subiektywne, osobiste po stronie uczestnika, ale też mamy mnóstwo problemów po stronie, nazwijmy to roboczo – „organizatorów liturgii”. W tej grupie mieści się celebrans, ale oczywiście nie tylko celebrans jest tym, który liturgię animuje, mówiąc w kategorii już czysto socjologicznej. Teologicznie liturgia jest odwieczną celebracją miłości Trójcy, ona się zaczyna z Bogiem-Ojcem, Bogiem-Synem, Bogiem-Duchem. Trwa w niebie i z tej liturgii niebiańskiej wylewa się w stworzenie ta twórcza radość Boga, która sprawia, że możemy się urodzić, działać… To są ważne rzeczy, ale oczywiście jak idziemy na mszę do kościoła, to widzimy księdza, słyszymy organistę, widzimy może ministrantów, lektorów, inne osoby posługujące przy ołtarzu. I to o nich myślę, mówiąc o tych „organizatorach liturgii” na poziomie ziemskim.
Ars celebrandi – sztuka celebracji… Trudno jest uczestniczyć w skupiony, uważny, głęboki sposób w liturgii, która jest brzydka, która jest siermężna, która jest miałka! Która, mówiąc eufemistycznie, nie zachwyca, a czasami wręcz zniesmacza. A takich liturgii jest dużo i tu anegdotycznie pewnie każdy z nas ma mnóstwo opowieści, jak to gdzieś tam w kościele X, proboszcz Y, organista Z – i tak dalej. Czyli wiemy, że ogólnopolsko nie jest dobrze.
Ale są też miejsca, gdzie liturgia jest pięknie celebrowana.
– Tak, są miejsca, w których widać ogromna staranność i to nawet nie zawsze wymaga wielkiego nakładu finansowego. Często się słyszy taki argument, że nie stać nas na wynajęcie profesjonalnego chóru, nie stać nas na zbudowanie piękniejszego kościoła, taki mamy, jaki mamy. Tylko że ten czynnik ludzki, czyli świadomość tego, co się celebruje, i staranność przygotowania, to nie jest kwestia nakładów finansowych. To jest kwestia zapalenia kilku osób, które zrozumieją tajemnicę. Tajemnicę, przy której ich głos, ich ręce, cała ta ludzka ekspresja – czy będzie to lektor, kantor, organista, czy celebrans – będą wykorzystywane. Oczywiście, że umiejętności też mamy czasem ograniczone, ale jednak można je rozwijać, można je tak kształtować, żeby nie przesłaniały sobą, żeby ich niedoskonałości nie przesłaniały tego niezwykłego piękna, które celebrujemy.
I sama liturgia, mszał, wprowadzenie do mszału, lekcjonarz, wprowadzenie do lekcjonarza, śpiewniki liturgiczne – one nam dają tak dużo, że wystarczy nie zepsuć. Myślę, że to, że często mamy słabe doświadczenie liturgii, to nie jest nasza wina – „nasza” – w sensie „zwykłych ludzi” chodzących do kościoła. To jest wina właśnie organizatorów liturgii, tych, którzy powinni wiedzieć lepiej. Po to są instytucje, po to księża się kształcą w seminariach, organiści mają Instytut Muzyki Sakralnej w każdej diecezji, dla ministrantów też jest cała masa różnych kursów dokształcających, szkolących, wprowadzających. Zatem naprawdę myślę, że w Polsce nie można powiedzieć, że się nie wiedziało, że nie było gdzie się nauczyć, pogłębić – te zasoby są bardzo łatwo dostępne.
Wskazałbym na te dwie przeszkody: po jednej stronie nasze osobiste – jeśli mówimy z perspektywy świeckich uczestników liturgii – brak pogłębionego rozumienia tego, czym msza święta jest, a czym nie jest. A z drugiej strony, właśnie ten moment instytucjonalnej niedoskonałości, jakiejś takiej niefrasobliwości, braku zaangażowania ze strony księży, muzyków kościelnych, osób posługujących przy ołtarzu.
Wspomniał Ojciec o perspektywie ogólnopolskiej. A jak to można porównać z perspektywą europejską i nie tylko? Jakiego rodzaju wyzwanie liturgiczne są poza Polską?
– Przez dziesięć lat pracowałem w Stanach Zjednoczonych jako duszpasterz akademicki. Jestem członkiem komisji liturgicznej zakonu dominikańskiego, odpowiadamy za liturgię w całym zakonie i dla całego zakonu staramy się tworzyć zasoby, a także wpływać na jakość tej dominikańskiej liturgii, nie tylko w Polsce. I z tej perspektywy muszę powiedzieć, że nie ma jednej – nawet europejskiej – sytuacji liturgicznej. Każdy kraj trochę inaczej przeżył zarówno czasy soboru watykańskiego II, jak też wprowadzanie soboru w życie. To w bardzo różny sposób wyglądało w różnych krajach, także ze względu na historię.
Kraje anglosaskie mają inną sytuację. Tam, gdzie jest większość protestancka, tam też katolicy w inny sposób próbują zaznaczać swoją tożsamość. Myślę, że po zachłyśnięciu się spłyconym i powierzchownym ekumenizmem w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, w krajach anglosaskich jest w tej chwili rzeczywiście duży powrót do wyrazistości katolickiej, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestię rozumienia świętości Eucharystii, tego, czym jest rzeczywista obecność i jak to się przekłada na nasze gesty czci, adoracji. To się będzie wyrażało często też w powrocie do pewnych tradycji pobożnościowych i estetycznych, takich jak muzyka sakralna, tradycyjna – to jest pewnie temat na osobną rozmowę.
W Europie, chociażby w Francji, są bardzo wyraźne pragnienia większego zakorzenienia w tradycji katolickiej. W krajach, które mocniej przeżyły w późnych latach sześćdziesiątych, rozpad pewnego katolickiego mikrokosmosu – bardziej niż Polska –w tych krajach rzeczywiście jest teraz raczej pragnienie odzyskania jakiejś spójności liturgii i życia, co w ogóle powinno być fundamentem dla każdego chrześcijanina – spójność modlitwy i życia, spójność teologii i praktyki.
A jak to wygląda w Polsce?
– Polska jest krajem, w którym w związku z kwestiami politycznymi – komunizm, walka Kościoła z systemem, z reżimem – największe błędy, które inne kraje popełniały po soborze, w Polsce nie zostały popełnione. Została wówczas przerwana pewna organiczna ciągłość myślenia o liturgii, mówiąc roboczo – tej przedsoborowej i posoborowej. Myślę, że to, co nam grozi w Polsce to brak pobożności liturgicznej.
Ruch liturgiczny XX wieku postulował o świadome i aktywne uczestnictwo, które nie jest aktywizmem, które nie jest tylko sprawieniem, że coś będzie robione przez wszystkich, że wszyscy coś będą robili w Kościele, każdy będzie mógł sobie podejść, przeczytać, coś przynieść… że to jest zbyt powierzchone. Ruch liturgiczny chciał rzeczywistego obudzenia świadomości liturgicznej wszystkich (!) wiernych. Ta świadomość liturgiczna może też być czymś aktywnie przyjmującym. Chodzi o to, że ja nie muszę robić „czegoś” – nie muszę śpiewać, czytać, nieść darów w procesji czy stać przy ołtarzu, żeby świadomie i aktywnie uczestniczyć, modląc się tekstami, gestami. Ruch liturgiczny chciał czegoś takiego i mam wrażenie, że w Polsce w wielu miejscach to się nie wydarzyło. Ciągle jesteśmy obok liturgii, stoimy „gdzieś” i ta liturgia się wydarza obok nas.
Brakuje świadomej, intelektualnej formacji, ale też ciągłego łączenia liturgii z praktycznym życiem. Jak to się ma do tego, co mi się wydarza na studiach, w domu, w rodzinie, w kuchni, w sypialni, w biurze? Ciągle mam takie wrażenie, że liturgia jest obok życia, że to nie jest mój sposób na zakorzenianie wszystkich rzeczy w Chrystusie – w żywym, bijącym sercu Trójcy Świętej, które w liturgii jest dla nas odsłaniane i do którego się zbliżamy.
I tu jest duży problem, jest dużo niechlujstwa liturgicznego. Jak patrzę na celebransów, na wiernych, można powiedzieć, że nie ma jakichś „wielkich nadużyć”, choć jest ich sporo, i mniejszych, i średnich. Oczywiście, ktoś powie, że na Zachodzie bywa gorzej. I to jest prawda – na tak zwanym Zachodzie bywa gorzej, ale i lepiej, dlatego pierwsza rzecz, którą powiedziałem, to jest to, że nie ma „jednego Zachodu”.
Każdy kraj jest inny, a w krajach są też różnice między regionami, diecezjami, parafiami.
– Czasami, w ramach jednej diecezji, obok siebie funkcjonują parafie, które są bardzo tradycyjnie świadome i pogłębione, a obok będzie parafia, która „eksperymentuje” i zaskakuje jakąś nowością, bo kategoria zaskoczenia stanie się czymś takim, o co nam chodzi w liturgii… Albo inkluzywizm: jeśli zrobimy z liturgii przestrzeń, gdzie mamy się poczuć włączeni i uważnieni, że taka walidacja społeczna ma nastąpić w liturgii właśnie przez to, że teraz wszyscy musimy przy ołtarzu się zmieścić – realizujemy źle zrozumiane kapłaństwo powszechne.
I to się może dziać pomiędzy parafiami, czego przykładem są Niemcy. Najczęściej w Polsce się słyszy, że Kościół niemiecki jest taki zepsuty i progresywny i tam już w ogóle nie ma poszanowania dla świętości Eucharystii. To jest ogromne uproszczenie i nieprawda. Oczywiście, że znajdzie się takie miejsca – i w internecie krążą różne filmiki i nagrania – ale znajdzie się też miejsca pięknie sprawianej liturgii, bardzo zakorzenionych i dobrze uformowanych ludzi. I to może być tak, że parafia sąsiadujące ze sobą mogą wyglądać bardzo różnie.
Co jest najgorszym skutkiem „niechlujstwa liturgicznego”, o którym mówił Ojciec? Do czego może ono doprowadzić? Czy największym niebezpieczeństwem jest to, że liturgia przestanie być odprawiana, czy też coś znacznie gorszego?
– Dobre pytanie. Jakie są tak naprawdę konsekwencje tego, że msza jest brzydko odprawiona? Ktoś może zapytać, czy po to Jezus przyszedł, żebyśmy ładnie odprawiali mszę, czy nie po to są relacje z Bogiem, który jest Ojcem, który jest miłosierny i który nas posyła, żebyśmy w świecie też byli miłosierni? Czyli msza może być brzydka albo prosta, krótka, treściwa, bez kadzidła i śpiewania, a my dalej możemy być dobrymi chrześcijanami. Możemy dalej się troszczyć o biednych, być uważni na naszych bliskich, nie być egoistami, nie eksploatować planety, nie myśleć o przyszłości, itd. Oczywiście, chrześcijaństwo nie kończy się na udziale w mszy. To jest szersze pytanie o rolę liturgii w całym życiu chrześcijaństwa.
Jeśli dla kogoś wiara to jest tylko to, co robi, kiedy idzie na mszę, to powiedziałbym, że to nie jest wiara. Mocne, ale to znaczy, że Ewangelia się komuś zredukowała do obecności w kościołach. Oczywiście, że wtedy krytycy chrześcijaństwa instytucjonalnego – ci, którzy „wierzą w Biblię, a mają problem z Kościołem”, powiedzą, że to jest właśnie rak, który toczy Kościół, że my się zajmujemy pierdołami. A osoby w kryzysie bezdomności dalej na Plantach leżą albo w pustostanach zimą marzną, dzieciaki w DPS-ach nie mają nikogo, kto by się nimi nie zajął, poza garstką sióstr zakonnych, i tak dalej, i tak dalej. A my jesteśmy bandą konsumentów, którzy po prostu psują świat i bawią się swoimi zabawkami, mając w nosie całą resztę. Więc oczywiście, jeśli tak jest, jeśli my sobie chodzimy do kościoła i to się na nic nie przekłada, to znaczy, że nie wzięliśmy chrześcijaństwa na poważnie.
O tym pewnie mogłaby być osobna rozmowa – „liturgia a życie”.
– Jedna z moich ulubionych, świętych-nieświętych, bo niekanonizowanych, ale jest służebnicą Bożą – to Amerykanka, Dorothy Day. To była taka babka, która w latach 50. działała najmocniej, a zaczęła jeszcze przed wojną w Nowym Jorku. Nieoczywista święta, na początku miała burzliwe życie, jakieś związki, też dopuściła się aborcji, w którymś momencie potem bardzo to przeżywała. Ale po nawróceniu założyła ruch, który się nazywa Catholic Worker – „katolicki robotnik”. I tam z najboższymi pracownikami, niewykwalifikowanymi migrantami, którzy prosto z okrętów z Europy schodzili na ląd i nie mieli gdzie mieszkać, ona pracowała, tworzyła wspólnoty oparte o zasady ewangeliczne, w których osoby w kryzysie bezdomności i ludzie ulicy też się mieścili.
To była bardzo twarda kobieta. Jest w Stanach znaną postacią, aktywistką, która też była pacyfistką w czasach wojny w Wietnamie. Zimna wojna, wyścig zbrojeń, przyjaźniła się też z Tomaszem Mertonem. I z jednej strony robiła bardzo, bardzo dużo dla ubogich, a była też politycznie świadoma. Jeśli się używa tej kategorii prawicowo-lewicowej, to była bardziej gdzieś po lewej stronie. A jednocześnie codziennie rano była na mszy i uważała, że bez adoracji jej praca nie miałaby sensu, gdyby nie miała osobistej, eucharystycznej pobożności. Bardzo lubiła mszę łacińską, nie była szczególnie zadowolona z tych zmian soborowych, trochę trudniej jej się było z tą „nową mszą” oswoić. Z jej życia płynie niesamowite świadectwo zakorzenia i działania w Eucharystii.
Myślę, że to jest dokładnie ten kierunek – powinniśmy działać w różny sposób, bo przecież nie każdy będzie pracował wprost w pomocy społecznej i socjalnej. Ale każdy chrześcijanin ma obowiązek działania na tym wycinku rzeczywistości, który ma – według Ewangelii. Ale to, w jaki sposób nasze działanie jest przedłużeniem działania Chrystusa, to będzie wynikało z tego, na ile zakorzenimy nasze życie w Chrystusie. A to się dzieje przede wszystkim przez Eucharystię. Inne sakramenty do Eucharystii prowadzą.
Teraz wracam do tego punktu wyjścia, czyli do tego, co się dzieje, kiedy msza jest niezrozumiana i traktowana jako obowiązek dyscyplinarny – żeby być w kościele w niedzielę, a nie jako rzeczywistość życiodajna. Od znudzonego księdza, od beznadziejnego kazania, od złego organisty, który śpiewa tandetne piosenki, psuje się jakość mojego życia chrześcijańskiego. Trudno jest się zakorzenić, choć wierzymy, że sakramenty, zwłaszcza Eucharystia, działają mocą samego sakramentu. Zły ksiądz przy tandetnym organiście też odprawi ważną mszę i ja się mogę tą mszą nakarmić, zakorzenić w Chrystusa i On we mnie żyje, tylko, że jest trudniej. To psuje też stopniowo mój obraz Boga.
Jaki się ten obraz Boga wtedy staje?
– Źle odprawione msze popularyzują obraz Boga, który jest trochę „plastikowy”. Tak jak plastikowa może być muzyka, plastikowe mogą być brzydkie szaty liturgiczne, czy świece typu diesel – zamiast autentycznego wosku. A zamiast piękna stworzonego obrazu namalowanego z wiarą i artyzmem, mamy kicz, no co robić, kicz! To tandetyzuje, spłyca i redukuje mój obraz Boga. I utrudnia życie chrześcijańskie.
Co jako „zwykły wierny świecki” mogę zmienić, aby liturgia nie była niechlujna? Ona wpływa na moje życie duchowe i powinno mi zależeć na tym, żeby liturgia była sprawowana „na poziomie”, ale nie jestem organistką, nie jestem celebransem – czy mam w ogóle jakiekolwiek narzędzia ku temu? Oprócz tego, że mogę chodzić do innej parafii.
– Czasami churching jest rozwiązaniem. Jeśli ma mnie karmić msza święta, to dla własnego dobra czasami po prostu muszę wybrać kościół, w którym ta msza święta jest odprawiana z wiarą i starannością. Ale oczywiście to nie jest optymalne, bo problem w mojej parafii lokalnej, do której przestaję chodzić, zostaje dalej problemem.
Pewne rzeczy się dzieją równolegle, czyli cały czas ja powinienem dbać o mój własny rozwój duchowy, intelektualny. Im więcej wiem o duchowości liturgicznej, tym więcej będę mógł zrobić, będę miał narzędzia, wiedzę, argumenty, żeby też innych do tego zapalać.
Ale co mogę zrobić konkretnie, równolegle do tego osobistego rozwoju?
– Myślę, że czasami księża potrzebują prawdziwej rozmowy. Nie wszyscy są na to gotowi, może starsi księża nie są przyzwyczajeni, że przychodzi do nich świecki parafianin i mówi: „Wie ksiądz co, zależy mi bardzo na tym, żeby w naszej parafii liturgia była czymś, co nas wszystkich karmi i ożywia, a te gesty, które ksiądz wykonuje są bardzo pospieszne. Gdyby ksiądz tak sobie przemyślał trochę, jak my to odbieramy”. I powiedzmy to nie wrogo, bo niestety jak ktoś nas atakuje, to wszyscy mamy tendencję do tego, żeby się bronić, ale z troską i praktyczną inspiracją. Może czasami warto powiedzieć księdzu: „Słuchaj, zwolnij trochę”. Albo właśnie: „Nie rozwlekaj tak!”. Nasza tradycja, liturgia rzymska, ma taką cechę, że jest raczej sprawna. Trzeba znaleźć ten „złoty środek” między rozwlekaniem a zbyt szybkim, niechlujnym odprawianiem liturgii. Można też choćby zachęcić księdza do tego, żeby może jednak śpiewał, bo śpiew celebransa jest czymś uroczystym, a czasami – jak ksiądz nie potrafi śpiewać – można właśnie go zniechęcić do tego. Ale to już oczywiście wchodzimy w konkretne sytuacje.
Myślę, że rozwiązaniem jest rozmowa z duszpasterzem, może nawet nie w pojedynkę. Często księża mają argument, że ludzie mówią: „Zrób to”. „Zrób lepszą liturgię, zrób lepszą muzykę”, ale skąd ja mam brać tych śpiewaków i tych lektorów? Trzeba wygenerować dobrą energię wśród parafian, zebrać kilka osób. Jeśli chodzi o scholę, najczęściej my też staramy się tak podpowiadać ludziom, żeby po prostu próbowali małymi krokami zebrać dwie, trzy osoby, które potrafiłyby zaśpiewać, zgłosić się do księdza i powiedzieć: mam taki pomysł, może byśmy na jednej mszy w miesiącu przygotowali coś trochę inaczej niż do tej pory. Może z pomocą organisty, może organista nie jest na tym poziomie i wtedy bez organisty, ale żebyśmy zaproponowali coś i kiedy to się wydarzy. Nawet jeśli to będzie raz w miesiącu i nie na wielką skalę – to kiedy ludzie to usłyszą i zobaczą różnicę, to będzie łatwiej zataczać szersze kręgi, więcej osób w to wciągnąć. Jeśli chodzi o kwestię posługi liturgicznych przy ołtarzu – mamy lektorów, mamy nadzwyczajnych szafarzy Komunii świętej, oczywiście służba liturgiczna ołtarza…
Coraz popularniejszy jest też diakonat stały.
– Diakonat stały, który jest nie tylko liturgiczną funkcją, ale w liturgii rzeczywiście też się przejawia. Podsumowując, myślę, że mamy do czynienia z pewna zmianą kulturową. W diecezjach mamy różne prędkości. Są diecezje, które już wykonały bardzo dużą pracę, ale i takie, gdzie ciągle duża liczba księży sprawia, że i księża, i świeccy nie czują tej palącej potrzeby. Takiej praktycznej. A to, że jest potrzeba teologiczna, gdzieś schodzi na dalszy plan. „Księża zrobią, księża ogarną, gdzie ci świeccy nam się tutaj pchają?” – ciągle padają gdzieś takie słowa, które są słabym argumentem. Myślę, że nawet w diecezjach trochę mniej rozwiniętych pod względem duszpasterstwa liturgicznego, ktoś ze świeckich może zainicjować rozmowę i to w kluczu – zgłaszam się, żeby pomóc coś zrobić. Czyli nie tylko mówię: „Ej, wy, księża, zróbcie!”. Tylko sam jestem skłonny, skłonna, żeby pomóc i coś zrobić, bo widzę w tym wartość. Myślę, że większość księży naprawdę powie: „Okej, to jest fajny pomysł, spróbujmy”. Trzeba pukać, dobijać się.
Zmierzając ku końcowi naszej rozmowy, może chciałby Ojciec do czegoś zaprosić wszystkich czytelników?
– Dwa zaproszenia: dla muzyków kościelnych mam zaproszenie do tego, żeby korzystać śmiało z naszych zasobów, które są dostępne za darmo na stronie liturgia.pl. W tej chwili strona ta funkcjonuje głównie jako biblioteka zasobów liturgicznych. To nie jest portal z aktualnościami, ale tam od lat nagrywamy i zamieszczamy ilustracyjne nagrania muzyki ze śpiewnika „Niepojęta Trójco”. Są nagrania głosów, można się łatwo uczyć na pasterkę opracowań kolęd dominikańskich ze śpiewnika „Niepojęta Trójco”, na Triduum Paschalne, Zesłanie Ducha Świętego i inne święta. W ciągu roku tam jest mnóstwo rzeczy do pobrania – nutek i nagrań.
Dla kantorów jest ciekawa propozycja – już od roku publikujemy proste propria mszalne w języku polskim. Propria to są antyfony, które przypisane są we we współczesnym mszale rzymskim na wejście i na Komunię – my te dwie antyfony robimy. To jest wielka tradycja Kościoła, żeby w czasie mszy świętej śpiewać głównie nie hymny, czy jakieś pieśni przygodne, ale żeby śpiewać fragmenty Pisma Świętego – antyfony, które są w całym Kościele na niedzielę, czy na święto przypisane na introit, offertorium czy communio. Oczywiście te oryginalne łacińskie są bardzo skomplikowane i trudne. Trzeba być już wprawionym w śpiewaniu chorału, żeby je wykonać, a my – trochę zainspirowani przykładem amerykańskim, prostych angielskich propriów – przygotowujemy i publikujemy do pobrania za darmo, zarówno PDF, jak i nagrania polskich prostych propriów, gdzie mamy zapewnioną właśnie tę łączność z tradycją muzyczną. Te antyfony są podane w mszale na daną niedzielę, a są tak prosto napisane, że całe zgromadzenie po krótkiej próbie może zaśpiewać, a każda schola na pewno już bez problemu taką antyfonę może wykonać.
To jest jedna propozycja i jedno zaproszenie, żeby korzystać właśnie ze strony liturgia.pl i zasobów muzycznych, a drugie to jest zaproszenie na nasze rekolekcje liturgiczne dla rodzin. Trochę już o tym mówiłem, ale chciałbym, żeby czytelnicy z całej Polski zobaczyli, jaką mamy propozycję na stronie naszej fundacji. Będziemy w czterech różnych miejscach Polski – od Pomorza po Małopolskę, przez stolicę i świętokrzyskie, a zatem z każdego regionu Polski można będzie w miarę komfortowo przyjechać i w dominikańskich liturgicznych rekolekcjach dla całych rodzin uczestniczyć. To okazja do tego, żeby pogłębić swoje rozumienie i przeżywanie zarówno Wielkiego Postu, jak też czasu wielkanocnego i wreszcie Zesłania Ducha Świętego.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |