kadr z filmu „Nowicjusz”, fot. Łukasz Woś, OP

Łukasz Woś OP (reżyser „Nowicjusza”): tak płakałem, że nie byłem w stanie patrzeć w obiektyw

Julek i Wojtek rezygnuje z dotychczasowego życia i wstępuje do nowicjatu Zakonu Dominikanów. Bohaterowie uczą się swoich obowiązków, ale przede wszystkim nawiązują przyjaźnie, zaczynają się otwierać i zwierzać. Dzielą się swoimi wątpliwościami co do samej wiary w Boga, ale też tego, czy zakon to droga, którą powinni obrać w życiu. Tęsknią za rodziną i przyjaciółmi...

To o nich opowiada „Nowicjusz” – dokument o szczególnym okresie w życiu młodego człowieka, mężczyzny. O czasie, gdy rozpoznaje głos Boga, gdy rozeznaje swoje powołanie. Na ekranach polskich, studyjnych kin można zobaczyć dokument ojca Łukasza Wosia, na co dzień dominikanina z warszawskiego Służewia, który postanowił też chwycić za kamerę i przekazać ludziom spoza zakonu wycinek zakonnej, dominikańskiej rzeczywistości.

Jak się jednak okazuje, „Nowicjusz” ma też duże znaczenie dla samych dominikanów. – Uniwersalna prawda, jaka płynie z tego dokumentu jest taka, że na pewnym etapie życia każdy jest nowicjuszem – mówi o. Woś w rozmowie z Maciejem Kluczką. – To opowieść o poszukiwaniu życiowego celu oraz o rezygnowaniu ze ścieżki, która wydawała się do niego prowadzić – dodaje.

Maciej Kluczka (misyjne.pl): Dominikanin i filmowiec, reżyser. Jak to się stało?

Łukasz Woś OP (reżyser filmu pt. „Nowicjusz”): – Skończyłem Akademię Filmu i Telewizji oraz Szkołę Wajdy. W Akademii miałem podstawy związane z montażem, sztuką operatorską, z reżyserią. A Szkoła Wajdy to nauka tworzenia opowieści, która ma być jak najbardziej uniwersalna. To mniej próba przekazania widzom treści, a bardziej zaproszenie do przeżywania czegoś, co jest uniwersalne.

Na czym to dokładnie polega?

– Szkoła Wajdy przygotowuje do tworzenia właściwego dokumentu. W powszechnym odbiorze dokument to najczęściej gadająca głowa i obrazki, które pozwalają nam przejść przez prezentowane treści. To jest dokument telewizyjny. Natomiast dokument prawdziwy – według Polskiej Szkoły Dokumentu – to opowieść, która ma w sobie uniwersalność. Taki zabieg sprawia, że możemy obejrzeć filmy z lat 60. i odkryć w nich rzeczy, które tu i teraz są dla nas ważne. Dokument tak zrobiony opowiada o pewnym wycinku rzeczywistości, z którego udaje się wydobyć coś uniwersalnego. Nie opowiadam więc wyłącznie o tym, jak wygląda życie w nowicjacie dominikańskim, ale o czymś więcej. Ta uniwersalność pozwala odkrywać coś każdemu niezależnie od wieku, pochodzenia i innych czynników.

A jakie trudności były w czasie kręcenia filmu? Czy to był moment, w którym jeden z bohaterów decyduje się opuścić zakon i przerwać nowicjat? A może był to sam początek, gdy rozpoczynających nowicjat trzeba było przekonać do tego, by mogła towarzyszyć im kamera?

– Nie dałoby się tam wpuścić z kamerą nikogo z zewnątrz. To zaburzyłoby cały proces nowicjatu. A dzięki temu, że byłem „z wewnątrz”, że znam cały ten proces, byłem kimś, kto wie, kiedy kamerę trzeba wyłączyć. Moim zadaniem było nauczenie się opowiadania historii obrazem. Idąc do Szkoły Wajdy przedstawiłem trzy projekty. I uznano, że ten dotyczący nowicjatu jest najciekawszy. Przedstawiłem ten pomysł chłopakom, którzy byli na etapie prenowicjatu. I zgodzili się. Oczywiście były takie dni, że chociaż wiedziałem, że dzieje się wiele ciekawych rzeczy, to nie wolno mi było wtedy włączać kamery. Bo były to momenty zbyt ważne dla całego procesu nowicjatu.

I zbyt intymne?

– Dokładnie tak. Fajne było to, że po pewnym czasie chłopacy sami mnie informowali, mówili: „Ojcze, tu będą się fajne rzeczy działy, warto wpaść z kamerą”. To było ich zaproszenie do rzeczywistości, którą sami odkrywali. A ten najbardziej trudny moment? To odejście jednego nowicjusza. Wtedy myślałem, że to będzie koniec filmu. Bylem załamany. Dowiedziałem się o tym dzień przed jego wyjazdem. Myślałem, że projekt filmowy w tym momencie upadnie.

>>> Ks. Fabio Rosini o powołaniu kapłańskim [WYWIAD]

kadr z filmu „Nowicjusz”, fot. Łukasz Woś OP

A na tym etapie większość zdjęć była już zrobiona, prawda?

– Tak, to była już końcówka. Ciekawy był moment, kiedy on poszedł się pakować, a ja byłem w salce, gdzie byli pozostali nowicjusze. To był czas po obiedzie, kiedy zawsze spotykaliśmy się na kawę i herbatę. Powiedziałem im wtedy, że nie wiem, co dalej będzie z tym projektem. Zapytałem też, czy już ktoś rozmawiał z nim o jego decyzji, by opuścić zakon. Okazało się, że tylko jeden z nich był jeszcze przed tą rozmową. Poprosiłem więc o możliwość towarzyszenia im w tej rozmowie, oczywiście z kamerą. Oni zgodzili się. Usiedli i spokojnie przeprowadzili tę rozmowę. Byłem z boku. To były takie chwile, takie słowa, które mnie bardzo rozczuliły. Na koniec stwierdzili: „To chyba już wszystko, już wystarczy”. Wstali i przytulili się. Mi wtedy tak łzy leciały, tak płakałem, że nie byłem w stanie patrzeć w obiektyw. To było bardzo mocne doświadczenie.

I to dzięki zgodzie tego bohatera możemy na ekranie zobaczyć te chwile. I te emocje. Dzięki temu nie trzeba było tworzyć okrojonej wersji filmu.

– Tak. Oczywiście dałoby się to wszystko przemontować i pokazać jego historię bez pokazywania jego samego, ale oczywiście opowieść byłaby zupełnie inna. Po tym, gdy pokazałem ten film wszystkim bohaterom, jemu również, to każdy czuł radość. A chłopak, który opuścił nowicjat popłakał się, ale towarzyszyło mu poczucie wdzięczności. Wdzięczności za to, że mógł w tym uczestniczyć.

fot. Łukasz Woś OP

Jak długo trwa nowicjat i jaki wycinek tego czasu pokazuje film?

– Film łączy czas prenowicjatu i nowicjatu. Oba okresy trwają po 12 miesięcy, a w „Nowicjuszu” pokazałem półtora roku ich obecności w zakonie.

Czyli było to całkiem długie towarzyszenie z kamerą.

– Tak, ale oczywiście nie chodziłem za nimi z kamerą przez cały ten czas. To byłoby niepotrzebne. Pamiętajmy, że ja mam też inne zakonne obowiązki, robienie filmów to moje hobby, dodatkowe zajęcie.

Przy spadku liczby powołań może być tak, że „Nowicjusz” będzie za kilka, kilkanaście lat dokumentem pokazującym, jak to kiedyś w zakonach i generalnie w Kościele bywało. Będzie dowodem na to, że były czasy, gdy jednego roku było kilku, kilkunastu kandydatów do kapłaństwa, do życia zakonnego.

– Może tak być, ale z taką myślą tego filmu nie robiłem. To film bardziej o tym, jak po 13 latach mojego życia w zakonie patrzę na okres nowicjatu. Po latach spędzonych w zakonie widać dokładniej wszystkie etapy zmian, jakie zachodzą w kandydatach do życia zakonnego. Widać, co i kiedy w nich przeskakuje. Chciałem to pokazać widzom.

Uniwersalność filmu, o której wspomniałem, odkryłem po kilku pierwszych pokazach. Raz podeszła do mnie 70-letnia kobieta. W szczerej rozmowie opowiedziała, że pochowała męża, wychowała dwie córki, a po tym filmie odkryła, że i ona jest nowicjuszem… Że świat, który tworzyła, który był dla niej ważny, już się skończył. I że musi wejść w coś nowego – i musi to być jej świadoma decyzja. Jednocześnie musi zobaczyć, że to, co było jej światem, już jest przeszłością. Te słowa, ta refleksja bardzo mnie wzruszyły. Z rozmowy wynikało, że nie jest to osoba bardzo wierząca, ale jednak ten film był dla niej ważny. I inspirujący.

A więc każdy z nas – na pewnym etapie życia – jest nowicjuszem.

– I o to chodzi w tym filmie. Każdy z nas, co jakiś czas, przeżywa nowicjat. Na przykład, wchodząc w małżeństwo, nie wiemy o nim wszystkiego. Nie mamy – na starcie – pewności i wszystkich umiejętności. Wszystkiego musimy się nauczyć. Okej, mogliśmy widzieć małżonków – np. naszych rodziców – ale i tak wchodząc w związek małżeński, człowiek musi sam przez to przejść, wszystkiego się nauczyć. Tak samo dzieje się w czasie studiów, pracy, różnych etapów życia.

fot. Łukasz Woś OP

Co jest najtrudniejsze w nowicjacie? Pytam w kontekście doświadczeń przy filmie, ale i doświadczeń Ojca z życia w zakonie. Do nowicjatu przychodzą przecież ludzie z różnych środowisk, z różnym nastawieniem, o przeróżnych charakterach i z innym bagażem doświadczeń. Spotykają się w jednym miejscu i mają iść drogą w jednym kierunku. Jak to się dzieje, że to działa?

– To się dzieje naturalnie, ale wymaga czasu. Nic nie dzieje się z dnia na dzień. Pierwsza ważna kwestia dla nowicjusza to zgoda na to, że nie będzie czegoś, co miał do tej pory. Nie będzie tego, co zbudował sobie w dotychczasowej roli społecznej. To było coś, w czym mógł czuć się pewnie, w czym był sprawdzony, i nagle tego nie ma. Świat, w którym żył – już nie jest jego. To bardzo trudne. W jednej ze scen ojciec mówi chłopakom, że nie da się stać jedną nogą na peronie metra, a drugą być już w wagonie. To rozerwie człowieka. I dokładnie tak jest w nowicjacie. Nie da się być w pełni w obu światach. A różnorodność ludzi, ich charakterów, jest bardzo ważna. To jest świetne, że to nie jest hermetyczna grupa, tylko ludzie z różnym temperamentem, z różnych środowisk. Do nowicjatu przychodzą ludzie po prawie, medycynie, z rożnymi zainteresowaniami. To jest twórcze.

Czymś trudnym może być poczucie, że człowiek do końca nie wie, dlaczego tu jest. Człowiek wie jedynie, że odkrywa jakieś pragnienie. Odkrywa to, że przez różne wydarzenia, przez różnych ludzi Pan Bóg przyprowadził go właśnie tu. I czas nowicjatu jest właśnie po to, by na spokojnie się temu przyjrzeć, by sprawdzić, czy to na pewno jest moja droga. W tym filmie nie ma ani jednej zachęty, by być w tym zakonie. Tam, tak naprawdę, jest permanentne zniechęcanie do tej drogi. Ale dokładnie o to chodzi; by będąc w tym rytmie życia, zobaczyć, czy to jest moje. By odkryć, czy faktycznie Bóg mnie tu przyprowadził, czy to jednak był przypadek. Jeśli ktoś w tym czasie szczerze zadaje sobie te pytania, to pod koniec nowicjatu znajduje prawdziwą, pewną odpowiedź. To też widać w filmie.

A jak na film reagowali starsi braci i ojcowie?

– Jeden z braci uświadomił sobie, jak wiele rzeczy przeżywa każdego dnia. Ktoś do nas przychodzi, bo będzie miał ślub, więc przychodzi z radością. Później przychodzi kobieta, by umówić pogrzeb swojego męża. Inni przychodzą do sakramentu spowiedzi. Później przychodzi matka, bo z dzieckiem są problem psychologiczne. Tyle rzeczy przeżywamy z tymi, których spotykamy. To jest cała gama emocji, które po części przejmujemy.

fot. Łukasz Woś OP

Drugi natomiast powiedział mi, że dawno się tak nie wzruszył i tyle się nie śmiał. Mimo że przecież zna tę rzeczywistość, zna tych ludzi, to w czasie oglądania filmu wiele scen go wzruszyło i rozbawiło. Powiedział też, że po tym, jak zobaczył gorliwie zaangażowanych chłopaków, to on na nowo zapragnął gorliwości w tym, co sam robi. A to był brat, który na co dzień niewiele mówi. On wziął mnie na bok i szczerze powiedział o tych emocjach i refleksjach po obejrzeniu „Nowicjusza”.

Czyli dla braci i ojców ten film stał się swego rodzaju lustrem.

– Dokładnie tak.

Zapytam jeszcze o kwestie techniczne. Po pierwsze – jak duża była ekipa filmowa?

– Od początku do końca to ja sam wszystko nagrywałem. Jedynie scena obłóczyn była sceną, w którą zaangażowany był też operator zewnętrzny. Bo ja sam byłem wtedy zaangażowany w te uroczystości od strony liturgicznej.

A po drugie – jak rozwiązana była kwestia dźwiękowa? Przyznam, że są momenty, w których wypowiedzi bohaterów są słabiej słyszalne, są mniej zrozumiałe.

– Przyznaję, że to była trudna sprawa. W ogóle cały ten film to była dla mnie nauka. Wprawne oko zauważy to, że przy pierwszych scenach, pierwszych kadrach, niekiedy lekko gubię ostrość, obraz się lekko rozmywa. A już druga połowa filmu była pod tym względem zupełnie inna. Podobnie jest z dźwiękiem. Trudnością były sceny, w których brała udział grupa ludzi. Miałem tylko dwa mikroporty, więc gdy w rozmowie brało udział więcej osób, to był mały kłopot. Używałem wtedy jednego zbiorczego rejestratora, który najlepiej sobie radził w takiej sytuacji. Jednak niektóre sceny odbywały się w klasztornych miejscach, które są – swego rodzaju – puszką, co nie pomaga w tym, by dźwięk był czysty. Myślę jednak, że te małe niedogodności sprawiają, że film jest jeszcze bardziej autentyczny.

fot. Łukasz Woś OP

W najbliższym czasie planowane są dwa spotkania z o. Łukaszem Wosiem. 29.03 w kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu (o godz. 20:00) oraz 14.04 w Lublinie w kinie Bajka (godz. 19:00). Na stronie nowicjusz.dominikanie.pl można znaleźć informacje o seansach „Nowicjusza” w kinach.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze