fot. EPA/ESTEBAN GARAY

Maciej Kluczka: najsłabsi cierpią teraz jeszcze bardziej…

Zanim trafią do obozu dla uchodźców, dwa tygodnie spędzają w warunkach, które są gorsze nawet od tych obozowych. Trafiają do izolatoriów. Po to, by można było wykryć tych zakażonych koronawirusem. Bo przecież wirus nie wybiera, uderza też w uchodźców i ogniskuje się też w obozach, w których czekają na lepsze, bezpieczniejsze jutro.  

fot. EPA/ESTEBAN GARAY

Gorzej wyglądają szczegóły. Reportaże wielu polskich dziennikarzy (od Polsat News, przez TVN24 po Tygodnik Powszechny) pokazały, że zasady izolatoriów nie zawsze są przestrzegane (czasami uchodźcy z negatywnymi wynikami są tam przetrzymywani, a z kolei ci z pozytywnymi nie są dostatecznie pilnowani i izolowani). Do tego przeprowadza się w nich niewielką liczbę testów: w jednym z greckich obozów na 3 tysiące uchodźców przetestowanych zostało 90 osób. To tyle, co nic. Można powiedzieć, że to chyba cud, że jeszcze nie słyszymy o masowym wzroście zachorowań na COVID-19 w tych miejscach. Eksperci są jednak pewni: to kwestia czasu. Warunki obozowe są idealne dla rozprzestrzeniania się epidemii: ścisk, brak środków dezynfekujących, nietrzymanie się zasad podstawowej higieny, brak odpowiedniej logistyki. Prysznice, jeśli są, to nie zawsze działają. Jeśli z kranu leci woda, to często ustawiają się do niego długie kolejki. 

Brak scenariusza 

Do obozów na greckich wyspach cały czas docierają kolejni uchodźcy. Najgorsze nawet nie jest ryzyko epidemii, ale to, że nikt nie przygotował scenariusza na wypadek takiego rozwoju wydarzeń. Jedynym realnym sposobem przeciwdziałania tej sytuacji byłaby ewakuacja obozu. Jednak żadne z państw europejskich, w czasie gdy wszyscy zamknęli swoje granice i dbają przede wszystkim o swoich obywateli, nie otworzy przed nimi swoich drzwi. Nawet gdyby miało to dotyczyć korytarzy humanitarnych. To decyzja nieopłacalna politycznie, ale też trudna logistycznie. Miejsca w szpitalach może znalazłyby się w Niemczech, ale już na pewno nie we Włoszech czy Hiszpanii. Z drugiej strony, uchodźców jest już tak dużo, że w praktyce nie ma ich dokąd ewakuować. Jakąś pomocą byłoby większe wsparcie dla Frontexu – unijnej agencji strzegącej zewnętrznych granic UE. Jeśli kraje obrzeżne – głównie Grecja – nie dostaną w tej kwestii wsparcia, za kilka tygodni może skończyć się tym, że powiedzą: „Nie dajemy już rady, otwieramy nasze granice”. Zrobi się nerwowo, w dobie pandemii szczególnie nerwowo. Przypomnijmy – gorąco było już całkiem niedawno. Na początku marca na granicy grecko-tureckiej przez wiele dni dochodziło do krwawych starć. Grecka policja użyła gazu łzawiącego wobec kilkuset migrantów z Turcji, którzy próbowali sforsować granicę grecko-turecką na przejściu w Kastanie 

>>> Kard. Nycz na modlitwie za uchodźców: znieczuliliśmy nasze serca

fot. facebook.com/refocusmedialabs/

Bramy zamknięte 

Obóz dla uchodźców Ritsona nie jest największym w Grecji, ale pierwszym, w którym odnotowano zakażenia koronawirusem 20 przypadków. 2 kwietnia na dwa tygodnie bramy obozu, w którym przebywało prawie 2,7 tys. osób, zostały zamknięte. Wprowadzono kwarantannę. Kobieta, która ubiegała się o azyl, rodziła dziecko w lokalnym szpitalu. Miała pewne symptomy. Zbadano ją, zbadano jej męża i okazało się, że oboje mają wirusa. Po czym zbadano osoby, które przebywały zawsze w ich najbliższym otoczeniu mówi Sonia Nandzi (założycielka fundacji ReFOCUS Media Labs) w rozmowie z TVN24. Kobieta dodaje, że zbadano 63 osoby, z czego u 20 stwierdzono zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2. Zaznacza, że nikt nie miał symptomów. Podkreśla, że osoby te nie zostały odseparowane od reszty. – One są wszystkie w obozie, tak samo jak matka, która urodziła dziecko – dodaje Nandzik. Jak mówi, jest ogromne prawdopodobieństwo, że te osoby będą zarażać kolejnych uchodźców przebywających w obozie. Poza obozem Ritsona władze greckie objęły kwarantanną ośrodek dla uchodźców Malakasa. 

fot. EPA/OMER MESSINGER

Piekło w Morii 

Najgorzej jednak jest w obozie Moria na wyspie Lesbos. Sytuacja jest nieludzka i wyjątkowo niebezpieczna. Umieramy każdego dnia. Jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami mówi Raed, który od grudnia przebywa w obozie razem ze swoją ciężarną córką. W Syrii, z której pochodzi, pracował jako manager ds. zdrowia i środowiska w międzynarodowej firmie. Mężczyzna jest też byłym członkiem formacji Białe Hełmy Syryjskiej Obrony Cywilnej. Rozmawiał z nim Grzegorz Tomczewski na łamach polsatnews.pl.

Wolontari
usze ReFOCUS Media Labs podkreślają, że w takich miejscach problemem nie jest brak maseczki, ale brak bieżącej wody. I to niestety nie jedyny problem. W wielu obozach w nocy rządzi mafia – dochodzi do kradzieży, a także do gwałtów. Pocieszające jest to, że część uchodźców próbuje zadbać o siebie na własną rękę, na ile to jest możliwe. Raed, wraz z grupą około 20 osób różnych narodowości, powołali MCAT (Moria Corona Awarness Team). Inicjatywa powstała na początku marca, by na ile to możliwe zabezpieczyć się z przed pandemią Covid-19. Poprzez plakaty i komunikaty głosowe informują o koronawirusie, namawiając do ograniczenia mobilności (o zachowaniu dystansu nie ma mowy) oraz do mycia rąk (raczej wodą niż mydłem). Udało się uniknąć masowej paniki. W tym czasie na wyjazd do oddalonego o 10 km miasta policja pozwala wyłącznie w jedynym przypadku wizyty w szpitalu.  

>>> Uchodźcy nie rodzą się uchodźcami

Somalia i Ukraina 

Z kolei Polska Akcja Humanitarna zwraca uwagę na dwa kraje, w których niesie pomoc, a w których sytuacja jest szczególnie trudna. To Ukraina i Somalia. Ukraina, bo wirus generalnie w Europie powoduje wiele strat, a Ukraina jako jedno z biedniejszych państw europejskich, jest na epidemię gorzej przygotowana. PAH działa w tych regionach Ukrainy, w których mieszka najwięcej ludzi z grupy podwyższonego ryzyka – to ludzie starsi i samotni. W Somalii przypadków wirusa jest mniej, ale to raczej tylko oficjalne i mało wiarygodne statystyki. Dużym problemem jest mała dostępność testów.  

Najbardziej palącym problemem jest jednak sytuacja w Grecji. To tam napływ uchodźców cały czas przybiera na sile i to tam wpadają w pułapkę. Obóz Moria na wyspie Lesbos przygotowany jest na maksymalnie 3 tysiące ludzi, a jest ich… nie, nie 2 razy więcej, a prawie 7 razy więcej! Przebywa tam 20 tysięcy uchodźców. PAH wspiera miejscowe organizacje, które budują stacje do mycia rąk. To – nomen omen – kropla w morzu potrzeb, ale trzeba robić cokolwiek, by zminimalizować już i tak duże ryzyko. Wolontariusze informują mieszkańców obozów o koniecznej higienie i przekazują informacje o rozprzestrzenianiu się wirusa. Higiena i wiedza – teraz przede wszystkim tym mogą się podzielić. To zresztą „działka”, na której PAH koncentrowała się znacznie wcześniej niż pozostałe instytucje. Sprawy wodno-sanitarne są oczkiem w głowie tej organizacji.  

Trzeba działać 

Wszyscy, którzy niosą pomoc w obozach, obawiają się, że zwalczenie pandemii nie skończy ich problemów. Wręcz przeciwnie. Recesja w globalnej gospodarce może odbić się na sytuacji finansowej tych organizacji, które w większości żyją dzięki hojności darczyńców. Proszą więc, by mimo trudnego czasu, o nich nie zapominać. A uchodźcy wzywają społeczność międzynarodową, a szczególnie Unię Europejską, do natychmiastowego działania. Oni nie mogą czekać na koniec pandemii.  

Przeczytaj też >>> Caritas przekazał szpitalom pierwsze respiratory 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze