Małżeńskie „tak” między powstańczymi kulami
256 ślubów w 63 dni – czyli cztery na dzień. Taki jest ślubny bilans Powstania Warszawskiego. Pozytywny bilans. Rzadko przytaczany. Częściej słyszymy o liczbie zabitych, liczbie żołnierzy – powstańców w poszczególnych oddziałach.
Śluby były jednak ważną, bo bardzo częstą powstańczą rzeczywistością. A w rzeczywistości było ich więcej, ale nie wszystkie zapiski o tych związkach zawartych w między sierpniem a październikiem 1944 r. dotrwały do czasów współczesnych. Bywa też i tak, że o uroczystości świadczą sami małżonkowie albo zachowały się relacje świadków ceremonii bądź sama uroczystość została dobrze udokumentowana. Powstańcze śluby to ciekawe zjawisko zarówno stricte religijne, ale i szerzej – społeczne. W 74. rocznicę przyjrzyjmy się im z bliska.
Kółka od zasłonek i zwiędłe petunie
Historia Powstania (także żywa dyskusja na temat jego przebiegu) jest ciągle żywa wśród Polaków. Dodatkowo, chcemy odkrywać coraz to nowe wątki tej historii. Częściej ślub brali powstańcy, cywile – rzadziej. Jedną z panien młodych Powstania Warszawskiego była Grażyna Pilszak. Jak mówiła po latach – nie wie, dlaczego zdecydowała się na ślub. – To był moment, krótka chwila i decyzja podjęta – mówiła. Na uroczystości ślubnej używano kółek od zasłonek (pełniły rolę obrączek). Niekiedy był to drut. Bukietem weselnych kwiatów były najczęściej zwiędłe petunie. To musiało wystarczyć. I wystarczało.
Powstańcy, którzy przeżyli i ten zryw niepodległościowy i czasy wojny, wspominali po latach, że może i nie były to wymarzone ceremonie ślubne, ale na pewno było w nich sporo treści. Może i więcej niż w ślubach współczesnych, gdzie często forma wysuwa się na plan pierwszy? To jednak temat na inną okazję. Powstańcy – wspominają po latach – że najwięcej zachwytów płci pięknej wzbudzali „chłopcy z Radosława”. I może nie dlatego, ze byli jakoś szczególnie przystojni. To raczej dlatego, że byli… dobrze uzbrojeni. W czasach wojennej pożogi każdy szukał bezpieczeństwa, choć jego skrawka.
Bez miodowego miesiąca
Pierwszy ślub odbył się już pierwszego dnia powstania. Śluby zawierano miejscach, w których dziś Warszawiacy i wszyscy przyjezdni przechodzą i nawet o tej historii nie pomyślą. Dwa kolejne „śluby ‘44” odbyły się przy ulicy Moniuszki – to ulica odchodząca od dzisiejszego Placu Powstańców. Tam zresztą stała kaplica wybudowana przy Szpitalu Dzieciątka Jezus. Na przełomie XIX i XX w. szpital został przeniesiony na ulicę Nowogrodzką, ale kaplica została zachowana. Fotografie z XX-lecia międzywojennego jeszcze go pokazują.
Podnieśli stolicę z gruzów
30 sierpnia 1944 r. odbył się ślub dwojga nietuzinkowych ludzi – to Maria i Kazimierz Piechotkowie, para architektów. Po wojnie – którą dzięki Bogu przeżyli – zaprojektowali część warszawskiej dzielnicy Bielany (to dziś spora dzielnica sypialniana). Od ich nazwiska jedno z tamtejszych osiedli nazywane jest Piechotkowem.
Ich ślubna impreza (bo jednak trudno nazwać to weselem) odbyła się w holu głównym dzisiejszego banku PKO – przy ulicy Świętokrzyskiej. Synowie Piechotków urządzili po latach w tym miejscu – w kolejną rocznicę ślubu – uroczystość na ich cześć. W czasie okupacji Piechotkowie nie koncentrowali się tylko na walce i konspiracji. Uczęszczali na tajne spotkania na Politechnice. Przygotowywali plany odbudowy Warszawy po wojnie. Widać więc, jak wiele w tych ludziach, mimo trudnej rzeczywistości, która nie tyle ich otaczała, co wdzierała się w każdą sferę życia, było nadziei i zwyczajnej ludzkiej ochoty na życie. Brali śluby, planowali przyszłość, ba! odbudowę życia i miasta.
Państwo Piechotkowie przez całe życie nie nosili obrączek. Wierność małżeńską ślubowali sobie z kółkami od zasłon i już nie chcieli zamieniać ich na nowe. Kazimierz oświadczył się Marii jeszcze przed wybuchem Powstania. Namówił nawet jej rodziców, by razem mogli przyjechać do Warszawy. 1 sierpnia – wybuch walki Warszawy o niepodległość – zastał ich na wysokości pomnika Mikołaja Kopernika. Musiała rozstać się z narzeczonym. Zobaczyli się dopiero 30 dni później. On wyszedł wtedy z kanałów, którymi przeszedł ze Starego Miasta do Śródmieścia. Gdy wyszedł na powierzchnię, uznał, że to najlepszy moment na ślub z Marią. Dlaczego? „Bo miałem całe spodnie, a to szybko mogło się zmienić” – mówił po latach swoim dzieciom. Ślub odbył się właśnie we wspomnianej wcześniej przyszpitalnej kaplicy. Uroczystości były bardzo krótkie i skromne – jak zresztą większość powstańczych ślubów, z wyjątkiem jednego, ale o tym za chwilę. Jak po latach wspominali małżonkowie, bukiet gladioli były poczerniały od dymu i popiołu.
Pan Kazimierz Piechotek był nie tylko architektem części osiedla Bielany. Jego dziełem jest też odbudowa archikatedry Świętego Jana. Nietrudno odnaleźć tu symbolikę – z tamtego terenu przecież przedzierał się kanałami, by walczyć, ale i by odnaleźć swoją narzeczoną.
Ślub szpitalny z powstańcem – imigrantem
Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że decyzja o ślubie zapadała często w bardzo dramatycznych chwilach, pod wpływem impulsu. Nie wszystkie te związki przetrwały próbę czasu – rozpadały się nie tylko ze względu na śmierć. Po prostu nowożeńcy niekiedy stwierdzali, że ich decyzja była zbyt pochopna, za słabo się znali. Dochodzili do tych wniosków jeszcze w czasie walk, a niekiedy już po wojnie. Trudno mieć do nich o to pretensje.
Tak było między innymi ze ślubem, który Bolesław Biega (ps. „Pałag”) zawarł z Alicją Treutler – sanitariuszką ze szpitala, do którego trafił. Biega rozpoczął walki jeszcze przed godziną „W”, czyli przed 17:00. Udało mu się przegonić Niemców z ulicy Jasnej, ale jednocześnie został ranny. Nad jego łóżkiem w szpitalu czuwała właśnie Alicja. Była już wtedy jego narzeczoną. Znali się jeszcze od 1938 r. Jego matką była Irlandka, on sam miał angielski akcent. Był więc swego rodzaju imigrantem. Jego kolega z oddziału stwierdził krótko – „dlaczego się nie pobierzecie?”. Sakramentu – 13. dnia powstania – udzielił im ksiądz Wiktor Potrzebski pseud. „Corda”. On miał pożyczony mundur z rozciętym rękawem na temblak. Ona – jasną bluzkę. Oboje mieli powstańcze opaski. Druhnami był personel szpitalny. Film z zaślubin kręcił Eugeniusz Lakojski. Ksiądz z tego pomysłu – delikatnie mówiąc – nie był zadowolony. Przeszkadzał mu hałas sprzętu. Dzięki temu jednak dokumentacja uroczystości zachowała się do dziś. A relację ze ślubu mogli obejrzeć towarzysze broni w powstańczym kinie Palladium (które mieściło się tuż niedaleko miejsca ich zaślubin). To kino – w pewnym czasie przejęte przez Niemców – to osobna, fascynująca historia. Małżonkowie – Bolesław i Alicja – żyją zresztą do dziś. Ona ma 94 lata, on 95. Mieszkają pod Nowym Jorkiem, mają kilkanaścioro prawnuków.
Rozesłani do powstańców. By im posługiwać
Mówiąc o tym ślubie, wspomniałem o księdzu. No właśnie – rola kapelanów była w tym całym „procederze” niebagatelna. Każdy to osobna historia. Na dowód ich wielkiej pracy wystarczy przytoczyć między innymi słowa generalnego hitlerowskiego gubernatora w czasie okupacji w Polsce – Hansa Franka, który mówił, że „jeśli wszystkie światła dla Polski zgasną, to zostanie Matka Boska Częstochowska i Kościół”.
Jednym z najbardziej zasłużonych był kapelan naczelny AK ks. Stefan Kowalczyk ps. „Biblia”. Kapelani, oprócz posługi ślubnej, zajmowali się też zamawianiem ornatów, naczyń liturgicznych (to m.in. przy ulicy Skierniewickiej i Prądzyńskiej). Tuż przed wybuchem – 1 sierpnia rano – przy ulicy Długiej odbyło się spotkanie kapelanów. Zostali rozesłani do powstańców. Mieli trzy, a nawet cztery razy dziennie odprawiać Msze św., udzielać rozgrzeszeń na wypadek nagłej śmierci, rozdawać różance, grzebać zmarłych. Było też i przyjemniejsze zadanie – czyli właśnie udzielanie ślubów. I do nich, jeszcze na chwilę, wróćmy…
Powstańcze śluby stały się jednak tak częste, że generał Antoni Chruściel „Monter”, dowódca Powstania Warszawskiego, 18 sierpnia wydał specjalny rozkaz. Nakazał powstańcom, by „w wypadku ślubu” nowe pary przesyłali meldunki z danymi osobowymi. W warunkach wojennych ten akurat warunek był trudny do spełnienia. Księża przymykali też oko na osoby niepełnoletnie. Większość tych, którzy brali ślub w tym czasie, miała powyżej 20 lat, ale zdarzali się też i 16-latkowie. Ze względów bezpieczeństwa wielu powstańczych nowożeńców znało tylko swoje pseudonimy.
Ślub z „wyższej półki”
Oprawy większości ślubów sprowadzały się do wspomnianych wcześniej kółek od zasłon i skromnych kwiatów. Jeden powstańczy ślub odbiegał jednak od tych „standardów”. Odbył się w pałacu… a dokładnie Pałacu Branickich przy ulicy Smolnej. Należał on do Adama Branickiego – właściciela Wilanowa. Robił on wiele dla powstanców. Otworzył m.in. szpital polowy. Pracowały też tam jego żona i córki. Pieniądze z obrotu ziemią przeznaczali na działalności konspiracyjną. Kuzynka Branickiego – Maria Radziwiłłowa – była przyjaciółką królowej Włoch i tymi kanałami wpływała na uzyskanie przychylności dla swojej rodziny ze strony Mussoliniego i Hitlera. Działali więc z dużym ryzykiem. Po mieście jeździli karetą, w której przewozili broń, a nawet żołnierzy.
Szpital powstańczy odkryli jednak okupanci. SS-man miał powiedzieć Branickiemu, że tego dnia zawiśnie na płocie pałacu, ale żołnierze Armii Krajowej wcześniej zdążyli zlikwidować SS-mana. Córki Branickiego to Anna (żyje do dziś) i Beata. I tu dochodzimy do pałacowego ślubu. Właśnie Beata poślubiła w pałacu swojego wybranka w czasie Powstania. To Leszek Rybiński. Znali się od czasu, gdy Beata Branicka miała 14 lat, a pobrali się, gdy miała 17 lat. Ślubna ceremonia odbyła się Pałacu Branickich na Nowym Świecie. Uroczystość była krótka, ale oprawa kulinarna do pozazdroszczenia przez innych: sardynki, szynka konserwowa, wino i koniak. Przy innych ślubach był co najwyżej pasztet na biszkoptach i butelka wódki, a częściej sam pasztet. Beata i Leszek wyjechali później do Łodzi, a dalej do Krakowa. On zmarł w 1980 roku, ona 8 lat później.
U sióstr franciszkanek
Na koniec krótko o jeszcze jednym ślubie. Ślubie legendarnym. Nie dlatego, że jakoś bardzo różnił się od innych powstańczych, ale przez pana młodego i jego późniejszą historię i dokonania. Zresztą do dzisiaj są tam franciszkanki, modlą się, w kaplicy są też odprawiane msze i nabożeństwa. Warto zajrzeć do kaplicy przy ul. Wilczej 7, choć samo wejście można przeoczyć, bo jest wewnątrz kamienicy. Trzeba po prostu wejść przez niepozorną bramę. Ślub wziął tam bowiem Jan Nowak Jeziorański z Jadwigą Wolską, która w ówczesnej Warszawie była porównywana z Gretą Garbo. Był więc to ślub na tak zwanym „wysokim C”, z zacięciem artystycznym. Trwał 7 minut, ale jego historia żyje do dziś.
„Śluby ‘44” to piękna historia zawierzenia między ludźmi i wiary w lepsze jutro. Historię powstańczych ślubów poznałem dzięki „Spacerowi z historią”, którą zorganizował historyk i warszawski przewodnik miejski, Adrian Sobieszczański.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |