Marcin Wrzos OMI: w Kościele (synodalności) trzeba zejść na poziom realizmu życia [FELIETON]
Tydzień temu rozpoczął się synod w Watykanie, a wczoraj w polskich diecezjach. Byłem dumny z poznańskiego, oblackiego proboszcza, który całe kazanie poświęcił synodalności. Do tego wszystkie msze św., jak przy każdym ważnym wydarzeniu w Kościele, rozpoczęły się wezwaniem Ducha Świętego. Nie mówił rzeczy wielce teologicznych, ale mówił o synodalności, jako współodpowiedzialności i współdecydowaniu w Kościele, na szczeblu parafialnym.
Obserwuję jego pracę od kilku tygodni, gdyż jest w naszej wspólnocie parafialnej od 1 lipca. To niewielka parafia, bo ma ok. 4 tys. ludzi. Działa rada parafialna, a jej członkowie współdecydują o rzeczach, które się dzieją w parafii. Proboszcz zaprosił członków wspólnot i grup do prowadzenia różańca, co nie jest rzadkie. Jednak nie wyznaczał odgórnie dyżurów, każdy zapisuje się w wolności serca. Pojawiła się lista, na której chętni mogą zapisywać się do czytań, zbierania składki, śpiewu psalmu, niesienia darów, modlitwy wiernych. Ta lista powoli zapełnia się, z dnia na dzień, bo nie dotyczy jedynie niedzieli. Dziś mszę koncelebrowałem z proboszczem, wikary spowiadał, a gdy nikt nie wychodził z koszykiem, zrobił to jeden z parafian. Proboszcz zwyczajnie mówił, że po drugiej stronie kartki z wypominkami, każdy może opisać swoją parafię marzeń lub zapisać konkretne podpowiedzi, uwagi. Opowiadał, że po pandemii i trudnym czasie wyjaśniania ciemnych wydarzeń w Kościele, w parafii w porównaniu z czasem sprzed dwóch lat, liczba chodzących na niedzielną msze spadła z 30% do 15%. Wspominał, że taka jest tendencja w innych parafiach, i że chce posłuchać ludzi, jak temu zaradzić, bo na nowe czasy trzeba mieć także nowe pomysły. Być może powstaną parafialne grupy synodalne, jako inicjatywa oddolna. Może z czasem to szef rady parafialnej będzie mówił ogłoszenia duszpasterskie, jak to widziałem np. na Madagaskarze, a nie ksiądz. Bym powiedział – piękna normalność.
>>> „Zaufajmy tej drodze” – polscy biskupi na otwarcie synodu
Parafia diecezjalna w centrum Poznania. Obumierająca i wiekiem, i wyprowadzkami ludzi, bo domy są zamieniane na banki, biura, urzędy, restauracje itd. Nowy proboszcz, po doświadczeniu misyjnym. Zwołał parafian jakieś dwa tygodnie temu po mszy św. i rozmawiali o tym, co jest potrzebne do duszpasterskiego ożywienia parafii. Kilka osób zgłosiło się do pracy w zakrystii, ktoś inny do opieki nad głodnymi i bezdomnymi, ktoś inny do odwiedzania ludzi po doświadczeniu śmierci najbliższych (bo w biurze nie zawsze jest ksiądz i czas). Jeszcze ktoś inny do sprzątania, ktoś inny do składki i tak świeccy „obsadzili” piętnaście potrzeb duszpasterskich. Parafia zaczyna żyć bardziej. Bym powiedział – piękna normalność.
Nie podzielam obaw tych, którzy budują kolejną spiskową teorię dziejów. Mówią, że to biskupi w Polsce nie chcą dzielić się władzą i odpowiedzialnością za Kościół ze świeckimi i „niezbyt entuzjastycznie” mówią o synodzie. Jak mówią ci sami krytycy, polscy biskupi kolejny raz torpedują pomysły i nauczanie papieża Franciszka, chociażby przez brak tłumaczenia oficjalnych dokumentów związanych z synodalnością czy watykańskich wskazań dotyczących organizacji synodu, włączających w proces synodalny na równi z duchownymi świeckich (oczywiście z zachowaniem różnorodności właściwej poszczególnym stanom). Przecież i tłumaczenie się pojawiło – także dzięki świeckim, a i uroczyście rozpoczęto prace synodalne w diecezjach. Jak się potoczą, zależy i od nas. Potrzeba zwyczajnie czasu i zmiany naszego nastawienia (nawrócenia duszpasterskiego), żeby zrozumieć, że Kościół „robi się wspólnie”, że to nie instytucja usługowo-duchowa, do której przychodzi się po lepiej czy gorzej świadczoną obsługę duszpasterską.
>>> #Podkast: spotkać, słuchać, rozeznawać. Po co nam Synod o Synodalności?
I trzeba nam przejść na realizm życia, z wysokich, nawet najświętszych słów. Dziś dwaj ludzie Kościoła przyszli zwyczajnie, jak to prawie każdego dnia, z psem i wózkiem pełnym łupów żelaznych po obiad, z ciężarem życia unoszącym się w powietrzu. Przyszli za późno. Odesłałem ich, bo w kuchni klasztornej już nikogo nie ma, nie mam kluczy, czasu itd. Pokornie odeszli, bez pretensji, godnie i ze zrozumieniem. Zawstydziłem się. Przecież kilka chwil wcześniej pisałem tekst o uchodźcach, opierając się także na Mateuszowej Ewangelii: „Byliśmy przybyszami, a przyjęliście mnie”. A przecież w tym tekście jest też o ubogich i głodnych. Nie zauważyłem w nich, jak mówił Jan Paweł II, oblicza Chrystusa. Zawstydzili mnie jeszcze jednym. Gdy jedli, w końcu, „skombinowany obiad”, po imieniu pytali się o dwóch chorych współbraci – czy są zdrowi, czy już po operacji, czy czegoś im nie potrzeba. Tak dziś sobie myślę, że to oni mnie dziś uczyli Ewangelii i drogi synodalnej. Współodpowiedzialności za siebie, ewangelicznego decydowania, równości w byciu człowiekiem Kościoła, troskliwości i czułości.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |