Zdjęcie poglądowe Fot. screen z materiału yt/Adoremus Te Christe

Marta Przybyła w Bielsku-Białej: Bóg tęskni za naszą szczerością

Bazylika w bielskim Hałcnowie gościła Martę Przybyłę, znaną mówczynię i autorkę książek „I dam wam serce nowe” oraz „Panie, ratuj!”, która podzieliła się swoim świadectwem nawrócenia. Kobieta, która przez lata określała się jako ateistka, wrogo nastawiona do wiary i religii, a nawet interesująca się satanizmem i okultyzmem, doświadczyła przemiany, która – jak podkreśla – „całkowicie zmieniła jej życie”.

Marta Przybyła dorastała w domu „totalnie antyklerykalnym”. Jej ojciec wpajał jej przekonanie, że „dobro jest słabe, a zło jest silne”. To środowisko popchnęło ją w stronę mrocznych tematów – od ciężkiej muzyki metalowej i satanistycznych tekstów, przez parapsychologię i demonologię, po okultyzm i wizyty u wróżek. Ostatecznie związała się z człowiekiem zajmującym się seansami spirytystycznymi, doświadczając dręczeń duchowych.

W poszukiwaniu sensu Marta próbowała zapełnić pustkę w sercu pogonią za pieniędzmi, relacjami, używkami, narkotykami i alkoholem. Doszła do momentu, w którym „coraz częściej pojawiały się myśli, żeby swoje życie zakończyć”. Jak sama podkreśla, Bóg „zwabił ją do kościoła po 23 latach” dzięki namowom rodziny partnera, która zaprosiła ją na nabożeństwo o uzdrowienie duszy i ciała.

Początkowo Marta traktowała to zaproszenie z pogardą, uznając wierzących za „bandę wariatów z wypranymi mózgami”, kwestionując obecność Boga w swoim trudnym dzieciństwie i biedzie.

Przełomowe doświadczenie nastąpiło w małym, drewnianym kościele pod Poznaniem pw. Michała Archanioła. Marta pojechała na nabożeństwo z mieszaniną emocji: „trochę chęć pośmiania się z katolików, trochę chęć udowodnienia im, że ten Bóg, w którego wierzą, to fotomontaż religijny”. Jednak trzeci powód był najważniejszy: „zazdrość – bo oni mieli pokój serca, a ja go nie miałam nigdy”.

Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu, którą początkowo wyśmiewała, patrząc na „białe kółko” w monstrancji, wydarzyło się coś niezwykłego.

„To było tak, jakby mi ktoś podpalił serce. To był ogień żywy. To były drgawki, nad którymi nie byłam w stanie zapanować. To były łzy, które mi się lały ciurkiem. I przede wszystkim – to było doświadczenie totalnej miłości” – opowiada. Zrozumiała, że źródłem tej miłości jest Eucharystia. To potężne doświadczenie zapoczątkowało jej proces nawracania, który Marta konsekwentnie nazywa „procesem”, a nie jednorazowym wydarzeniem.

>>> Akademicka Procesja Eucharystyczna: znak nowego, żywego Kościoła [+GALERIA] [+WIDEO]

fot. pixabay

Kolejnym kluczowym krokiem była generalna spowiedź, która trwała prawie trzy godziny. Marta przygotowała się do niej w kaplicy adoracji, prosząc Jezusa: „Pokaż mi gnój w moim sercu. Pokaż mi gnój, który we mnie śmierdzi. Pokaż mi to, czym Cię obraziłam przez te wszystkie lata”. Spisała swe grzechy na „kilku kartkach A4”. Opisuje to doświadczenie jako „drugie wylanie totalnej Bożej miłości”, porównując je do przypowieści o miłosiernym ojcu, który wybiega na spotkanie synowi.

Marta podkreśla, że Bóg nie tylko „głaszcze po główce”, ale potrafi też „wylać kubeł zimnej wody na głowę”. Uważała się za „świętą, nawróconą Martę katoliczkę”, ale pewnego dnia w kościele uświadomiła sobie: „Co z tego, że chodzisz codziennie do kościoła? Co z tego, że obracasz w palcach codziennie drewniane paciorki? Nadal nienawidzisz ludzi, nadal nie przebaczasz i nadal obsmarowujesz w myślach każdego człowieka, którego mijasz na ulicy”. To doprowadziło ją do modlitwy o przemianę serca: „Zabierz ten kamlot z lewej strony mojej klatki piersiowej i daj mi serce, bo ja nie potrafię kochać, a bardzo bym chciała”.

Marta zmieniła pracę. Znalazła zatrudnienie w domu pomocy społecznej, gdzie przez trzy lata pracowała z podopiecznymi, zmieniając pampersy, sprzątając wymiociny i opiekując się osobami z ciężkimi schorzeniami, w tym dziećmi z deformacjami.

Później podjęła się wolontariatu w hospicjum, towarzysząc ludziom umierającym. To doświadczenie uświadomiło jej „bezsilność, której nienawidzi”, zwłaszcza podczas świąt Bożego Narodzenia – będąc świadkiem śmierci, żegnając „przyszywane babcie i dziadków”. Walczyła z syndromem „superbohatera”, który chce każdego doprowadzić do spowiedzi.

Szczególnie poruszające było spotkanie z 30-letnią umierającą kobietą i jej trzema córeczkami, z których najmłodsza błagała lekarzy o ratunek dla mamy. W obliczu takiego cierpienia Marta często wracała przed Najświętszy Sakrament, błagając Boga, by nie pozwolił jest zwątpić, że jesteś dobry.

Najtrudniejszym doświadczeniem była choroba i śmierć jej własnej matki, która walczyła ze złośliwym nowotworem przełyku. Podczas adoracji, trzymając dokumentację medyczną matki, Marta doświadczyła łaski wypowiedzenia najtrudniejszych słów w życiu: „Jezu, możesz moją mamę uzdrowić, bo możesz wszystko, i możesz ją zabrać. Bądź wola Twoja”. Mimo braku „happy endu po ludzku rozumianego” i śmierci matki po ośmiu miesiącach, Marta świadczyła o cudach: spowiedzi matki po wielu latach, jej uśmiechu, spokoju i radości w chorobie oraz odejściu matki „przez ścianę z Najświętszym Sakramentem”, ponieważ jej ostatnia sala w szpitalu paliatywnym sąsiadowała z nowo utworzoną kaplicą wieczystej adoracji, którą Marta pomogła tworzyć.

Obecnie Marta Przybyła angażuje się w wolontariat w ośrodkach wychowawczych dla młodzieży i zakładach karnych. Prowadzi tam adoracje dla skazanych, oddając Bogu ich rany z dzieciństwa, głód, przemoc, słowa, które słyszeli, i te, których im zabrakło, np. „Kocham cię, synu. Jestem z ciebie dumny”. Jest świadkiem głębokich nawróceń. W Zamościu widziała „najpiękniejszą definicję istoty Bożej obecności”, kiedy kapłan łamał Ciało Boga dla siedmiu skazanych, którzy przyjęli je „do swoich serc, przed chwilą zdezynfekowanych miłosierdziem przez rozgrzeszenie spowiedzi”.

Marta zachęca do szczerej, bez cenzury modlitwy – do przychodzenia do Jezusa ze swoją słabością, grzechem i „poplątanymi emocjami”. Prosi o łaskę wiary, aby w „białym kółku” widzieć prawdziwe Serce Jezusa, który jest tym samym, który „rozmnażał chleby, przecierał błotem oczy niewidomych i wskrzeszał umarłych”.

Na koniec swojego świadectwa w hałcnowskim sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Marta Przybyła zaprosiła do pogłębiania relacji z Maryją – „mistrzynią adoracji”, która mimo trudności nigdy nie zwątpiła, wierząc do końca, nawet pod krzyżem. Podkreśliła, że po „tajemnicach bolesnych” zawsze następują „tajemnice chwalebne”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze