Jest w ewangelizacji pokusa zapomnienia o ciele człowieka. O tym, że ono może być chore, głodne, spragnione, nagie czy brudne. brat Albert wiedział, że początkiem ewangelizacji jest przywrócenie człowiekowi jego godności.
Ksiądz Konstanty Michalski tak wspomina św. Brata Alberta: „Co najpierw robił Brat Albert z bezdomnym, który po raz pierwszy zjawiał się na progu ogrzewalni, z bezdomnym, który się włóczył, pił, kradł, a teraz jest głodny i chodzi w łachmanach? »Dajcie mu chleba«, wołał najpierw Brat Albert, bo wiedział, czym jest głód męczący organizm człowieka. […] Nakarmiwszy nędzarza, prowadzono go do łaźni i łatano jego łachmany lub ubierano z zakupionego po więźniach samodziału. Po tym wszystkim prowadzono go do warsztatu, by obudzić w nim dobrego człowieka. A wypominki tego, że się włóczył, pił i kradł? Wypominków wcale nie było, a tylko przypominano mu pacierz i Boże przykazania. Ponieważ nie było wypominków, wychodził bezdomny ze schroniska jako porządny człowiek”. Działanie Brata Alberta wykraczało poza to, comożna nazwać pomocą społeczną czy działalnością charytatywną. Wiedział, że wykluczenie społeczne często łączy się z ubóstwem moralnym. Zanim jednak zaczął kogokolwiek „nawracać”, kazał go nakarmić, umyć, odziać i dać pracę, aby dzięki temu mógł się poczuć człowiekiem, a nie wyrzutkiem, by nie powiedzieć – ludzkim śmieciem. I właściwie nie ma w tej metodzie nic nowego. Już św. Jakub pisał: „Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: »Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!« – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda?” (Jk 2, 15-16). Ano na nic. Ewangelia, która nie przekłada się w czyn miłosierdzia, jest zaprzeczeniem samej sobie. W Roku św. Brata Alberta dobrze byłoby sobie o tym przypomnieć.