Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Mielżyn: osoby z niepełnosprawnością potrafią zarażać radością [REPORTAŻ]

Ludzie z zewnątrz często odbierają osoby z niepełnosprawnością jako „biedne” i nieszczęśliwe. One siebie tak nie postrzegają. Czują się same dobrze ze sobą i cieszą się najdrobniejszymi rzeczami – mówi s. Nikodema Marta Włodarczyk OP, dominikanka i dyrektorka Domu Pomocy Społecznej w Mielżynie.

Mielżyn to niewielka miejscowość położona między Gnieznem a Strzałkowem. Od ponad 100 lat działają tam siostry dominikanki. W 1918 r. założyły w tym miejscu sierociniec i szkołę gospodarczą dla dziewcząt, obiekty te zostały zniszczone w czasie II wojny światowej. Po wojnie zakonnice utworzyły ośrodek dla osieroconych dzieci i osób starszych. Wkrótce władze komunistyczne wywiozły podopiecznych do domów prowadzonych przez państwo. To nie był jednak koniec. Już w 1956 r. do instytucji prowadzonej przez siostry trafiło ok. 100 dzieci. Obecnie DPS w Mielżynie jest domem dla 84 mieszkańców, przede wszystkim dziewczynek. Chłopców przyjmuje się wyjątkowo, na przykład jeśli są braćmi rezydentek ośrodka. Podopiecznymi zajmuje się z oddaniem 13 zakonnic oraz personel świecki. Najmłodsza mieszkanka w sierpniu skończy 2 latka, a najstarsza ma 78 lat. To nie jest dom, w którym doświadczamy cierpienia związanego z niepełnosprawnością. Przeciwnie, od samego wejścia towarzyszyły mi uśmiechy podopiecznych ośrodka oraz radość, że przyjechał do nich nowy gość.

>>> Nasze życie pokazuje nam, że Bóg jest z nami i jest w tym wszystkim dobry [ROZMOWA]

Uczyć się szczęścia od niepełnosprawnych

Radość mieszkanek udziela się wszystkim. Siostra Nikodema Marta Włodarczyk, dyrektorka DPS-u od września i dominikanka od 16 lat, wita mnie również szerokim uśmiechem. Dużo się śmieje i żartuje. Czuć bardzo dobrą atmosferę w domu. Mielżyn był jej pierwszą placówką. Tęskni trochę za zwykłą pracą w grupie i częstszym bezpośrednim kontaktem z dziewczynami. Jak mówi, funkcja dyrektorki to coś zupełnie innego. – Fajniej może byłoby być bezpośrednio z dziewczynami na co dzień, ale ktoś to musi robić i zarządzać całością – śmieje się s. Nikodema. Nie uskarża się jednak. Widać, że wkłada w swoją pracę całe serce. Zna nie tylko imię każdego mieszkańca, ale też jego historię. – Staramy się jak możemy, żeby dziewczynom zapewnić najlepsze warunki, miejsce bezpieczne, godne, w którym przede wszystkim będą się czuły dobrze, jak w domu – wyjaśnia zakonnica.

S. Nikodema z jedną z mieszkanek/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl
Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Dominikanka zauważa, że podopieczne cechują się niesamowitą otwartością na innych. Zawsze akceptują drugiego takim, jakim jest, bez względu na fizyczność czy charakter. – Wszystkich przytulają, za chwytają za rękę czy same chcą być na ręce wzięte, jeśli są małe. Ich postawa nam daje siły, aby starać się, aby szukać środki, jeździć na kwesty, nie załamywać się, kiedy widzimy, ile wynoszą kolejne faktury do opłacenia. Podoba mi się to, co zawsze opowiada jedna siostra. Miała gorszy dzień i spotkała naszą mieszkankę Ewę z uśmiechem na twarzy i otwartymi ramionami. Po jej uścisku dzień tej siostry przemienił się o 180 stopni, z przygnębienia i smutku do pełnej chęci do życia i działania – mówi dyrektorka.

Małe rzeczy cieszą najbardziej

Podopieczne domu potrafią cieszyć się małymi rzeczami. Wielką radość u Krysi wywołał „zwykły” pierścioneczek z Pepco. Dla niej wcale taki „zwykły” nie był. Kasia, gdy tylko dostanie nowe puzzle, reaguje okrzykami radości, którym nie ma końca. Entuzjastycznie reagują na przyjazdy wolontariuszy. Nierzadko czekają na nich z utęsknieniem. Dla nich każdy wyjazd poza dom, nawet najmniejszy, jest wielkim wydarzeniem, które sprawia im ogromną przyjemność. – Śmiałyśmy się, że jak otwarto u nas Dino, to byłyśmy stałymi klientami przez dłuższy czas, bo wszyscy musieli po kolei – kto tylko dał radę, ten chciał pójść i zobaczyć samemu sklep – opowiada s. Nikodema.

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl
Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

W ośrodku mieszka 21-miesięczna Liwia, która ze względu na rozszczep kręgosłupa niezbyt może ruszać nóżkami. Na razie jest jeszcze za mała na normalny wózek. Przez długi czas była zdana na łaskę innych – czy ktoś ją przeniesie, czy może przewiezie w czterokołowym wózku dla maluchów. Pewnego razu spotkała w szpitalu ośmioletnią dziewczynką z dokładnie tą samą przypadłością oraz jej ojca. On powiedział, że dla swojej córki – jak była w wieku Liwii – zrobił specjalny wózek-samoróbkę. Postanowił ofiarować go teraz małej Liwce. Nauczyła się nim jeździć po godzinie. Była szczęśliwa, że może sama się poruszać. Byłem pod wrażeniem jej umiejętności. Ona się śmieje, a dzieci biegają za nią. – Pierwszy raz widziałam, że ktoś jest szczęśliwy, bo ma wózek i jest w końcu samodzielny. To była dla niej największa radość – podkreśla dominikanka.

Wózek Liwki/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Zakonnica zaznacza, że jej podopieczni wcale nie odbierają swojego stanu jako „niepełnosprawność”, nie rozumieją, na czym to dokładnie polega. – Oni siebie tak nie postrzegają. Czują się sami dobrze ze sobą. Dla nich to, że ktoś jest na wózku jest normalne. Ludzie odbierają ich często jako osoby strasznie cierpiące i nieszczęśliwe. Przeciwnie – to od nich zarażamy się często radością, bo oni doceniają rzeczy, których my nie doceniamy – mówi s. Nikodema.

Schronienie

Dla niektórych rezydentów to jednak często pierwsze miejsce, w którym są szczęśliwi, bo przeszli przez rodzinę dysfunkcyjną. Każdy z mieszkańców ma swoją historię. Są też dzieci kochane przez swoich rodziców, którzy ze względu na przykład na wiek nie mogą się już nimi zajmować. Do DPS-u w Mielżynie jest duża kolejka oczekujących.

Ci, którzy doświadczyli zaniedbań lub przemocy ze strony rodziny, odnajdują w ośrodku spokój i bezpieczną przestrzeń do rozwoju. – Wieloletnia mieszkanka Grażyna została znaleziona przez przypadek. Jej rodzina wstydziła się jej. To były czasy, w których niepełnosprawność była raczej ukrywana. Była trzymana w kurniku. Podobno dzieci grały w piłkę i tak mocno kopnęli, że ta wpadła do kurnika i okazało się, że w środku ktoś jest. Tak Grażyna trafiła do naszego domu. Byłam bardzo przejęta jej historią– rodzina wstydziła się jej tak bardzo, że nawet nie chcieli jej trzymać w domu – opowiada przejęta s. Nikodema.

Miejsce rozwoju

Mieszkanki wspierają się i opiekują sobą wzajemnie. To nie wiek czy starszeństwo stanowi o tym, kto się kim zajmuje. Sześcioletnia Monisia opiekowała się starszymi, bo sama sprawnie się porusza. – One same mają matczyne odruchy, opiekują się wzajemnie sobą – zauważa zakonnica.

W bezpiecznych warunkach dzieci rozwijają się szybko – w miarę swoich możliwości. Siostra Nikodema mówi, że wśród najmłodszych każde słowo wypowiedziane przez osobę, która nie mówiła, jest wielkim sukcesem. Rodzeństwo, sześcioletni Mikołaj i czteroletnia Basia, przyjechało tutaj, praktycznie nic nie mówiąc. Dzisiaj siostry się cieszą, że Mikołaj jest w stanie wypowiadać słowa. Inny podopieczny, Oliwier, potrafi się już sam ubrać. To są małe sukcesy, które cieszą. A mieszkańcy mają różnorodne talenty.

Pracownice ośrodka z obrazami i innymi dziełami wykonanymi przez podopieczne domu/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl
Świeżo wyremontowana część budynku/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

– Śmieje się, że uratowała mnie jedna z mieszkanek. Trzeba było zaśpiewać litanię do Matki Bożej, a nie było żadnej z sióstr, nikogo, kto mógłby zaśpiewać. Ja też nie potrafię. Stoję i myślę sobie, że to koniec (śmiech). Na co Magda, która ma słuch muzyczny, po prostu zaczęła śpiewać i wszyscy pociągnęli. A mnie uratowała od kompromitacji (śmiech) – wspomina s. Nikodema.

Obecnie DPS w Mielżynie przechodzi gruntowne remonty. Trwają od prawie dwóch lat. Początkowo miano remontować same łazienki, ale okazało się, że należy wymienić niemal wszystko. Zwiększyło to znacząco koszty. Dom podzielony jest na grupy – mieszkania poszczególnych grup rezydentów. W każdej grupie trzeba zejść do gołego betonu i budować pokoje od nowa. Z sześciu grup udało się wyremontować cztery. – Kończymy to, co trwa i musimy się wstrzymać. Faktycznie pochłonęło to zebrane środki, musimy pospłacać faktury. Naszym marzeniem jest zrobić pozostałe dwie grupy. Wydawało się to niemożliwe, ale dzisiaj widzę, że skoro tyle się już udało zrobić, to się uda wszystko dokończyć – zwierza się s. Nikodema Włodarczyk OP.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze