Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Nasze życie pokazuje nam, że Bóg jest z nami i jest w tym wszystkim dobry [ROZMOWA]

Anna i Mikołaj Szykorowie (znani na Instagramie jako @nasdwojei) jak sami przyznają – zostali połączeni przez muzykę. Interesuje się nią także ich czterech synów. Najstarszy z nich – Antek, który ma upośledzenie intelektualne w stopniu lekkim już dwa razy dyrygował orkiestrą. Jak to jest wychowywać małego dyrygenta i jego młodszych braci? I jak przez lata zmieniły się wyobrażenia Ani i Mikołaja na temat rodzicielstwa? Na te oraz wiele innych pytań odpowiedzieli Karolinie Binek.

Jak wyobrażaliście sobie rodzicielstwo zanim zostaliście rodzicami?

Ania: – Wydawało mi się, że to jest piękne, proste, łatwe i przyjemne. A okazało się, że jest to duże poświęcenie, że jest to trudne i że czasami trzeba rezygnować ze swojego „ja”.

Mikołaj: – Wyobrażaliśmy sobie rodzicielstwo zupełnie inaczej. Tym bardziej, że nie spodziewaliśmy się, że Antek – nasz najstarszy syn – będzie miał niepełnosprawność. Musieliśmy w związku z tym dużo rzeczy pozmieniać, ułożyć sobie na nowo.

A: – Antek jest naszym pierwszym, upragnionym synkiem, na którego czekaliśmy z niecierpliwością.  . Mieliśmy swoje wizje, jak to wszystko będzie wyglądać, a okazało się, że będziemy mieli  już od samego początku  bardzo dużo pracy.   Praktycznie od pierwszego miesiąca jego życia jeździłam od lekarza do lekarza, na badania kontrolne, diagnostyczne, na różne rehabilitacje i już wtedy miałam bardzo mało czasu dla siebie.

M: – Nie wiedzieliśmy też, że nasz syn będzie musiał przechodzić przez operacje już jako tak małe dziecko. Myśleliśmy, że to będzie łatwiejsze. A wyszliśmy ze szpitala  z plikiem skierowań do wielu specjalistów. Mamy taką historię, że długo czekaliśmy na Antka i może przez to wyobrażaliśmy sobie, że to będzie łatwiejsze. A okazało się, że jest inaczej. Ja też mam brata z niepełnosprawnością – z porażeniem mózgowym, i kalkulowałem sobie, że skoro on ma niepełnosprawność, to Antek na pewno będzie zdrowy. Ale tak się nie stało. Musieliśmy zmienić nasze życie. Przeprowadziliśmy się na chwilę z Poznania do rodzinnej miejscowości Ani, żeby miała więcej pomocy, jak ja będę w pracy. Ania jeździła na początku na operacje, później już ja zacząłem to ogarniać. Poza tym, jeśli chodzi jeszcze o wyobrażenia, to raczej myśleliśmy, że będziemy mieć syna i córkę i na dwójce dzieci się skończy. A mamy czterech synów.

W jaki sposób zareagowaliście, gdy dowiedzieliście się, że Antek będzie miał niepełnosprawność? Pojawiła się w Was też jakaś niezgoda na to?

M: – Była duża niezgoda. Musieliśmy sobie to wszystko poukładać przede wszystkim psychicznie, bo wiedzieliśmy przed narodzinami Antka o tym, że będzie miał rozszczep, a później okazało się, że nie tylko to.

A: – Okazało się, że rozszczep to jest najmniejszy problem, bo udało się go szybko zoperować. Kiedy więc Antek miał pół roku, to przeszedł swoją pierwszą operację. Później był przeszczep kości biodrowej do wyrostka zębodołowego, kiedy Antek miał dwa lata. Następnie była korekta nosa. Ale okazało się jeszcze, że Antek ma zwichnięte biodro i potrzebna jest kolejna operacja i że ma wadę serca, którą trzeba zoperować. I do tego wyszło, że Antek ma jeszcze upośledzenie intelektualne w stopniu lekkim.

M: – Pamiętam, jak przyszła do nas pani położna i powiedziała, że mamy duży problem, bo jest rozszczep. Ale odpowiedziałem, że okej, bo przecież wiedzieliśmy o tym. Okazało się jednak, że nastąpiło jeszcze krwawienie do układu nerwowego i pojawiło się niedotlenienie. Wtedy poukładałem sobie już trochę w głowie, to wszystko inaczej, bo wiedziałem, jak takie  niedotlenienie skończyło się u mojego brata. U niego jednak miało to gorsze skutki, a u Antka na szczęście przebiegło mniej drastycznie.

A: – Przez pierwsze dwa tygodnie, kiedy będąc jeszcze w ciąży dowiedzieliśmy się o rozszczepie nie mogliśmy dojść do siebie, bardzo mocno to przeżywaliśmy. Dopiero później otrzepaliśmy się ze wszystkiego i zaczęliśmy szukać informacji odnośnie  tej wady. I kiedy poszliśmy do szpitala rodzić, to już wiedzieliśmy, kiedy trzeba zgłosić się do lekarza, gdzie chcemy jechać, u kogo chcemy operować.

M: – Moja ciocia, gdy się o tym dowiedziała, powiedziała, że zaczynamy rodzinną modlitwę o uzdrowienie za wstawiennictwem Jana Pawła II. Byliśmy więc zaopiekowani w modlitwie i krok po kroku to wszystko do nas docierało. Dużo pomogło to, że znaleźliśmy na Facebooku grupę Roszczepowi Rodzice i gdy tylko napisaliśmy tam o naszej sytuacji, to wszyscy byli bardzo pomocni.

A: – Podali nam wiele wskazówek odnośnie  smoczków- bo są takie specjalne do rozszczepów i samego karmienia. Dzwonili do nas i pisali ze wsparciem.

M: – Nawet, kiedy Antek się urodził i nie do końca radzili sobie w szpitalu z karmieniem, pamiętam, że na grupie rodzice powiedzieli nam, że mamy się nie godzić na sondę i że warto zrobić wszystko, żeby nauczyć się karmienia. Któraś z mam zaproponowała nawet, że jeśli ktoś mieszka blisko szpitala, to żeby podszedł do nas i nauczył Antka jeść, byle tylko nie dopuścić do karmienia sondą.

>>> Wrocław: świetlica dla dzieci prowadzona przez Caritas zmienia ich spojrzenie na życie [REPORTAŻ]

Wspominacie o modlitwie za wstawiennictwem Jana Pawła II. Wiara pomaga Wam w tych trudnych chwilach?

A: – Tak. Pochodzimy z wierzących rodzin i sami swoje małżeństwo opieramy na wierze i na Bogu.

M: – Moja babcia była bardzo wierząca. Gdy się dowiedziała o Antku, to zaraz razem z dziadkiem wysyłali prośby o modlitwę do karmelitanek, więc Antek od samego początku, jeszcze przed urodzeniem, był omodlony. I w sumie mu to zostało, bo potrafi o piątej rano zaraz po przebudzeniu „odprawiać” nam msze święte, zazwyczaj z Papieżem Franciszkiem, ale czasem zrobi małe odstępstwo. Ale ja bardzo często też, kiedy były jakieś operacje, pisałem do znajomych z prośbą o modlitwę i czułem, że rzeczywiście nam to pomagało. Mam też wrażenie, że to wszystko poukładało się na tyle, na ile nie byłem sobie nawet w stanie tego wyobrazić. Musiałem też zmienić pracę i to wszystko działo się automatycznie, tak jakby Pan Bóg tym wszystkim kierował.

A: – Bywały w naszym życiu sytuacje, kiedy dostawaliśmy ciosy, a później okazywało się, że to było po coś, że było potrzebne, bo nagle nastąpiła jakaś dobra zmiana.

M: – Ktoś może nazwać to wszystko przypadkiem, ale ja kiedyś usłyszałem, że przypadek to jest drugie imię Ducha Świętego i bardzo mi się te słowa spodobały. Bo wielokrotnie zdarzało się, że jednego dnia zupełnie nie potrafiliśmy sobie z czymś poradzić, ale już następnego okazywało się, że albo jeden problem się rozwiązał, albo pojawiło się jakieś wyjście ze wszystkich trudnych sytuacji.

Czytałam przed naszą rozmową jeden wywiad z Wami i nasuwa mi się z niego taka myśl, że połączyła Was muzyka.

A: – Pomijając już nasze korzenie muzyczne, bo i u Mikołaja w rodzinie była muzyka, i u mnie. Ale poznaliśmy się w liceum muzycznym w Poznaniu. Zresztą, teraz wracamy  też wracamy ze szkoły muzycznej , bo Michał zaczął chodzić na zajęcia muzyczno-rytmiczne i chcielibyśmy, żeby szedł w kierunku muzycznym, do szkoły, z której my mamy bardzo miłe wspomnienia.

M: – U nas bardzo dużo rzeczy działo się w takich totalnych zbiegach okoliczności. Bo Ania miała do wyboru dwie szkoły w Poznaniu, jedną muzyczną, a drugą nie. I później się okazało, że wybrała właśnie tę muzyczną, do której chodziłem też ja. I tak jakoś to wszystko się układa, że muzyka przez cały czas jest obecna w naszym życiu.

We wspomnianym wcześniej wywiadzie powiedzieliście też, że Antek wszedł w muzykę „na pełnej petardzie”. Jak to się stało?

M: – Przygoda Antka z muzyką zaczęła się, kiedy leżał sześć tygodni w gipsie po operacji biodra i musieliśmy mu zająć czymś głowę, więc zaczęliśmy mu włączać nasze koncerty z czasów licealnych i ze studiów. Ale kiedy Ania była z nim w ciąży, to chodziła jeszcze na orkiestrę, a wiemy, że takie bodźce też oddziałują na dziecko. Z czasem on sam zaczął samodzielnie dyrygować. Brał przykład z naszego przyjaciela dyrygenta i wszystko u niego działo się wręcz automatycznie. Dziś możemy powiedzieć, że jest bardzo muzyczny. Potrafi usłyszeć melodię i po trzech miesiącach kiedy my już o niej zapomnieliśmy on nagle zaczyna ją  śpiewać. Robi to tak, że nie ma się do czego przyczepić. On też tym żyje. Po operacji, nawet zanim zawołał „mama” lub „tata”, zapytał, gdzie są jego skrzypce.

A: – Później już zasypiał tylko ze skrzypcami i wszystkie pielęgniarki mówiły na niego „muzyczny chłopak”. Kiedy wychodził ze szpitala, to zapraszał też wszystkich na koncerty.

M: – Prawie co roku Antek trafiał też do szpitala z zaostrzeniem astmy i z zapaleniem oskrzeli. Leżał wtedy w szpitalach uniwersyteckich i kiedy przychodzili studenci, to nazywali go Antkiem – małym dyrygentem. Nikogo już nie dziwiło, że odgrywał koncerty, dyrygował, musiał mieć przy sobie batutę.

A: – Antek ma takie poczucie rytmu, że w grudniu, kiedy byliśmy na próbie w liceum w Poznaniu, stanął przed licealistami i mimo że nie znał kompletnie utworu, to dyrygował i pokazywał wszystkie wejścia dla trębaczy, skrzypiec i ogólnie trafiał z rytmem. Wtedy wszyscy byli w szoku, nawet dyrygent się bardzo zdziwił.

M: – Dla nas fenomenem jest też to, że Antek w ogóle się nie boi. Potrafi wyjść przed orkiestrę, której zupełnie nie zna, i się nie wstydzi, tylko staje i dyryguje.

Wszystkie Wasze dzieci interesują się muzyką?

A: – Poniekąd tak. Nawet nasz najmłodszy syn Janek zaczyna tańczyć i się śmieje, kiedy słyszy muzykę. Podobnie Leon. Muzyka nie jest mu obojętna. Mamy w domu pianino i też są nim zainteresowani. Kiedy Mikołaj wyjmuje trąbkę, każdy z chłopców chce grać, każdy ma też wymyślony swój przyszyły instrument i mówią, że pójdą do „The Voice of Kids”, mają już nawet wybraną drużynę i czekają tylko na odpowiedni wiek.

Aniu, napisałaś o Antku na Instagramie w dniu jego urodzin: „Ileż to dziecko nas nauczyło i jak dużo mu zawdzięczamy”. Czego Was przede wszystkim nauczył?

M: – Zawdzięczamy mu przede wszystkim to, że mocno skupiliśmy się na rodzinie. Często mówię, że te cykliczne operacje Antka to były dla nas  takimi momentami  prawdziwych rodzinnych rekolekcji. Wszystko, czym się przejmowaliśmy wcześniej, zeszło na drugi plan. Antek wiele spraw przyjmuje też z bardzo dużym spokojem i uśmiechem – i nauczył nas tego. Dzięki niemu patrzymy inaczej na niektóre problemy. Wiemy, że nie warto przejmować się błahostkami i że możemy robić sobie jakieś plany, ale życie i tak pokazuje, że może być inaczej i że trzeba się z tym zmierzyć.

A: – Antek nauczył nas też cierpliwości. Bo nie ma poczucia czasu. Kiedy mówimy mu, że w niedzielę pójdzie z tatą na mecz, to nie wie, kiedy będzie niedziela i często pyta, czy już idziemy. Wszystko chciałby, żeby działo się już, teraz. Dlatego musimy się starać, żeby nie wybuchać, żeby brać życie bardziej na spokojnie. Na szczęście mamy bardzo fajnych ludzi wokół siebie i myślę, że to Antek scalił społeczność naszych przyjaciół i znajomych.

>>> Kawiarnia „U Brata Alberta” we Wrocławiu – miejsce, w którym nikt nie czuje się samotny [REPORTAŻ]

Jaki Antek jest jako starszy brat?

M: – Wie, z którym z chłopaków może sobie bardziej pozwolić. Z Michałem za bardzo nie ma dyskusji, więc odgryza się na Leonie. My też staramy się chłopaków uczyć, że Antek jest inny, ma swoje problemy, że muszą wziąć to pod uwagę. Antek czuje na przykład taką potrzebę, kiedy przechodzi, żeby trącić Leona ręką. Obija się też o ściany. Ale nie dlatego, że traci równowagę, tylko potrzebuje stymulacji. Musimy więc zacząć chłopców uczulać na to, że Antek będzie miał inne zachowania. Umie się też chłopcami opiekować. Ale ma takie przyzwyczajenia, których nikt nie może zakłócić, bo robi się duży problem.

A: – Ale chłopacy bardzo są za sobą. Kiedy Antek był na turnusie rehabilitacyjnym, to chłopacy mówili, że brakuje im Antka i pytali się, kiedy wróci. Dzisiaj, kiedy Michał był na zajęciach rytmicznych, to chłopacy poszli się poprzytulać i Antek powiedział na cały głos „Michał, kocham się”. To jest takie miłe.

M: – Tak samo jak Antek wrócił po operacji nosa, to bardzo na niego uważali. Staraliśmy się ich odcinać od wszystkich informacji przed całą operacją, ale w końcu coś musieliśmy im powiedzieć. Kiedy więc wrócił, bardzo długo się przytulali. Nas samych zaskoczyło, że potrafią się tak długo przytulać .

A: – Mocno będę dążyła do tego, żeby dzieci miały ze sobą jak najlepszą relację. Chcę nauczyć ich jak najwięcej miłości, szacunku do siebie, wspierania i żeby byli ze sobą zżyci.

Zwracacie uwagę na to, że Antek nauczył Was cierpliwości i spokoju. Można więc powiedzieć, że rodzicielstwo to też sztuka odpuszczania?

M: – Chyba przede wszystkim odpuszczania swoich planów.

A: – Nie tylko planów. Mikołaj szybko się niecierpliwi, a ja staram się odpuszczać. Zastanawiam się sama, dlaczego cały czas mówię „nie”, dlaczego się na coś nie zgadzam i jaki jest tego powód. Jeśli chłopacy chcą sobie rysować, mimo że jest czas na spanie, to nie mam nic przeciwko. U Mikołaja natomiast jest trudniej z tym odpuszczaniem, bo jeśli jest już pora na spanie, to jest pora na spanie, a nie na rysowanie.

M: – Mamy takie powiedzenie: „wychodzić z siebie” – i uważam, że rodzicielstwo jest sztuką wyjścia z siebie i czasami trzeba odpuścić. Ja też nauczyłem się tego w muzyce. Kiedy uczyłem w szkole prywatnej, to przychodziło do mnie bardzo dużo osób dorosłych, które nagle zaczynały grać na trąbce lub na innych instrumentach. Zawsze pytałem na pierwszych zajęciach, skąd ten wybór – i bardzo często słyszałem, że rodzice zmuszali te osoby do pianina lub do skrzypiec, a oni tego nie cierpieli i dopiero teraz mogą się zająć tym, co lubią. To pokazało mi, że jako rodzice możemy mieć swoje ambicje i plany dla dzieci, ale nie o to chodzi.

A: – Powinniśmy podążać za dzieckiem i wsłuchiwać się w to, co ono chce nam przekazać.

Jest życie na co dzień i jest też życie w sieci – na Instagramie. Skąd pomysł na to, żeby założyć tam konta i opowiadać o Waszej rodzinie?

A: – Ja pierwsza miałam konto na Instagramie. Po mnie założył je Mikołaj. Swoje konto mam od 2016 r., kiedy Antek już był na świecie. Bardzo lubiłam robić zdjęcia. Miałam dużo zdjęć kawy, gazety, ze spacerów i chciałam te zdjęcia gdzieś pokazać. A później stopniowo pojawiały się dzieci na zdjęciach i dłuższe, głębsze teksty. Chociaż dzisiaj bardziej prowadzę Instagram pod kątem zdjęć, a Mikołaj pod kątem pisania, bo zawsze pod jego zdjęciami jest dużo treści. Jemu wręcz czasami nie starcza znaków na opis, a ja wolę krótko, zwięźle i na temat.

Co daje Wam Instagram? Znajomości, wsparcie?

A: – Na pewno nie zarabiamy na tym, nie współpracujemy z nikim, prowadzimy nasze konta tylko hobbystycznie. Mamy fajne grono osób, które są na co dzień aktywne, które komentują, wspierają nas, piszą. Dużo jest osób obserwujących po cichu, które nie uaktywniają się w żaden sposób. Ale te rozmowy dają mi często kopniaka, kiedy już upadam, kiedy w ciągu dnia nie mam już siły, jestem zmęczona macierzyństwem i ktoś mi napisze, że mnie podziwia. Wtedy mnie to podnosi i daje mi nadzieję oraz wiarę w to, że jest sens, że warto to robić, że jestem wystarczająca. Czasami dzięki Instagramowi uczę się też czegoś od innych i coś podejrzę.

M: – Ja mam podobnie. Mam akurat takie grono obserwujących, których często prosiłem o to, żeby pomodlili się za Antka. Nikt nigdy mi nie odmówił, a czasem dostawaliśmy jakiś fragment z Pisma Świętego, który bardzo nas podnosił. Z czasem dotarło również do mnie, że jest to fajny środek wyrazu i próbuję różnych form. Komentuję czytania, Pismo Święte. Dzisiaj nawet w tramwaju podeszła do mnie koleżanka z dawnej pracy i powiedziała, że czyta jej się moje wpisy lepiej niż książkę. Mieliśmy też taką sytuację, że weszliśmy z chłopakami do tramwaju i uśmiechała się do nas starsza pani. Pomyślałem więc, że na pewno uśmiecha się do nich. A ona podeszła do mnie i powiedziała, że się znamy z liceum na Solnej, bo nas uczyła i teraz podgląda nas na Facebooku. Od Instagrama zaczęła się też nasza przyjaźń z ze wspominanym wcześniej dyrygentem, którego znamy już od czasów szkolnych i jego rodziną.

„Zazdrościłam Mikołajowi, że on chodzi do pracy, codziennie coś nowego się u niego dzieje, spotyka się z ludźmi, rozmawia z nimi, szkoli się” – można przeczytać na Instagramie @nasdwojei. Ale Ty też, Aniu, znalazłaś swoją pasję, którą teraz rozwijasz, prawda?

A: – Po urodzeniu Jasia miałam dość ciężki okres, zaczęło mnie to wszystko przytłaczać, że cały czas jestem w domu i głównym tematem rozmów są dzieci wtedy zaczęłam się interesować cukiernictwem. Trochę trwało, zanim znalazłam czas na swoją pasję. Pierwszy tort zrobiłam dla męża, gdy jeszcze nie mieliśmy dzieci. Wszyscy już wtedy mówili, że mam talent i że powinnam zacząć robić torty. Ale wydawało mi się, że to nic nadzwyczajnego, nic, co mogłoby przyciągnąć uwagę. Zaczęłam jednak oglądać różne filmiki na ten temat, mocno się wkręcać i rozwijać. Chciałabym się szkolić w tym zakresie. Bo nie ma dla mnie nic gorszego niż irytacja, że znowu mi nie wychodzi. A jestem pod tym względem pedantką. Jednocześnie jest to dla mnie odskocznia, czas dla mnie – kiedy dzieci idą spać. Wyłączam wtedy głowę z myślenia cały czas o dzieciach i idę dalej w moją pasję. Zobaczymy, co życie przyniesie. Na razie zapisałam się na jeden kurs cukierniczy i chciałabym się w tej tematyce dalej rozwijać.,

Trudno jest znaleźć czas dla swoich pasji i dla Was jako dla małżeństwa?

M: – Trudno. Właściwie ciągle jest to walka z czasem.

A: – Cały czas mam dużo pracy, bo przy czwórce dzieci ciągle jest pranie, gotowanie, sprzątanie, mycie. Czas dla siebie mamy więc wieczorem, kiedy dzieci pójdą spać. Na razie są jednak małe, więc nieczęsto gdzieś wychodzimy i niezbyt mamy możliwość zostawienia komuś czwórki dzieci. Marzy nam się regularne wychodzenie tylko we dwójkę.  

M: – Ale też przez ten permanentny brak czasu takie wyjścia jak już się nam uda na chwilkę razem wyskoczyć, to dzisiaj inaczej się je odbiera niż dawniej. Nawet kiedy idziemy do sklepu, to staramy się pójść do galerii, żeby mieć chociaż chwilę na wypicie kawy i spędzenie ze sobą czasu poza domem. Taka mała celebracja codzienności.

Możecie dziś powiedzieć, że jesteście szczęśliwi i że wszystko, co wydarzyło się w Waszym życiu rzeczywiście było po coś?

M: – Tak, choć czasem trudno tak na to wszystko spojrzeć. Ale wiele wynagradza moment uśmiechu któregoś z chłopaków. Ostatnio nawet była taka sytuacja, że któryś z chłopaków obudził się o drugiej w nocy i wołał „tato, tato”. Powiem szczerze, że  nie chciało mi się wstać. Ale dotarło do mnie, że to jest moment, w którym widać ich zaufanie, że z jakiegoś względu wołają i chcą tego kontaktu. Takie chwile bardzo mnie budują nie tylko jako ojca, ale i jako męża.  Na pewno też, gdyby nas to wszystko nie spotkało, bylibyśmy dzisiaj z Anią na innym poziomie relacji. Takie umacnianie przez niepełnosprawność  widziałem też po moich rodzicach. Część rodziców dzieci z niepełnosprawnością się rozstaje, nie dają rady, nie dźwigają. A moi rodzice jeszcze bardziej zbliżyli się do siebie i nasza rodzina była bardzo silna. I u nas chyba też tak jest, że mimo wszystko, nawet jeśli jest trudno i jest się zmęczonym, jestem bardzo zadowolony z tego miejsca, w którym jesteśmy.

A: – Czasami się nawet zastanawiamy, co byśmy robili, gdybyśmy nie mieli dzieci. Nie pamiętam nawet, jak to jest mieć jedno dziecko. Ale wiem też, że rodzicielstwo nie jest dla każdego. To jest wyrzeczenie, duża praca przy dzieciach i nie każdy jest w stanie poświęcić swoją karierę i wyobrażenia na temat życia. Dużo osób rezygnuje z bycia rodzicem, bo chce podróżować i zwiedzać. Tak jakby jedno wykluczało drugie.

M: – Ale mamy też na Instagramie często przykłady, że to wcale się nie wyklucza. Jest może takie podejście, że wiele dzieci w rodzinie oznacza pewne ograniczenie. A my dzięki dzieciom zaczęliśmy wyjeżdżać. Wcześniej uważaliśmy, że nie możemy sobie na to pozwolić. A pierwszy lot samolotem mieliśmy z rocznym Antkiem. Później, kiedy pojawił się Michał, też polecieliśmy za granicę i byliśmy wspólnie nad morzem.

>>> Warsztat Terapii Zajęciowej to nie tylko praca. To przede wszystkim rodzina [REPORTAŻ]

Gdzie widzicie siebie jako rodzinę za 10 lat, gdy chłopcy będą już starsi?

M: – Nauczyliśmy się, że możemy robić sobie plany, widzieć siebie w nie wiadomo jakim miejscu, a pojawi się coś, przez co będziemy musieli te plany zmienić. Chciałbym, żeby dzieci miały fajną relację i wiedziały, że zawsze oboje jesteśmy dla nich.

A: –  Najważniejsze żebyśmy byli zdrowi. Bo życie jest nieprzewidywalne i nie wiemy, jaki scenariusz i jaką drogę pisze dla nas Pan Bóg. Ale mamy nadzieję, że dobrą. Całe nasze życie pokazuje nam, że Bóg jest z nami i jest w tym wszystkim dobry.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze