Fot. Archiwum prywatne Marcina Staniewskiego

Mieszkańcy Poznania tkają siatki maskujące i robią świece okopowe dla Ukrainy [ROZMOWA]

W Poznaniu przy ulicy Sienkiewicza 8 codziennie w godzinach od 12 do 20 można przyłączyć się do robienia świec okopowych oraz tkania siatek maskujących dla Ukraińców. „To jest kawałek dobra dla każdego, każdy go może wykonać i nie potrzebuje się martwić tym, że nie ma pieniędzy” podkreśla organizator akcji Marcin Staniewski.

Karolina Binek (misyjne.pl): Skąd pomysł, żeby rozpocząć tkanie siatek oraz robienie świec okopowych dla Ukraińców?

Marcin Staniewski: Już od wybuchu wojny 24 lutego zeszłego roku rozpoczęliśmy szereg inicjatyw mających na celu pomoc Ukrainie. Wówczas zorganizowaliśmy pierwsze zbiórki, później wyjazd do Ukrainy, a niedawno wyszliśmy z pomysłem projektu aktywizacyjnego polegającego na tkaniu siatek maskujących oraz robieniu świec okopowych. Pytało mnie o to coraz więcej osób, które były już w Poznaniu lub przyjeżdżały do miasta. Działamy razem codziennie od 12 do 20 w budynku przy ul. Sienkiewicza 8. Wśród pomagających są również osoby w wieku 60+, niektóre już na emeryturze czy schorowane. Ważne dla nas jest też to, że w pomoc angażuje się nie tylko społeczność polska, lecz także z diaspor białoruskich czy ukraińskich.

Już od samego początku było wielu chętnych do pomocy?

– Tak, my też raz z w tygodniu wydajemy zupę osobom z Ukrainy, które jej potrzebują. Projekt ten rozpoczął się w marcu zeszłego roku i właśnie podczas niego poznaliśmy sporo ludzi.

Robienia siatek i świec uczy jedna osoba czy tez jest więcej instruktorów?

– Poza siatkami oraz świecami wykonujemy też Trauma Paki. Część osób już potrafi to robić, ale zawsze mamy też osoby koordynujące dany projekt, bo wtedy jest nam łatwiej nad wszystkim zapanować. Ja na przykład zajmuję się tylko apteczkami i Trauma Pakami, bo jako farmaceucie jest mi to bliższe. Teraz też zastanawiamy się nad nowym modelem świec, które będą paliły się nawet czternaście godzin i dzięki nim żołnierze będą mogli podgrzać coś w okopach oraz się ogrzać.

>>> Ukraina: nowe inicjatywy dla osób pokrzywdzonych wojną

Każdy poradzi sobie z robieniem świec i tkaniem siatek?

– Tak, potrzebne są tylko chęci. Poradzi sobie każdy, a jeśli na początku będzie trudno, to każdego wszystkiego nauczymy. Siatki są trochę trudniejsze do wykonania, ale naprawdę to tylko kwestia nauczenia. Poza tym jest to dobra opcja dla osób starszych albo z różnymi dysfunkcjami, gdyż dla nich to również stanowi formę terapii.

Fot. Archiwum prywatne Marcina Staniewskiego

Wszystkie te rzeczy są później zawożone przez Pana do Ukrainy?

– Mniej więcej raz w miesiącu jeżdżę do Ukrainy. Od dawna jest to głównie Charków, bo w tym mieście rozdajemy zupę, tak samo jak w Poznaniu. Zresztą – Charków i Poznań to miasta partnerskie. Stąd ten pomysł. Natomiast teraz mniej więcej raz w miesiącu jeździmy w kierunku Donbasu i Bachmutu. Właśnie z Bachmutu wróciłem w niedzielę i podczas tego wyjazdu udało nam się prawie dojechać do obrzeży tej miejscowości. Ale niestety jest tam bardzo silny ostrzał i w nas również celowano. Jednocześnie właśnie tam najbardziej potrzeba pomocy. W innych częściach Ukrainy mieszkańcy zaczęli sobie dobrze radzić, a z racji, że w Bachmucie jest naprawdę niebezpiecznie, to przenieśliśmy się na pomoc bardziej przyfrontową – stąd właśnie tkanie siatek czy robienie świec. Co istotne – wspieramy też grupę białoruską, która walczy w Ukrainie w Kalinowskim.

Jak wygląda dojazd do Bachmutu? Bardzo trudno jest dotrzeć do tego miejsca?

– Do Charkowa jest całkiem dobrze, a potem jest różnie. Nam po wielkich bojach udało się dojechać do obrzeży Bachmutu, ale to była wyjątkowa sytuacja, bo Bachmut jest zamknięty. Udało nam się tylko dlatego, że zaopatrujemy szpital, a ten szpital został całkowicie zniszczony. Umówiliśmy się więc z dziewczynami, które prowadzą w Bachmucie pomoc medyczną. Przepuszczono nas tylko dlatego, że wieźliśmy ze sobą sprzęt ratujący życie, bo inaczej nas nie powinni przepuszczać. Ale ten przejazd przebiegał tak: trzydzieści ostrzałów, puste blokposty ukraińskie. Wygląda to dramatycznie.

Był moment, w którym chciał Pan wrócić do Polski i nie jechać już dalej?

–Teraz ostrzeliwali nas trzydzieści razy. Po piątym ostrzale zorientowaliśmy się, że naprawdę na nas polują. Byliśmy 300 metrów od linii rosyjskich, w zasięgu snajperów. Natomiast za każdym razem wiemy, po co jedziemy. Nie jedziemy po to, by zawieźć konserwy, zrobić zdjęcia czy bawić się w jakieś dziwne rzeczy, tylko jedziemy z konkretnym sprzętem medycznym. Zdajemy sobie sprawę z tego, że tak jak mówią chłopaki na blokpostach, możemy życzyć sobie tylko „good luck”. Tam już nikt nie pyta ani dlaczego, ani po co się jedzie. Wszystko robimy na własna odpowiedzialność. Nie mamy do nikogo pretensji. Pamiętam też, że miesiąc temu nasza koleżanka, która pomagała nam w Charkowie przy wydawaniu zupy, tak samo pojechała do Bachmutu na wydawanie pomocy humanitarnej. Droga była ostrzeliwana, ale jakoś udało się jeszcze dojechać. Jeden z pocisków uderzył bardzo blisko nich, urwało jej nogę, a samochód rozwaliło. Tak to wygląda w Bachmucie. Ale wraca. Jest w Krakowie, ma się dobrze, czeka na protezę tej nogi i mówi, że przynajmniej do Charkowa bardzo chętnie będzie wracać. Każdy z nas więc wie, jak to wygląda. Jak wracamy, to zawsze mówimy: „Dobra, ostatni raz”. Ale wiemy też, jaka jest wartość tego sprzętu i ile on dobrej roboty może tam zrobić, dlatego za każdym razem wracamy.

>>> Prof. Adam Rotfeld: wojna w Ukrainie jest wojną o wartości

Fot. Archiwum prywatne Marcina Staniewskiego

Z perspektywy czasu można powiedzieć, że nastroje w Ukrainie bardzo się zmieniły?

– Sam prowadzę taką naukową analizę. Zawsze oglądamy np. plakaty wojenne i zwracamy uwagę na ich retorykę, Na początku było na nim słowo „prosimy”, a w tej chwili są to głównie hasła „damy radę, wygramy”. Są bojowe nastroje. Ci ludzie się nie załamują. Nie mają prądu, to okej, mają trochę dyskomfortu. Nie mają wody ciepłej czy zimnej, to też jest tylko kwestia dyskomfortu. Ja nie spotkałem ludzi, którzy mówiliby, że nie da się tutaj żyć, że trzeba coś z tym zrobić, poddać się czy uciekać. Nie, ludzie, którzy zostali na miejscu w tej chwili są już pogodzeni z tym, co się dzieje. Ale też widzą solidaryzm światowy i europejski, który im pozwala zrozumieć, że nie są sami. To jest najważniejsze i to udało się wypracować. Wizyta Bidena pokazała również, że są związani z tym społeczeństwem światowym i to też robi dobrą robotę, jeśli chodzi o nastroje.

A jak wygląda kwestia nastawieniu Polaków do Ukraińców dzisiaj? Pan już od dłuższego czasu koordynuje działania pomocowe. Czy zauważył Pan spadek zaangażowania w tę pomoc i bardziej negatywne nastawienie do uchodźców?

– Myślę, że przyszedł czas asymilacji społecznej. Uważam, że i państwo, i samorządy powinny nałożyć na to nacisk. Bez żadnego światopoglądu czy poglądu na którąś ze stron uważam, że należałoby wprowadzić system asymilacyjny. Pamiętajmy, że Polska po 1945 roku nie ma doświadczenia mniejszości narodowych. Mniejszości były u nas do 1939 roku i później do 1945 roku, a teraz mamy małą społeczność łemkowską, małą społeczność Ślązaków i Kaszubów. To nie są duże społeczności. A mamy przecież założoną zarówno ukraińską, jak i białoruską diasporę. To są dwie diaspory wiodące. Dlatego uważam, że wszyscy powinni dołożyć wszelkich starań, już bez żadnego licytowania się, że jest rok wyborczy i kto co może, a kto czego nie może. Należy wspólnie asymilować społeczeństwo, żeby nie było tak, że część ludzi wyalienowanych będzie mieszkało tutaj, nie znając realiów języka. To będzie jedna z najgorszych wersji, bo w tym momencie powstaną niepotrzebne starcia pomiędzy grupami. Powinniśmy działać wspólnie na rzecz tej jedności. Mieszkamy w danym mieście, w danej dzielnicy czy w danym budynku, korzystamy z tej przestrzeni wspólnie. Każdy powinien więc mieć głos i się móc wypowiedzieć, bez względu na to, skąd przyjechał i jakie ma doświadczenia. I druga kwestia – powinniśmy położyć nacisk na to, żeby dać większe możliwości rozmów z psychologami i w ogóle samego dostępu do psychologów, zarówno Ukraińcom, jak i Białorusinom. Jest to ważne ze względu na to, że w Białorusi jest reżim. Białorusini mają inne potrzeby i są w gorszej sytuacji. Zakładamy, że Ukraińcy i Ukrainki będą mogli wrócić za chwilę do domu, bo kraj będzie wolny. Natomiast w przypadku Białorusinów nie ma takiej możliwości, bo większość jest tu z powodów politycznych i póki co nie ma wizji na to, że będą mieli dokąd wrócić. Bo Ukraina będzie wolna i samorządna, ale pytanie, co będzie z Łukaszenką? Na to nie znamy odpowiedzi. Nie wiemy też, czy społeczność międzynarodowa również zadziała tak mocno, jak w przypadku Ukrainy i spokojnie uda się ostatni reżim europejski obalić. Dlatego zakładamy, że ci ludzie będą u nas bardzo długo – albo nawet dożywotnio. Dlatego powinniśmy pracować z psychologami, żeby pokazać niewłaściwe odruchy reżimowe czy wojenne, bo tutaj bardzo dużo osób przyjeżdża z traumami i nawet w sylwestra nie wychodzili z domu, bo byli przerażeni odgłosami petard.

Fot. Archiwum prywatne Marcina Staniewskiego

Podsumowując naszą rozmowę – jeśli ktoś chciałby jeszcze dołączyć i pomagać, to może codziennie przychodzić na ulicę Sienkiewicza 8 w Poznaniu?

– Tak, codziennie od godziny 12 do 20 ktoś tutaj jest, więc można się dołączyć i przychodzić. My nie dzielimy ze względu na to, czy ktoś jest jakiegoś konkretnego wyznania, czy też jest ateistą. Część osób jest LGBT, część nie, część jest lewicowa, część nie. Każdy może więc do nas dołączyć. Po co ktoś ma siedzieć w domu i zastanawiać się, co ma zrobić? My nie szukamy pieniędzy. Bo każdy może przyjść i zrobić kawałek świecy czy siatki. To jest kawałek dobra dla każdego, każdy go może wykonać i nie potrzebuje się martwić tym, że nie ma pieniędzy. Jeśli mam dobre chęci i mam sprawne ręce, to mogę się czegoś nauczyć i wykonać świecę lub siatkę.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze