Mikołaj Rykowski: mieliśmy kilkadziesiąt samotnych osób na wigilii w domu [ROZMOWA]
Miała być jedna wigilia spędzona ze samotnym sąsiadem. Kilka lat później w domu Mikołaja i Jolanty Rykowskich na wieczerzę wigilijną przyszło już kilkadziesiąt osób. Aż w końcu pojawił się pomysł na założenie fundacji Wolne Miejsce. Dziś działa ona w wielu miejscowościach. I to nie tylko przed Bożym Narodzeniem.
Karolina Binek (misyjne.pl): To prawda, że nigdy nie było pomysłu na powstanie fundacji Wolne Miejsce?
– Tak, powstała ona w sposób zupełnie nietypowy, dlatego że zrodziła się z naturalnej pomocy drugiemu człowiekowi. 22 lata temu razem z żoną mieliśmy spędzać pierwszą wigilię bez rodziców. Ja pochodzę Kołobrzegu, moja żona z Sanoka, a zamieszkaliśmy w Katowicach. Nie mieliśmy jeszcze wtedy dzieci. Żona położyła wolny talerz na stole, a ja zaprotestowałem mówiąc, że to taka sztuczna tradycja – czekamy na kogoś, a nikt nie przychodzi. Postanowiliśmy jednak zaprosić kogoś na to miejsce. Wybraliśmy naszego sąsiada, który nie był zbyt empatycznym człowiekiem. Znaliśmy go tylko z widzenia, zdarzało się, że nawet nie odpowiadał na „dzień dobry”, żył w swoim świecie. O dziwo się zgodził, a nawet ucieszył z tego zaproszenia. Okazał się też bardzo miły i sympatyczny. Cieszył się, że jadł tradycyjne świąteczne dania, które znał z dzieciństwa. Wtedy poznaliśmy też jego historię. Była bardzo smutna, a nawet tragiczna. Mówił nawet, że w wigilię i w Wielkanoc, kiedy chociażby supermarkety są nieczynne, wówczas osoby samotne przeżywają traumatyczne chwile i często nawet podejmują złe decyzje w tym czasie. Powiedzieliśmy mu więc, że może mieć Wielkanoc na co dzień i może do nas przyjść, kiedy tylko chce. W zamian zrewanżował się pytaniem, czy może powiedzieć innym samotnym osobom, że jest takie miejsce, gdzie mogą przyjść na święta. Nie wiedząc, co to znaczy, zgodziliśmy się. I w taki sposób wszystko się zaczęło.
>>> 23 grudnia Polacy wydali w małych sklepach o połowę więcej niż w inne dni grudnia
Następna wigilia była już spędzana w większym gronie?
– Co roku zaczęło do nas przychodzić coraz więcej osób. Najpierw były dwie, trzy osoby, później pięć, dziesięć, aż przez lata doszło do kilkudziesięciu gości w naszym 80-metrowym mieszkaniu. Doszliśmy więc do szczytu naszych możliwości, więc postanowiliśmy przenieść wigilię do naszej restauracji, którą wtedy prowadziliśmy. W 2012 roku natomiast przygotowaliśmy plakaty informujące o tym, że zapraszamy na wigilię do hali Kapelusz w Parku Śląskim. Nie wiedzieliśmy kompletnie, ile osób się pojawi, kto nam pomoże i za co to sfinansujemy. Ale z Bożą łaską się udało – wiele osób nam coś podarowało, kilka innych pomogło finansowo lub coś dokupiło. Ostatecznie na wigilii pojawiło się 650 osób. Było to dla nas wielkie wydarzenie i wiedzieliśmy już wtedy, że nie możemy przestać go organizować. Zaangażowali się też pierwsi wolontariusze, którzy wręcz domagali się kolejnych tego typu wydarzeń. Ich skala z roku na rok więc rosła. Z hali parkowej przenieśliśmy się do dużej hali obok Spodka. Przed pandemią mieliśmy nawet 3500 gości w katowickiej hali MCK. W tym czasie zaczęliśmy też pomagać w innych miastach namawiając samorządy do współpracy – m.in. w Warszawie, w Łodzi i w moim rodzinnym Kołobrzegu. Po rozpoczęciu pandemii nie przestaliśmy zapraszać gości, lecz zaczęliśmy organizować wigilię mobilną. Gotujemy więc świąteczne dania i nasi wolontariusze w popołudnie wigilijne oraz w poranek wielkanocny rozjeżdżają się do osób, które wcześniej przez specjalną infolinię zgłaszają taką potrzebę. Oczywiście wolontariusze odwiedzają ich nie tylko z tym jedzeniem, lecz także z życzeniami oraz z drobnymi prezentami. Najważniejsze jest, by człowiek spotkał się z drugim człowiekiem – podzielił się z nim opłatkiem czy też właśnie złożył życzenia.
Co znajduje się w takiej paczce przekazanej przez fundację?
– Nasza wigilia składa się z barszczu czerwonego z uszkami, ze smażonego karpia, z pierożków z kapustą i z grzybami, z sałatek śledziowych, samej kapusty z grzybami oraz z ciasta. Staramy się też zawsze pozyskać jakieś owoce, na przykład mandarynki. Czasami zdarzają się też drobne upominki. W tym roku były to na przykład baterie oraz książki. Dajemy wszystko, co ktoś nam przekaże. Oczywiście mam tutaj na myśli nowe rzeczy, a nie używane.
W dobie pandemii przekazanie paczki to tylko spotkanie „w drzwiach” i życzenia czy też rozmowa z osobami samotnymi?
– Jest to dłuższe spotkanie, często z kawą lub herbatą. Nasi wolontariusze są normalnymi gośćmi wigilijnymi lub wielkanocnymi. Mają ze sobą opłatek, staramy się, by porozmawiali z osobami, do których jadą. Bardzo często z tak nawiązanej relacji wynikają też kolejne kroki, takie jak pomoc w codziennych zakupach.
Oczywiście bardzo brakuje nam wydarzeń stacjonarnych, ale w tym roku w Katowicach udało nam się stworzyć hybrydę wigilijną. Nasi wolontariusze już od rana rozwozili 20 tysięcy paczek, a o godzinie 12 zorganizowaliśmy wigilię właśnie dla nich – ustawiliśmy kilka stołów i zrobiliśmy godzinę przerwy. To było o tyle fantastyczne, że w tym samym czasie parę bezdomnych osób podeszło do nas po paczki. Przy mobilności takie osoby mają bowiem trudniej, bo nie mają adresu, więc przychodzą w miejsce wydawania pakietów wigilijnych lub wielkanocnych. Kiedy więc przyszli, to zaprosiliśmy ich do stołu. Na moment wróciły więc stare, dobre czasy.
>>> Nie masz pomysłu na prezent? Zrób zakupy u nas i pomóż misjom [PREZENTOWNIK]
Wspominał Pan, że paczki trafiają do osób, które zgłaszają taką potrzebę przez infolinię. Czyli osoby samotne chcące otrzymać świąteczną paczkę zgłaszają się do fundacji same?
– Tak, i wtedy przyjeżdża do nich wolontariusz z taką paczką. O infolinii można dowiedzieć się z Facebooka lub też z plakatów. Warto wspomnieć, że przy takiej mobilności pomagamy nie tylko osobom samotnym, lecz po prostu potrzebującym, których na przykład nie stać na wyprawienie takiej wigilii ze wszystkimi daniami. Często są to rodziny z trudną sytuacją materialną. Przy wydarzeniach organizowanych przed pandemią przychodziły jednak głównie osoby samotne, rzadko, ale zdarzały się też oczywiście rodziny, którym się źle powodziło. Ważne jest też to, że wielu naszych wolontariuszy to też osoby samotne i starsze, które mimo wszystko potrafiły zdecydować się na pracę dla drugiego człowieka.
W jaki sposób można zostać wolontariuszem?
– Przed każdym wydarzeniem w miastach, w których je organizujemy, robimy spotkania wolontariuszy. W Warszawie i w Katowicach, gdzie mamy swoje sklepy socjalne, spotykamy się w kawiarenkach, w tzw. Spichlerz Cafe. Oczywiście można się na ten temat dowiedzieć też czegoś z naszego Facebooka.
Jeśli wolontariusze to też często osoby samotne, to czy jest jakaś historia wolontariusza, która szczególnie zapadła Panu w pamięć?
– Tak, mamy nawet przypadki wręcz uleczeń depresyjnych. Jedna z wolontariuszek w ciągu roku straciła męża i syna. Po śmierci syna przeżyła ogromną traumę i sama nie chciała żyć. Ktoś namówił ją jednak na spotkanie wolontariuszy. Przyszła i na tyle jej się to spodobało, że zaczęła przygotowywać w naszej kuchni różne potrawy, a później zanosić je na stoły. Rozmawiała wtedy z osobami, które przyszły na wigilię i okazało się, że wiele z nich ma o wiele cięższe życie niż ona. Wtedy dostrzegła, że może pomagać innym. Dzisiaj mija 8 lat od tego wydarzenia, ta kobieta jest w zupełnie innym miejscu, a jej trauma została zamieniona na pomoc dla drugiego człowieka.
Domyślam się więc, że wśród wolontariuszy i liderów zawiązują się przyjaźnie.
– Oczywiście, na tym to polega. Razem robimy coś dobrego, więc mamy też chęć spotykania się ze sobą poza pracą. To taki jeden z plusów fundacji, że nawet współpracujące z nami osoby samotne zajmują wysokie stanowiska i nawiązują przyjaźnie. W fundacji więc samotność przestaje być taka odczuwalna.
Czyli fundacja działa przez cały rok czy tylko w okresach świątecznych?
– Tak, działa przez cały rok, gdyż prowadzimy też sklepy socjalne w różnych miejscach w Polsce. Koordynujemy też wiele innych akcji. Mamy na przykład kilkuset litrowy gar i w październiku, kiedy są Światowe Dni Walki z Głodem, jeździmy po wielu miastach w Polsce i karmimy osoby głodne oraz mówimy o zasadzie dzielenia się z drugim człowiekiem i niemarnowania żywności w tzw. duchu zero waste. W teorii wszyscy znają te zasadę, a w praktyce trudno ją zastosować, bo nie wiadomo, jak to zrobić. Pomagamy też w czasie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W zeszłym roku chociażby gotowaliśmy dla WOŚP w Ostrowie Wielkopolskim i w wielu innych miastach. W tym roku również się do tego przygotowujemy. Mamy też wiele innych akcji w innych miesiącach. Latem chociażby organizujemy dla wszystkich naszych wolontariuszy i liderów weekend liderski – szkolenie połączone z integracją. Staramy się, by nasi liderzy fundacji mieli możliwość poznania się i wymienienia spostrzeżeniami z innych miast, ale także podnieśli swoje kwalifikacje poprzez warsztaty pokazujące, że drugi człowiek zawsze powinien się dla nich liczyć.
Na stronie internetowej fundacji wymienione są miasta, w których paczki świąteczne trafiają do osób samotnych i potrzebujących. A co zrobić, by Wolne Miejsce trafiło też na przykład do Poznania?
– W Poznaniu nadal nie organizujemy takich wydarzeń. Jeśli jednak ktoś chce, by się odbywały, to wystarczy porozmawiać o tym z prezydentem. Mamy za sobą dobrą historię, więc każde miasto, które z nami współpracuje, wie, że robimy to w sposób dobry dla ludzi. Zapraszamy więc do kontaktu władze miast.
Według najnowszego raportu przygotowanego przez Szlachetną Paczkę jedna trzecia Polaków nie zna nikogo, kto jest biedny. A przecież w Polsce ponad 2 miliony osób żyją poniżej granicy skrajnego ubóstwa. Często nawet żyjąc w małym mieście pewnie nie zdajemy sobie sprawy, że obok nas mieszka osoba uboga.
– Tak, dlatego jest dla nas ważne, by przede wszystkim przez nasze akcje ktoś zauważył drugiego człowieka. Jeżeli więc ktoś będzie zapraszał do siebie na święta swoich samotnych sąsiadów, to takie wydarzenia jak nasze nie będą już potrzebne. Znajdziemy sobie inne zadanie, bo też mamy ich wiele. Nie będziemy płakać, że nie organizujemy wigilii i Wielkanocy, bo wszyscy są do kogoś zaproszeni. Właśnie to jesteś naszą ideą – by zapraszać do siebie drugiego człowieka, nie tylko w święto. Święto to jest tylko taki pretekst do poznania się. Ale to powoduje zawiązanie relacji.
Jeden z obszarów Państwa działań sklepy socjalne. Na jakiej zasadzie one funkcjonują?
– Sam projekt zapożyczyliśmy z Wiednia. Na Zachodzie jest to bardzo popularne. W Polsce pierwszy taki sklep otwarliśmy w Katowicach i cały czas otwieramy kolejne. Polega to głównie na tym, że współpracujemy z samorządem miasta, posiadamy lokal bez czynszu, żeby nie mieć kosztów i jako fundacja zatrudniamy pracowników i sprzedajemy tam, a nie rozdajemy produkty z krótką datą przydatności. Staramy się też sami kupić je taniej lub też pozyskać w formie darowizny. Mamy natomiast zasadę, żeby w sklepie ceny nie przekraczały 50% ceny rynkowej. A żeby móc zostać naszym klientem, trzeba mieć skierowanie bezpośrednio z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej lub też można przyjść do naszego sklepu i otrzymać skierowanie po rozmowie z pracownikiem. W soboty natomiast mamy dni wolne od skierowań, więc kupować w sklepie może każdy bez jakiegokolwiek dokumentu.
Ideą sklepów socjalnych jest pomoc drugiemu człowiekowi, nie tylko materialna. To świetnie, że ktoś ma możliwość kupić coś taniej, ale nasz sklep wyposażony jest także w kawiarenkę, która jest miejscem spotkań. Można więc przyjść do nas na co dzień i mieć pomoc w pracowniku fundacji Wolne Miejsce. Tam też, jak już wspomniałem, odbywają się nasze spotkania przed organizacją wydarzeń. Mamy też porady prawne za darmo dla osób, które ich potrzebują oraz kursy komputerowe. Staramy się integrować osoby samotne.
>>> Bydgoszcz: kolęda w akademikach pod hasłem „Wake up!”
W jaki sposób pozyskiwane są towary?
– To dość trudna sprawa. Dla nas to wielkie wyzwanie, bo w Polsce nie ma jeszcze tradycji przekazywania fundacjom produktów. Są one utylizowane. Staramy się z tym walczyć i chcemy, by nasz głos był coraz bardziej słyszalny, a producenci zwrócili uwagę na to, aby nie marnować. Dostajemy więc paletę towaru i sami ją przebieramy. Część towaru, która już się nie nadaje do sprzedaży, na przykład nadgnity pomidor, dostają zwierzęta. Mamy zaprzyjaźnione też inne fundacje zajmujące się właśnie zwierzętami. A towar, który nadaje się do sprzedaży, trafia na półkę sklepu i sprzedawany jest taniej.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |