„Miłość i Miłosierdzie”. Dwa spojrzenia na jeden film oraz dwie rozmowy: z s. Faustyną i ks. Michałem Sopo …
Od dzisiaj na ekranach polskich kin można oglądać film „Miłość i Miłosierdzie”. To fabularyzowany dokument o siostrze Faustynie Kowalskiej i kulcie Bożego Miłosierdzia. Czy warto iść do kina? Odpowiadają Hubert i Maciej, którzy film już widzieli podczas pokazu przedpremierowego.
A po ich relacjach coś na deser – rozmowa z czerwonego dywanu z odtwórcami głównych ról: Kamilą Kamińską (filmową s. Faustyną) i Maciejem Małysą (w filmie to ks. Michał Sopoćko).
Sceptyk idzie do kina
(recenzja Huberta Piechockiego)
Muszę rozpocząć od istotnej informacji: jestem sceptykiem. Jakoś nigdy nie było mi po drodze z objawieniami prywatnymi, także z tymi, które miała św. s. Faustyna Kowalska. Oczywiście, wierzę w objawienie publiczne zawarte na kartach Pisma Świętego. Ale objawienia prywatne zawsze budziły moją wątpliwość. I nie ma w tym nic złego – katolicy nie są bowiem zobowiązani do wiary w objawienia prywatne. Mogą w nie wierzyć, ale nie muszą – i ta opcja jest mi zdecydowanie bliższa. Poszedłem do kina, by przed oficjalną premierą zobaczyć „Miłość i Miłosierdzie”, obraz Michała Kondrata poświęcony św. s. Faustynie Kowalskiej i kultowi Bożego Miłosierdzia. O Bożym Miłosierdziu wystarczająco wiele mówi mi Biblia na kartach Nowego, ale i starego Testamentu. Czy zatem blisko dwugodzinny seans kinowy zmienił moje myślenie o doświadczeniach siostry Faustyny?
Fabuła
Film Kondrata ma dwie warstwy – fabularną i dokumentalną. Ta pierwsza skupiona jest wokół historii św. Faustyny Kowalskiej (zagrała ją świetna w tej roli Kamila Kamińska, aktorskie odkrycie ostatnich miesięcy!) oraz jej spowiednika, ks. Michała Sopoćki. Sceny z ich życia zdominowały pierwszą połowę filmu. Poznajemy najważniejsze fakty z życia świętej zakonnicy. Obserwujemy, jak rodziło się jej powołanie, jak spotkała Chrystusa i jak cierpiała. Po śmierci Faustyny skupiamy się na ks. Michale i jego udziale w szerzeniu kultu Bożego Miłosierdzia. Sceny fabularne są bardzo dobrze skonstruowane, nie są przegadane, nie brakuje w nich też – o dziwo – elementów humorystycznych, które pozwalają widzowi odetchnąć.
Dokument
Równolegle z warstwą fabularną prowadzona jest ta dokumentalna. Historię s. Faustyny i kult Bożego Miłosierdzia komentują specjaliści z różnych dziedzin. Nie brakuje emocjonalnych wypowiedzi osób dotkniętych działaniem Miłosierdzia. W dokumentalnej części filmu pojawia się m.in. fragment poświęcony dowodom na prawdziwość wizerunku Chrystusa na obrazie „Jezu, ufam Tobie”. To jeden z wątków zapowiadanych na plakacie. Spodziewałem się, że będą to naprawdę mocne dowody. Czy takie były? Śmiem wątpić. Pokazano właściwie jedno badanie naukowe, które według mnie nie rozstrzyga ani o prawdziwości wyglądu Jezusa z obrazu, ani o autentyczności Całunu Turyńskiego i chusty z Oviedo. Jest to też w sumie poboczny, a nie główny wątek całego filmu.
Miłosierdzie w pigułce
Na pewno obraz Kondrata jest świetnym kompendium wiedzy na temat Bożego Miłosierdzia. Przybliżono historię s. Faustyny, ks. Sopoćki i Jana Pawła II. Poznajemy sekrety powstawania obrazu Jezusa Miłosiernego, sens i kult Bożego Miłosierdzia oraz przykłady działania miłosierdzia w życiu. W pewnym momencie odniosłem nawet wrażenie, że informacji jest za wiele i niepotrzebnie poruszono tak wiele różnych wątków (choćby rozbudowana sekcja poświęcona działalności litewskiego hospicjum prowadzonego przez s. Michaelę Rak). Rozumiem jednak, że twórcy chcieli przedstawić wszystkie najważniejsze aspekty Bożego Miłosierdzia. I to udało im się zrobić – zresztą w dość sprawnej, przyjemnej wizualnie formie. Film Michała Kondrata na pewno sprawdzi się np. na lekcjach religii. Katecheci dostają narzędzie do ciekawego opowiadania młodym o Miłosierdziu Bożym – film zamiast wykładu.
Nieprzekonany
Ale… ale mnie to nie przekonało. To obraz, z którym mam problem. Bo podobał mi się jako film – sprawnie skonstruowany, fabularyzowany dokument. Ale dziełu Kondrata nie udało się przełamać mojego sceptycyzmu. Tak jak daleko było mi do objawień Faustyny przed seansem – tak samo daleko jest mi do nich i teraz. To film, który nie przekona nieprzekonanych. I nie mówię tylko o niewierzących czy innowiercach – ale też o takich jak ja. Obraz na pewno spodoba się tym, którym bliskie jest nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia. Utwierdzą się w swoich przekonaniach, poszerzą też pewnie swoją wiedzę. Ale do innych ten film nie trafi. Jest zbyt hermetyczny, potraktują go jak zwykły film dokumentalny – a po filmie religijnym oczekiwałbym osobiście też poruszenia warstwy duchowej i emocjonalnej. Mnie ten seans nie zmienił.
Bardziej dokument niż fabuła, bardziej wykład niż film
(recenzja Macieja Kluczki)
W przeciwieństwie do Huberta jestem wiernym czcicielem Bożego Miłosierdzia w duchu objawień s. Faustyny. Ten kult „wyniosłem z domu” – nauczyłem się od Babci i od Mamy i tak jakoś zostało. Godzina 15:00 to u mnie często (praktycznie codziennie) choć krótka modlitwa „Jezu, ufam Tobie” i choć jeden dziesiątek Koronki (gdy okoliczności nie sprzyjają cichej i dłuższej modlitwie). Wiarygodności tych objawień nigdy więc nie poddawałem w wątpliwość, szczególnie że (oczywiście po początkowym sceptycyzmie) uznał je Watykan. Tu się z Hubertem więc różnimy, choć na temat samego filmu „Miłość i Miłosierdzie” mamy podobne odczucia. A nie oglądaliśmy razem!
Film to paradokument, jak mówią twórcy: „dokument fabularyzowany”. I właśnie z tym mam pewien mały kłopot. Zarówno warstwa aktorska, jak i dokumentalna są zrobione dobrze (jak na mój nos, a nie jest to nos krytyka filmowego tylko zwykłego kinomana). To się dobrze ogląda. Mnie jednak o samo połączenie tych dwóch gatunków chodzi. Na początku filmu reżyser zaprasza nas na szybką (żeby nie powiedzieć – ekspresową) podróż po historii wiary: od samego aktu stworzenia po Zmartwychwstanie. Przypomnienie to może być przydatne widzom ze słabiej ugruntowaną wiedzą religijną. Mnie zawsze takie szybkie lekcje jednak rażą, ale nie będę się czepiać. Już później, w tempie właściwym dla filmu poznajemy tę, która „ma przygotować świat na czasy ostateczne i na powtórne przyjście Chrystusa”. Akcja zaczyna się we wsi Głogowiec w 1922 r. W rodzinnym domu Faustyna słyszy od ojca (w tej roli Piotr Cyrwus): „Nie pójdziesz do klasztoru!”, „Ale Jezus mnie wzywa!” – odpowiada Helena Kowalska. Potem stajemy się świadkami objawienia. Dzieje się to latem 1942 r. w Łodzi. Faustyna, próbując nieco zapomnieć o Bożym wezwaniu, ucieka w adorację przyrody i życie towarzyskie. Gdy podczas jednej z potańcówek widzi Jezusa, muzyka dla niej milknie, znika całe towarzystwo. Jezus mówi do niej, by natychmiast jechała do Warszawy: „Tam wstąpisz do zakonu”. Później jesteśmy świadkami początków Faustyny w zakonie i spotkania z ks. Sopocką.
– Nazywam się Helena Kowalska i chciałabym rozmawiać z Matką generalną.
– Matka generalna jest teraz bardzo zajęta.
– Pan Jezus cię wzywa, powiadasz… Ciekawe…
– Zaprosił mnie do życia doskonalszego…
(dialog Heleny z siostrami ze Zgromadzenia)
Siły i słabości
Siłą filmu jest na pewno mocna dokumentacja – to kilkunastu ekspertów, których wypowiedzi widzimy w filmie. To siła, ale jednocześnie w jakimś sensie jego minus. Tych głosów jest chyba za dużo, burzą dynamikę filmu, a przynajmniej mocno ją spowalniają. W pewnym momencie głosów ekspertów jest więcej niż samej historii kultu Bożego Miłosierdzia. Poczułem się jak na wykładzie – ważnym, dotyczącym istotnej kwestii, ale od filmu na dużym ekranie oczekujemy pewnie czegoś innego. Wciągający był dla mnie fragment filmu opowiadający o misji księdza Sopoćki, który po śmierci Faustyny na krakowskim Prądniku staję się tym, który musi zadbać o kult Bożego Miłosierdzia. Widzimy też, jak przebiegała niezwykle niebezpieczna i daleka wyprawa księdza Józefa Jarzębowskiego, który uciekając przed NKWD przez Syberię i Japonię, dotarł do Stanów Zjednoczonych. Tam mówił o objawieniach s. Faustyny. To historia raczej szerzej nieznana i dobrze, że film o niej opowiedział.
– Dusza moja buntuje się przeciwko niektórym poleceniom przełożonych, ale wszystkie wypełniam.
– Zatem to nie grzech.
(dialog Siostry Faustyny i ks. Sopoćki podczas spowiedzi świętej)
Słowa, które warto zapamiętać
„Miłość i Miłosierdzie” to dobra okazja, by przypomnieć sobie słowa Jezusa. Jezus mówi Faustynie: „Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie”. W czasie seansu zwróciłem szczególną uwagę na słowo „obiecuję”. Dotarło do mnie, jak silna to obietnica, bo przecież Bogu ufamy i wierzymy także wtedy, gdy nie wypowiada słowa „obiecuję”. A tu – na pewno nieprzypadkowo – tego słowa użył. Jakie to mocne i piękne, jaki nieprzebrany zdrój łask. „Miłość i Miłosierdzie” o tym przypomina.
„Bóg nikomu miłosierdzia swego nie odmówi. Niebo i ziemia może się odmienić, ale nie wyczerpie się miłosierdzie Boże” (Dz 72).
Cytaty z dzienniczka siostry Faustyny oraz z jej rozmów z księdzem Michałem mocno wybrzmiewają w filmie. Wiele z nich znamy, chociażby z rozważań przy odmawianiu Koronki do Miłosierdzia Bożego. Jeden jest dla mnie jednak nowością, a zwróciłem na niego uwagę właśnie w czasie filmu. To te słowa: „Niech przenikną nasze sądy o duszach, bo przedziwne jest z nimi Miłosierdzie Boże”.
Odtwórcy głównej ról specjalnie dla czytelników misyjne.pl
Kamila Kamińska: „W habicie czułam się szczęśliwa”
Na uroczystej premierze filmu „Miłość i Miłosierdzie” nie obyło się bez czerwonego dywanu, błysków fleszy fotoreporterów. Przy tej okazji udało nam się porozmawiać z Kamilą Kamińską (filmową s. Faustyną) i Maciejem Małysą (filmowym ks. Sopoćką).
Kamila Kamińska film w całości obejrzała trzy dni wcześniej. Tuż przed uroczystą premierą w rozmowie z portalem misyjne.pl przyznaje, że były to niesamowite uczucia. „Poczułam wielkie wow! Po pierwsze dlatego, że ten film stał się faktem, że rzeczywiście jest już na dużym ekranie. A po drugie… że zobaczyłam siebie taką młodą, taką młodą duszę”. Kamila Kamińska oglądała film z zapartym tchem i przyznaje, że na początku przygotowań bardziej interesowała się warstwą duchową niż faktograficzną. „Teraz skupiłam się właśnie na tych informacjach, one stanowią bardzo ważną część filmu” – mówi aktorka. Odtwórczyni głównej roli podkreśla przede wszystkim historię obrazu, niesamowite wydarzenia z nim związane – m.in. to, że długo wisiał w Wilnie i nikt o nim nie wiedział, o tym, że trzeba było zdejmować warstwy farby, które na nim były już namalowane. „Moim najważniejszym zadaniem, na planie filmowym było to, by ukazać relację Jezusa i Faustyny, niezwykle bliską i silną” – mówi.
Zapytaliśmy Kamilę Kamińską, czy nie bała się skonfrontować z postacią, którą wielu zna, której wyobrażenie ma wiele osób: „Nie bałam się. Postanowiłam, że muszę zagrać prostą dziewczynę, która robi konkretne rzeczy. Wiedziałam, że istnieje już wizerunek Faustyny, ale nie czułam ciężaru, bardziej wyzwanie. Chcieliśmy zrobić to po naszemu”. I dodaje: „Od razu poprosiłam o Dzienniczek, chciałam też poznać życie zakonne”. Nie chciała bowiem pokazać ikony, tylko prawdziwą kobietę z krwi i kości, zakonnicę. W tym celu udała się do klasztoru w Ostrówku pod Warszawą oraz przy ulicy Żytnej (w samej stolicy). „Weszłam w pewne ramy, ale te ramy paradoksalnie otworzyły drogę. Wchodząc w habit, czułam się przeszczęśliwa. Czułam wtedy moją rolę” – tak wspomina dni za murami klasztoru. A dodajmy – to klasztor zamknięty, więc doświadczenie tym mocniejsze. Kamila Kamińska podkreśla, że spotkał ją wielki zaszczyt: „To niezwykłe, że jako osoba świecka mogłam być tak blisko. Miałam specjalny kluczyk do pokoju siostry Faustyny, byłam tam wieczorem, sama, miałam jej książeczkę z Psalmami, dotykałam tych samych kartek, co ona. Czułam jej obecność, czułam się tam szczęśliwa” – mówi z błyskiem w oku i przyznała, że niektóre siostry modliły się nawet o powołanie dla niej.
Rozmawialiśmy też z odtwórcą roli ks. Michała Sopoćki – aktorem Maciejem Małysą. Co zauważyliśmy obaj – jego rola to nie rola w cieniu. Od śmierci s. Faustyny to ks. Sopoćko przejmuje rolę orędownika Tajemnicy Bożego Miłosierdzia. Maciej Małysa przypomina słowa kard. Franciszka Macharskiego, który gdy pytano go o to, czy nie boi się być i pracować w cieniu Wojtyły, a on odpowiadał: „Jak w cieniu? W blasku!”. Maciej Małysa podkreśla, że ks. Sopoćko musiał uwierzyć w Tajemnicę Miłosierdzia Bożego i w misję Siostry Faustyny wbrew nadziei. Bo przecież umarła młodo, bo musiał sam kontynuować dzieło, i to w niesprzyjającym ku temu czasie wojny. Przypomniałem aktorowi cytat z jego dialogu z księdzem Jarzębowskim. Pochyleni nad zapiskami s. Faustyny stwierdzili, że mogą mieć doktoraty, teologię w małym paluszku, ale tak naprawdę Jezus lubi wybierać tych „najmniejszych”. Maciej Małysa zgodził się ze mną, że to bardzo ważny cytat i stwierdził, że postać s. Faustyny przypomina mu historię ks. Jana Marii Vianneya, który bardzo szybko zyskał sławę niezwykłego księdza a pytany o to, jak to się stało odpowiadał: „Jeśli ktoś byłby gorszy ode mnie, to Jezus by wybrałby właśnie jego. Wybrał mnie, bo to ja byłem tym najmniejszym”.
***
Już niedługo film ma być wyświetlany w 12 krajach Europy, później w Stanach Zjednoczonych, w krajach Ameryki Południowej, także w Korei Południowej i na Filipinach. Reżyser, Michał Kondrat zapowiada też pełnometrażowy film fabularny o św. Faustynie. Za dwa lata, z amerykańskimi aktorami.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |