„Aleee niebieskie oczy!” Opuszczone dzieci i otwarte serca wolontariuszy [REPORTAŻ]
– Bezdomne dzieci od zawsze były problemem w naszym społeczeństwie – mówi Israel, który koordynuje pracę ponad 100 młodych wolontariuszy w Hogar Cabañas – domu dziecka w Guadalajarze w Meksyku. Na szczęście znajdują się bowiem ludzie, których przejmuje los dzieci zostawionych samymi sobie.
Dom znajduje się przy dość ruchliwej drodze między galeriami handlowymi La Perla i Plaza del Sol. Do środka nie dochodzi jednak hałas z ulicy. Panuje tu kojąca cisza, przerywana jedynie radosnymi okrzykami najmłodszych, którzy akurat wychodzą na zewnątrz na swoje zajęcia. To idealne miejsce dla ponad 300 dzieci, które tam mieszkają. Są tam niemowlaki, mające niecały miesiąc, żyją tam również nastolatki. Wiele z nich pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych. Odwiedziłem Hogar Cabañas w sobotę – w czasie, gdy zbierają się dziesiątki wolontariuszy z otwartym sercem z grupy Iluminando con Amor (Oświetlając z Miłością), by pomagać małym Meksykanom. Niektórzy z nich to uczniowie szkół, które w programie nauczania mają obowiązkowy wolontariat.
>>> Łódź: studenci Politechniki Łódzkiej wyremontowali dom dziecka
Dzieci potrzebują czułości
Przybyłem punktualnie na umówioną godzinę. Poproszono mnie, żebym zaczekał przed głównym wejściem. W międzyczasie widziałem liczne grono młodych ludzi, którzy wchodzili do środka. Zgadywałem, że muszą to być wolontariusze. Jednych przywozili rodzice, inni przychodzili pieszo lub przybywali autobusami. W końcu przyszedł ubrany na sportowo mężczyzna, który od razu poznał, że jestem zapewne tym dziennikarzem z Polski, z którym się umawiał wcześniej. – Mam na imię Israel, jak nazwa państwa – zaczął się przedstawiać i zaprowadził mnie za bramę, gdzie pracownicy placówki poprosili mnie o dokument tożsamości, który należy zostawić przy wejściu. Obowiązkowo należy wpisać się do księgi i wykazać, że jest się zdrowym i nie miało się w ostatnich dniach kontaktu z osobą chorą na covid. Właściwe wejście do domu dziecka jest jeszcze za kolejną bramą. Zabezpieczenia są duże, bo trzeba przejść przez pomieszczenie, które dezynfekuje całe ciało i bagaże.
Dziedziniec jest ogromny – możemy znaleźć boisko i place zabaw. Z myślą o najmłodszych dzieciach teren zabaw jest ogrodzony. Wszyscy wolontariusze zbierają się przy murku obok ścieżki, która łączy wielki dziedziniec z mniejszym obszarem przeznaczonym dla najmłodszych. Israel rozdziela zadania. Każda grupa liczy kilka osób. Ja trafię do zabawy z dwu- i trzylatkami. Zapowiada się ciekawie! Ale najpierw mam poczekać, bo Israel chce mnie trochę oprowadzić. Za mną część wolontariuszy rozstawia stolik, aby na nim rozłożyć różne gry planszowe i puzzle. To miejsce dla dzieci nieco starszych.
Kiedy Israel wrócił, zaczęliśmy rozmowę. – Brak czułości i perspektyw sprawia, że dzieci nie mogą się prawidłowo rozwijać i mają różne braki – mówi. – Dlatego ten dom dziecka ma swoje programy edukacyjne, które nie tylko dotyczą nauki, wyżywienia czy zdrowego ciała. Chodzi o to, żeby nie tylko troszczyć się o rozwój fizyczny, lecz także emocjonalny – wyjaśnia. Wygląda na to, że Hogar Cabañas jest dość dobrze wyposażony. Jak tłumaczy mój rozmówca, utrzymuje się dzięki pieniądzom publicznym i prywatnym. Wiele firm dokłada się, by zapewnić tym dzieciom jak najlepsze warunki i zwiększyć ich szanse na powodzenie w życiu dorosłym.
„Aleee niebieskie oczy!”
Israel zaprowadził mnie najpierw do sali, w której wolontariuszki opiekują się i karmią kilkumiesięczne niemowlęta. Dalej znajduje się osobne, przeszklone pomieszczenie, w którym specjalnie przeszkolone pracownice zajmują się noworodkami. Zaraz obok wchodzimy do obszernego pokoju, gdzie wolontariusze bawią się z ok. jednorocznymi dziećmi. W końcu docieramy do miejsca, gdzie będę wykonywał swoją część tzw. servicio social (służba społeczna).
Na początku te mające po 2 i 3 lata dzieci nie zwracają na mnie większej uwagi – do czasu, gdy nie schyliłem się do jednego z nich. Chłopiec otworzył szeroko oczy i usta, zdjął moje okulary i próbował dotknąć moich oczu. Od razu zrozumiałem, że chodzi o ich „dziwaczny” jasny kolor. A przecież są rodowici Meksykanie o niebieskich oczach! Ale akurat w tym miejscu to widok niecodzienny. Szybko niektóre pozostałe dzieciaki próbowały tego samego, inne – te bardziej nieśmiałe – tylko się przyglądały. Mała Isabel odważyła się na próbę dotknięcia moich oczu dopiero po ponad godzinie. Gdy przyszedł czas na lizaki, to ci, którzy mieli niebieskie, podchodzili, by przykładać je do mojej twarzy i porównywać z oczami. Jednak egzotyczny kolor oczu nie sprawiał, że się mnie bały. Przeciwnie! Bardzo chciały się ze mną bawić, pokazywały mi swoje „sztuczki” i „tajne” miejsca. Niektóre przytulały się i chciały, żeby je brać na ręce. Przypomniały mi się słowa Israela. Dzieci potrzebują czułości.
– Większość dzieci, które trafiają do domów dziecka pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych lub z problemami społecznymi, ekonomicznymi i psychologicznymi. Niektóre są zostawiane w szpitalach publicznych – objaśnia Israel.
Szkoła, która formuje
Bawiliśmy się ponad 2 godziny. Przyznaję, że się nieco zmęczyłem. Inni wolontariusze także, ale z uśmiechami spędzali czas z tymi dziećmi, które bardzo się cieszyły na nasze przyjście. Niektóre z nich nazywały nas „mama”, co mnie bardzo wzruszyło. Wciąż pamiętam, jak w ten sposób do mnie wołali.. Jeszcze raz – dzieci potrzebują czułości. – Jestem zawsze zmęczony po tych kilku godzinach, ale i bardzo zadowolony. Te dzieci są bardzo słodkie – mówi Sebastian, wolontariusz. Jest on jednym z uczniów szkoły, która oprócz standardowej edukacji, 0brała sobie za cel formację ludzką i społeczną. Młodzież jest zobowiązana uczestniczyć w wolontariacie w szpitalu lub domu dziecka. Z powodu pandemii koronawirusa tymczasowo mogą jedynie brać udział w tej drugiej aktywności.
Wolontariusze, z którymi miałem okazję rozmawiać uczą się w szkole średniej Uniwersytetu Panamericana. Szkoła średnia nazywa się tutaj preparatoria, popularnie: prepa. To często szkoła, która mieści się przy jakimś uniwersytecie i przygotowuje do studiów wyższych. – Jestem zobowiązana przyjść tutaj 10 razy – mówi Paulina. – Zwykle jestem na 2-3 godziny w każdą sobotę, czasami w niedzielę. Bardzo lubię tutaj przychodzić, być z tymi dziećmi i rozmawiać. Opowiadają mi, co robią w ciągu dnia, co jedzą, co lubią robić – dodała z uśmiechem.
– Dla mnie przychodzenie tutaj to wspaniałe doświadczenie – powiedział Leo, inny wolontariusz. – Poznałem wiele dzieci, które teraz są moimi przyjaciółmi. Zawsze się dobrze razem bawimy, czy to wspólnie uprawiając jakiś sport, czy grając w gry planszowe. Muszę przyznać, że ten wolontariat wprowadził zmiany w moim życiu. Poznałem te dzieci bez domu oraz ich sytuację. Wiem teraz, jak mogę im pomóc i chcę uczynić ich życie lepszym. To bardzo mnie przemienia i buduje jako osobę – opowiada z przejęciem. Niektórzy z wolontariuszy, którzy w jakiś stopniu przecież przychodzą tutaj z obowiązku, decydują się zostać na dłużej. Ja też już zdecydowałem, że chcę tam wrócić jako wolontariusz.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |