Foto: Wojciech Ganczarek

Argentyna. Kwarantanna w kraju Messiego i Franciszka [MISYJNE DROGI]

Junín de los Andes to niewielka górska miejscowość na południu Argentyny, w prowincji Neuquen. Tutaj również pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 doprowadziła wielu mieszkańców do utraty pracy i trudnej sytuacji materialnej. Jestem z nimi tu na kwarantannie. Mnożą się jednak oddolne inicjatywy, by wspierać najbardziej potrzebujących sąsiadów.

Nikt nie był przygotowany i nikt się nie spodziewał. Kiedy 10 kwietnia władze prowincji Neuquen narzuciły na wszystkich mieszkańców obowiązek noszenia maseczek ochronnych, na
drzwiach wielu sklepów wisiały jeszcze wytyczne z poprzedniego miesiąca: „Ministerstwo Zdrowia nie zaleca stosowania maseczek”. 20 marca prezydent Argentyny Alberto Fernandez wprowadza kwarantannę totalną na terenie całego kraju. Zawieszone zostają aktywności zawodowe, które nie byłyby związane z produkcją i dystrybucją żywności. Drogi zostają zamknięte. Obywatele nie mogą opuszczać domów, za wyjątkiem wizyt w najbliższym sklepie spożywczym. Regulacje obmyślone i zatwierdzone w 17-milionowej aglomeracji Buenos Aires docierają także do 15-tysięcznego Junín, półtora tysiąca kilometrów w głąb kraju. Dziś, dwa miesiące później, zasady kwarantanny pozostają niemal te same. Chociaż z każdym tygodniem coraz więcej sklepów i warsztatów zdobywa pozwolenie na funkcjonowanie, to mieszkańcy nadal chodzą w maseczkach ochronnych, nie mogą ani opuścić miejscowości, ani poruszać się z całą swobodą po jej ulicach. I to pomimo tego, że w Junín de los Andes do dziś nie wykryto ani jednego przypadku zarażenia koronawirusem.

Foto: Wojciech Ganczarek

Obawy

Liczba osób, które mogą wejść do sklepu uzależniona została od jego powierzchni. Wstępu do warzywniaka pana Jorgego broni stalowy łańcuch. Wisi na nim biała tabliczka z odręcznym napisem: „Proszę poczekać, tylko dwie osoby na raz”. W pierwszych tygodniach Jorge wyposażył całe stanowisko kasjera w plastikową kurtynę. Dziś ograniczył ochronę do osłaniającej twarz przyłbicy. Ceny warzyw i owoców zdecydowanie wzrosły. – W telewizji powiedzieli, że sok pomarańczowy wzmacnia odporność organizmu – opowiadał mi Jorge w początkowej fazie kwarantanny. – I co? I na drugi dzień w hurtowniach cena pomarańczy wzrosła dwukrotnie! – tego typu kombinacje handlarzy są dziś ściśle kontrolowane przez indeks cen maksymalnych narzuconych przez władze.
Przed sklepem ustawia się kolejka. Między ludźmi – dystans, który wraz z upływem kwarantanny klienci zmniejszyli stopniowo z regulaminowych dwóch metrów do – na oko – może pół, może metra. To już prawie dwa miesiące w zamknięciu i na ulicach da się zauważyć pewne rozluźnienie w przestrzeganiu restrykcyjnych przepisów. Ale strach pozostał i wielu ludzi do dziś mija cię na ulicy szerokim łukiem. Gdy w ostatnią niedzielę wprowadzono możliwość wychodzenia z domu na godzinę dla osób starszych i na dwie dla dzieci i młodzieży do 15 roku życia, gminne służby oplotły
instalacje placów zabaw plastikową taśmą: mogłyby przenosić wirusa.

Trzysta rodzin

Na parkingu supermarketu w centrum Junín de los Andes spotykam Giselę, nauczycielkę z miejscowej szkoły. Wspólnie z koleżanką z pracy sprzedają losy na loterię, z której dochód będzie przeznaczony dla rodzin najbardziej potrzebujących uczniów. Koszt to 100 pesos, ok. 4 zł. Nagrody ufundowała piekarnia, salon fryzjerski i inne małe firmy z sąsiedztwa. – Od 20 marca nie działają szkoły – mówi Willy z organizacji Barrios de Pie – a to nie tylko oznacza, że nie ma zajęć. Dla wielu uczniów szkolne obiady stanowiły podstawę codziennego żywienia. Spotykamy się w opuszczonej fabryce na obrzeżach miasta. Dawniej produkowano tu wędkarskie kołowrotki. Dziś, w jednym z wolnych pomieszczeń, działa biuro i magazyn Barrios de Pie. Organizacja społeczna, której nazwę można przetłumaczyć jako wezwanie: „Dzielnice, powstańcie!”, od czterech lat zajmuje się wspieraniem mieszkańców Junín, którzy znajdują się w trudnej sytuacji materialnej. Dwa razy w miesiącu Barrios de Pie rozwozi pakiety żywności stu pięćdziesięciu rodzinom, które proszą o taką pomoc. – Dziś, w czasie pandemii, jest ich dwa razy więcej – przyznaje Willy. – Mówimy o trzystu rodzinach, które nie są w stanie wykarmić swoich dzieci. Willy opowiada, że większość z tych osób trudni się pracami dorywczymi i sezonowymi. Mężczyźni – na budowach, kobiety – jako sprzątaczki w hotelach i kelnerki w restauracjach, bo Junín de los Andes leży w turystycznym regionie Siedmiu Jezior. Ale obecnie budownictwo i turystyka są sparaliżowane. – Gmina chwali się, że wydaje 60 obiadów dziennie – krytykuje Willy – a to jest kropla w morzu potrzeb – aktywista dodaje, że gminna pomoc, oprócz swoich skromnych rozmiarów, nie trafia tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. – Oni wydają decyzje zza biurka – mówi. – My chodzimy po domach, mamy kontakt z ludźmi. I jeśli dostaniemy w ramach donacji adidasy rozmiar 33 to wiemy, że trzeba je zanieść do pani Marii, która ma córkę z takim rozmiarem stopy i potrzebuje butów. I nie chodzi tylko o żywność i ubrania. W ramach edukacji wirtualnej podczas pandemii nauczyciele wysyłają uczniom zadania przez Internet. Wielu uczniów nie wysyła odpowiedzi. – Nauczyciel stwierdza: ale leń z tego Pabla, nigdy nie robi zadań – mówi Willy. – Ale nie wie, że na przykład rodzice Pabla nie mają dostępu do sieci.

Foto: Wojciech Ganczarek

Trzeba sobie radzić

Eva od dłuższego czasu nie może znaleźć pracy. Jej mąż pracował w kasynie, ale zamknięto je jeszcze przed pandemią. Zajął się handlem końmi, bo Junín to nie tylko region znany z turystyki, ale i z hodowli bydła. W górskim terenie konie są podstawowym środkiem transportu dla pasterzy. W czasach kwarantanny nikt konia nie kupi, więc rodzina wspólnie postawiła na produkcję domowych konserw. Eva z mężem pakują do słoików marynaty z sarniny i wędzone sarnie mięso, a ich syn, Juan Manuel, rozwozi towar po sąsiadach, bo rząd pozwala na transport produktów. To jedna z dozwolonych form handlu podczas pandemii. Klientów szukają przez Internet. Pamela pracuje w gminnym sekretariacie ds. młodzieży. Szyje też artystyczną odzież i wspólnie z innymi producentami z okolicy raz w miesiącu organizuje targi rękodzieła. Teraz zabrała się za targi wirtualne: w soboty i niedziele klienci z Junín mogą wybierać między zapachowymi mydłami, ręcznie robionymi zabawkami dla dzieci czy biżuterią, a gminni kurierzy rozwożą produkty po domach.

Podobno dziennikarze nie powinni włączać własnej historii do reportażu. Ale tym razem jest to uzasadnione: chcąc nie chcąc stałem się uczestnikiem tych wydarzeń. 13 marca wyjechałem z Zapala, 220 km na północ od Junín. O wirusie się mówiło, ale raczej jako o anegdocie zza oceanu. 16 marca w Junín dowiaduję się nagle, że Chile zamyka granice. Dwa dni później: że San Martin de los Andes, sąsiednie miasteczko, zakazuje wjazdu obcym. 19 marca ogłasza się kwarantannę totalną. Nie mogę jechać dalej. Minęła Wielkanoc. Dziś jest 19 czerwca. Czekam. Zobaczymy, ile to jeszcze potrwa.

Wojciech Ganczarek

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze