Australia i Oceania. Papua/Nowa Gwinea. Nie tylko na misjonarzy krzyczą „Covid” [MISYJNE DROGI]
Chorująca kobieta musiała się ukrywać razem z rodziną, bo chciano ją podpalić. Było podejrzenie, że jej wioska zostanie spalona, by pozbyć się wirusa. Ludzie boją się
pomagać. Dlatego jesteśmy tu z nimi i dla nich.
Sytuacja w Papui Nowej Gwinei w czasach panującej pandemii koronawirusa jest inna niż na całym świecie. Nikt do końca nie wie, dlaczego tak jest. Również wśród Papuasów są różne teorie na ten temat, czasem bardzo spiskowe. Od strony medycznej już od dawna nie ma podstawowego sprzętu, leków na malarię, HIV i inne choroby. Nawet środków opatrunkowych od dawna brakuje – niektóre przychodnie pracują właściwie tylko dzięki pomocy misyjnej z zewnątrz. Rządowe ośrodki, delikatnie mówiąc, nie spełniają swojej misji tak, jak powinny. Media podają, że podobno jest jakiś specjalistyczny szpital przygotowany pod tym kątem, jest to jednak kropla w morzu potrzeb. Trzeba jasno powiedzieć – jeśli wirus zaatakowałby tak, jak zrobił to choćby w krajach europejskich – to po prostu jest po nas.
Jest i u nas
Jak dowiedzieliśmy się od władz, były przypadki zarażenia SARS-CoV-2, w sumie wirusa wykryto u 8 osób – nie ma jednak dużego zagrożenia. Testy można robić w dwóch miejscach w Papui (w stolicy – Port Moresby i w Goroce), a potwierdzenie testów wymaga wysłania próbek do Australii. Łatwo sobie wyobrazić, że przy 7 mln mieszkańców przesłanie testów do Australii kosztowałoby bardzo dużo. Stąd nie wiemy, ilu tak naprawdę jest chorych i ile osób zmarło na Covid-19. Tutaj ludzie umierają w domach, w wioskach, często bez pomocy medycznej. Towarzyszy im jedynie modlitwa rodziny. Uruchomiono specjalną infolinię; policja oraz władze robią wiele, by informować ludzi o zagrożeniu. Kiedyś, będąc w sklepie, słyszałem ogłoszenie, że jeśli masz określone objawy, to możesz zadzwonić, by mobilny patrol dotarł do ciebie i wykonał odpowiednie badania. Uśmiechnąłem się, gdyż dla nas, pochodzących z Europy, to oczywiste i proste. Natomiast tutaj żyjemy w rzeczywistości, w której nadal pali się ludzi, oskarżając ich o sangumę, czyli zło lub magię… Kobiecie przebadanej w Goroce pierwszy test na koronawirusa dał pozytywny wynik. Musiała się ukrywać razem z rodziną, bo chciano ją podpalić.
Biały Covid
Ludzie zaczęli się bać: kichania, smarkania i kaszlenia w publicznych miejscach. Do wielu osób docierały zeświata informacje o pandemii, o ogromnej liczbie zarażonych i ofiar koronawirusa. Nie rozumiejąc źródła zagrożenia na własną rękę chcieli się bronić przed wirusem. Prowadziło to do przykrych sytuacji. Na białych ludzi – misjonarzy, biznesmenów z Europy, Stanów Zjednoczonych i Australii – zaczęto w niektórych miejscach wołać „Covid”, bez względu na ich stan zdrowia i sytuację. Jeden misjonarz opowiadał, że jadąc do miasta musiał się zatrzymać przy drodze, słabo się poczuł, chciał po prostu nabrać powietrza i napić się wody. Momentalnie zebrali się wokół niego ludzie. Choć wiedzieli, że to misjonarz, to kazali mu jak najszybciej odjechać.
Wirus i deski
W czasie największego, jak do tej pory, napięcia związanego z wirusem, praca ewangelizacyjna nie zwolniła. W wielu miejscach wciąż była możliwość prowadzenia prac remontowych na misjach czy stacjach bocznych. Gdy pojechałem po deski, bo naprawiałem ołtarze boczne w sanktuarium, przyjechałem do miejsca, w którym kupuje je już od lat i gdzie mnie dobrze znają. Tym razem nikt nie chciał pomóc ani nawet ułatwić montażu desek na samochodzie… Wszyscy stali i patrzyli się, dopytując, czy w Polsce też mamy wirusa. Według tutejszego myślenia, o czym zresztą powiedzieli, wirus jest chorobą białych ludzi, więc każdy biały ma tego wirusa. Uśmiałem się i wyjaśniłem na czym polega ten wirus. Po rozmowie przeprosili i pomogli załadować deski.
Zmagania o pokój
Pracuje w Lalibu, małym miasteczku w Southern Highlands Province, gdzie krzyżują się drogi do innych miasteczek. Jako Zgromadzenie Misjonarzy Świętej Rodziny jesteśmy tu już od 24 lat. W ostatnim czasie w tutejszych rodzinach oraz na ulicy narasta przemoc, co prowadzi do kradzieży i napadów, nawet na misjach. Robimy wiele, by pomóc ludziom zrozumieć wartość życia i wzajemny szacunek. Niedawno mieliśmy problem, gdyż chciano spalić kilka osób, oskarżając je o czary. Dzięki mediacji udało się zapobiec tragedii. Stąd, gdy zaczęło rodzić się napięcie związane z koronawirusem, obawialiśmy się, że te wysiłki pójdą na marne, ale dzięki Bogu mamy w miarę spokój i powoli wszystko wraca do normy.
Słabo przygotowani
Środki czystości w Lalibu skończą się w jeden dzień, jeśli w ogóle by do nas dotarły. Transport do nas przychodzi z wybrzeża, jeśli zostałby tam odcięty, to zostaje nam tylko jedzenie z ogrodu. Mamy wielkie obawy, że wirus dotrze do Papui przez nielegalne przekraczanie granicy, albo łódkami z innych wysp. Policja i wojsko patrolują ulice. Są ograniczenia transportu oraz zamknięte szkoły. Obowiązuje także zakaz przemieszczania się między prowincjami oraz zakaz gromadzenia się. Ludzie generalnie są spokojni, ale napięcie narasta, bo telewizja i Internet dostarczają wielu
informacji, nie zawsze potwierdzonych. Rząd podobno przygotowuje jakiś pakiet pomocowy, ale znając życie dotrze on do małej grupy ludzi w stolicy i w kilku większych miastach. Tu, gdzie służymy, liczymy bardziej na Opatrzność Bożą niż na pomoc rządową. Najgorsze, że zazwyczaj w takich przypadkach cierpią niewinni, zwykli ludzie. Wierzymy jednak, że sytuacja się uspokoi. Liczymy także na pomoc Australii, Nowej Zelandii, a nawet Chin, bo kraje te mają spore interesy w Papui. Problemem są także sekciarze, którzy rozpowiadają nieprawdopodobne historie na temat wirusa, mącąc ludziom w głowach i wzniecając niepokoje. Przede wszystkim – jesteśmy z ludźmi i staramy się prowadzić normalne życie. Pomagamy mieszkańcom Papui w perspektywie wiary zrozumieć tę całą sytuację oraz przygotować ich na trudności, które przecież mogą nadejść.
Robert Ablewicz MSF
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |