Francja. U źródeł oblatów [MISYJNE DROGI]

Prowansja to region ukochany przez artystów: malarzy, ludzi pióra, a nawet jasnowidzów. W okresie renesansu zamieszkiwał tu Francesco Petrarka – poeta i dworzanin papieży w Awinionie. Kilkaset lat później tu narodzili się oblaci.

Gdy zjeżdża się autostradą na południe Francji, Prowansja wita rozciągającymi się w nieskończoność polami pachnącej lawendy. Na poboczach dojrzewają palmy, a w oddali migoczą ceglaste dachówki. Ponad sto lat temu odkryli Prowansję dla malarstwa francuscy impresjoniści i późniejsi postimpresjoniści. Inspirowane jej pejzażami obrazy zmieniły sztukę raz na zawsze. To właśnie tu w 1816 r. „urodzili” się oblaci. To nasza ojczyzna, do której pielgrzymuję.

Mekka artystów

Pod rozprażonym prowansalskim niebem malował swe tętniące kolorem i lśniące słonecznym blaskiem obrazy Paul Cezanne, który przyszedł na świat w Aix-en-Provence i w Prowansji
właśnie spędził większość swego życia, uwieczniając na płótnach jej krajobrazy. Prowansja wywarła wielki wpływ na twórczość Vincenta van Gogha, który wprawdzie mieszkał tu zaledwie dwa lata, jednak to właśnie tam namalowane dzieła zyskały mu nieśmiertelną sławę. To tu powstały słynne „Sypialnia w Arles” czy „Taras kawiarni nocą”, a przede wszystkim „Słoneczniki”. Region ten inspirował także m.in. Renoire’a, Matisse’a, Pabla Picassa, który regularnie przyjeżdżał na wakacje na Lazurowe Wybrzeże, a wreszcie zamieszkał tu na stare lata, czy Moneta, którego pola maków na płótnach wyglądają całkiem jak dzisiejsze łąki. Prowansję opisywali literaci – by wspomnieć mniej znanego w Polsce francuskiego autora Marcela Pagnola, który o krainie swego słonecznego dzieciństwa opowiedział w „Chwale mego ojca” i „Zamku mojej matki”. Lepiej zapewne znany współczesnym czytelnikom jest już Anglik Peter Mayle: piętnaście lat temu pisarz przeżył pierwszy „Rok w Prowansji”. Jego wspomnienia – opis życia w tej francuskiej krainie, która stała się wreszcie domem – wdarły się szturmem na szczyty list bestsellerów na świecie. To tu znajdują się znane wszystkim perły Lazurowego Wybrzeża – Nicea, Cannes, Saint Tropez. W zamku Chateau d’If uwięziony był hrabia Monte Christo. Tutaj wreszcie mieszkał sam Nostradamus.

Najpierw książki

Nieraz czytałem o tych miejscach w Aix, którymi teraz spaceruję. Niewielka książeczka pod tytułem „Wybrał ubogich”, pokazywała mi po raz pierwszy geografię, okoliczności, fakty, ludzi i miejsca. Będąc tu, można usłyszeć, zrozumieć, a przez to i pokochać Eugeniusza de Mazenoda, dla którego było to miejsce rodzinne. Może właśnie przez tę otwartość mieszkańców, którzy żyją na styku kultury Europy i Arabii, mógł zrealizować natchnienie Boże dotyczące nowego zgromadzenia.

Zdejmowałem buty

Kiedy postawiłem pierwszy krok na prowansalskiej ziemi, nie czułem się obco. Raczej jakbym przyjechał do miejsc znanych z rodzinnych albumów. Charakterystyczny jest dom Eugeniusza
i pierwszych oblatów przy Cours Mirabeau 60. Po wielokroć przechodził z rąk do rąk. Wchodząc do niektórych miejsc, zdejmowałem buty. Gdy patrzyłem na dwie beczki i deskę na nich położoną, na lampę stojącą na progu mającą oświecać jednocześnie dwa pomieszczenia pierwszych oblatów, coś mnie poruszało. Tak wiele chcieli od rzeczy małych, a jeszcze więcej pragnęli dać od siebie samych. Skromne siły, warunki ubogie – jak wiele razy mnie samego zatrzymywały w drodze. A tu, boso w tej właśnie sali, przyjmuję pokutę za wszystkie podobne myśli.


Mój Eugeniusz

Dom, ulice, miejsca w Aix tak związane są z moim Eugeniuszem. Początkowo zachłannie i niecierpliwie szukałem sposobu, by ogarnąć wszystko tylko jednym szerokim spojrzeniem. Cudowne widoki i z prawej i z lewej, jednak pod nogami stromo wije się ścieżka do góry. Nie jestem sam na tym szlaku. Jest wspólnota oblatów: to ona zostawia wodę w butelce, z moim imieniem ułożonym ze skórki pomarańczy. Mam świadomość, że sam nie dam rady wspinać się po tych ścieżkach, ale na szczęście są bracia. To wydarzenie otwarło mnie na wszystko, co potem miało nadejść. Podjęcie ryzyka wspinaczki bez gwarancji pozytywnego rezultatu. Zrobienie jednego małego kroku, a potem wielu małych kroczków do celu to ryzyko, które podejmował mój Eugeniusz. Nie sam, ale
ze wspólnotą.


Ojciec i syn

Eugeniusz de Mazenod prowadził dziennik duchowy. Jednak to, co przeżywał w chwili rozwodu swoich rodziców, nie nadawałoby by się do tych pamiętników. Miał dalej głosić misje parafialne w nieodległej Marsylii. Nie był pierwszy w tym miejscu. Uchwycił się poręczy wiszącej ambony i wstąpił na pierwszy schodek wiodący na nią. Pierwsze spojrzenie ogarnęło otwarte drzwi kościoła i fragment portu. Tato Eugeniusza, Karol de Mazenod, nie opuścił ani jednego kazania. Zdawał się bardziej poruszony niż zwykle. Wszystkim znajdującym się obok przekazał tę istotną informację: że kaznodzieją jest właśnie jego syn. Po chwili uniósł się z miejsca. Prawą ręka wskazując na ambonę i siłą głosu przebijającą kaznodzieję wykrzyczał: „To jest mój syn!”. Te słowa otworzyły ich
jeszcze bardziej na siebie. Chciałbym, aby dziś tak Eugeniusz mógł zakrzyczeć z pasją o każdym z oblatów. Znalazłem czas na szersze poznawanie uroków Prowansji. Klify morskie, miasteczka portowe, rejs stateczkiem, który unosił się i zapadał miotany falami. Ślady życia monastycznego, tak łatwe do odkrycia. Kawa, pastis, ostrygi w cieniu platanów, soczyste winnice ułożone na zboczach, jakby przeczesane przedziałki okolicznych gór. To wszystko wchłonęło mnie całego. I oddać miało już odnowionego. Ponowiłem swój wybór, jako oblata, czytając przed obrazem
Eugeniusza tekst ślubów zakonnych. Na nowo wziąłem swój krzyż misyjny do ręki. Czułem się posłany jeszcze raz na swoją misję. A wokół roznosił się zapach lawendy. Smażonych na ulicy
potraw. Kadzidła. Życie toczy się dalej.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze