epaselect epa06200294 A Rohingya man carries his baby in a basket as he arrives in Tuangiri, Teknaf, Bangladesh, 12 September 2017. Many of the Rohingya fleeing the violence in Myanmar had walked for days through hilly path to find refuge in neighbouring Bangladesh. According to United Nations more than 300,000 Rohingya refugees have fled Myanmar from violence over the last few weeks, most trying to cross the border and reach Bangladesh. International organizations have reported claims of human rights violations and summary executions allegedly carried out by the Myanmar army. EPA/ABIR ABDULLAH Dostawca: PAP/EPA.

Birma: Rohingjowie wciąż prześladowani

W sierpniu ruszyła fala uchodźców z Birmy do Bangladeszu. Dotychczas przez rzekę Naf uciekło ok. 400 tys. muzułmańskich Rohingjów. Prześladowania w Birmie trwają jednak od końca lat 70. i w banglijskim Kutupalong mieszka obok siebie kilka pokoleń uchodźców.

Łódź rybacka w kształcie spiczastego pantofla wbija się w plażę u ujścia rzeki Naf w pobliżu Teknaf w południowym Bangladeszu. „Niemal wszyscy tutaj to Rohingjowie” – tłumaczy PAP Abdul Rahim, miejscowy rybak. Sam jest Bengalczykiem i mówi, że to ciężka i niebezpieczna praca. Rybacy wypływają w nocy, kiedy morze jest wzburzone i łatwiej o połów. Jeśli nic nie złowią, nic nie zarobią. A i tak to grosze, więc mało kto chce być rybakiem.

„Po drugiej stronie rzeki jest Birma i miasto Maungdaw, skąd uciekają Rohingjowie” – mówi, wskazując na rzekę Naf, która jest naturalną granicą między krajami. Od końca sierpnia, kiedy rozpoczęła się akcja militarna birmańskiego wojska, do Bangladeszu uciekło ok. 400 tys. muzułmańskich Rohingjów ze stanu Arakan (Rakhine).

„To jest po prostu ludobójstwo. Zorganizowane i zaplanowane ludobójstwo” – mówi PAP U Kyaw Hla Aung. Ten znany prawnik z obozu uchodźców w okolicach birmańskiego Sittwe, stolicy stanu, walczy o prawa swojej społeczności.

Fot. EPA/ABIR ABDULLAH

Pod koniec sierpnia Arakańska Armia Zbawienia Rohingjów (ARSA) na północy stanu zaatakowała 30 posterunków policji i wojska i zabiła 12 osób. Natychmiast Tatmadaw, armia birmańska, rozpoczęła operację przeciwko rebeliantom.

„Ci ludzie nie reprezentują Rohingjów” – mówi Abu Tahay, mieszkający w Rangunie działacz tej mniejszości. „To mała grupa ekstremistów i absurdem byłoby obarczanie całej społeczności winą za ich działania” – podkreśla.

Pierwsze fale uchodźców zaczęły przekraczać graniczną rzekę Naf pod koniec lat 80., kiedy junta wojskowa rozpoczęła operację Królewski Smok. Tatmadaw oficjalnie walczył z rebeliantami, którzy zdaniem wojskowych mieli utworzyć państwo islamskie w regionie. Ponad 200 tys. ludzi uciekło do Bangladeszu. Cztery lata później reżim uchwalił ustawę, która odebrała Rohingjom obywatelstwo. Następna fala czystek przyszła na początku lat 90. i znów kilkadziesiąt tysięcy ratowało się ucieczką przez rzekę.

W 2012 r. w stanie Arakan rozpoczęły się zamieszki. Stolica stanu i okoliczne wioski zostały oczyszczone z Rohingjów. Tylko mała cześć znalazła się w strzeżonych przez armię miejskich gettach, a blisko 120 tys. w obozach pod miastem. Rohingjowie mają zakaz wychodzenia poza obozy.

Ucieczka Rohingija do Bangladeszu

Kilkadziesiąt tysięcy ludzi znów ruszyło w stronę Bangladeszu. W samym 2015 ok. 25 tys. osób przepłynęło łodziami szmuglerów, którzy coraz częściej wybierali drogę przez otwarte morze kosztem coraz lepiej strzeżonej rzeki Naf.

Khaleda Begum wybrała inną drogę. „Razem z siostrą szłyśmy przez dżunglę od północy” – mówi PAP 20-letnia kobieta, która uciekła do Bangladeszu w 2012 r. z wioski w okręgu Buthidaung na północy Arakanu. „Strasznie błądziłyśmy. Po drodze błagałyśmy ludzi pomoc, o jedzenie. Tułaczka do obozu Kutupalong trwała 40 dni” – opowiada. Tam zamieszkała.

Obóz rozsiany na niewielkich wzniesieniach puchł w oczach i wkrótce granica między oficjalnym, gdzie mieszkali wcześniej zarejestrowani uchodźcy, a nielegalnym osiedlem zaczęła się zacierać.

Ludzie tacy jak Khaleda nie mają prawa do karty uchodźcy ani racji żywnościowych jak zarejestrowani. Są nielegalnymi imigrantami bez prawa do pracy. Zarejestrowani Rohingjowie również nie mogą legalnie pracować.

„Wyszłam za mąż, ale mąż zmarł dwa miesiące później” – głos Begum zaczyna się łamać. Dodaje, że dla wdowy, bez opieki męża, w samym obozie również nie jest bezpiecznie. Żyje z zarobków siostry, która pracuje poza obozem jako pomoc domowa.

34-letnia Arefa miała ledwie 5 lat, gdy jej rodzice uciekli do Bangladeszu. Mazi, kapitan łodzi rybackiej, zabił jej ojca. W obozie Kutupalong wyszła za mąż. Mężczyzna jednak wrócił do Birmy i słuch o nim zaginął. Przyznaje, że trudni się prostytucją w miasteczku Teknaf. „W ciągu 10-15 dni zarabiam 5-6 tys. taka (ok. 215-260 zł)” – tłumaczy w rozmowie z PAP. Mówi, że oprócz tego plecie sieci rybackie. „Wszystko wysyłam dzieciom na naukę” – dodaje.

Obozy, do których zwieziono ludzi po zamieszkach w 2012 r., powstały w okolicach kilku wiosek Rohingjów. Rozsiane są na dużym obszarze, ale między nimi kursują riksze rowerowe i co jakiś czas przejeżdża samochód organizacji pozarządowych, policji lub armii. Same obozy znacznie różnią się między sobą. Niektóre otrzymały pomoc międzynarodowych organizacji pozarządowych – mają latryny i budynki szkolne, są również skromne domy modlitwy.

Thee Chaing jest nieoficjalnym obozem, którego nie uznają władze birmańskie. „To przez to, że kiedy w 2012 r. zaatakowano naszą wioskę, zaczęliśmy się bronić” – opowiada PAP 50-letni Muhammed Shafi z wioski Tha Ma Na. „Teraz nie mamy dostępu do racji żywnościowych, bo oficjalnie nas tu nie ma” – dodaje.

Mimo że istnieje zakaz pracy i nie można opuszczać obozów, kwitnie handel i wymiana ze światem zewnętrznym. Dobrze opłaceni strażnicy przymykają oczy na podejrzane ciężarówki. Wszytko nagle się zmienia, ilekroć na granicy wybuchają starcia lub do obozów przyjeżdżają delegacje rządowe oraz ONZ.

Ludzie w Sittwe często powtarzają, że Rohingjowie podczas zamieszek w 2012 r. i obecnie sami podpalają własne wioski.

Uchodźcy w Bangladeszu EPA/ABIR ABDULLAH

„Ci nielegalni imigranci chcą tutaj stworzyć Arakanistan” – mówi PAP Zaw Zaw Mrint, 23-letni student chemii z Sittwe. Pochodzi z większości buddyjskiej Arakańczyków. „Chcą stworzyć własny kraj na granicy z Bangladeszem, jak Państwo Islamskie w Iraku” – dodaje. „To jest dla wszystkich tutaj jasne. Zresztą islam jest jedyną religią, która siłą próbuje nawrócić innych. Ani buddyści, ani hinduiści czy chrześcijanie nie mordowali ludzi z powodu religii” – tłumaczy w rozmowie z PAP Kyaw Zaw Tun, historyk z Sittwe, który pracował w miejscowym muzeum. „Tych Bengalczyków, bo słowo Rohingja zostało przez nich wymyślone, przywieźli najpierw Anglicy, kiedy kolonizowali Birmę” – podkreśla.

„Jesteśmy mniejszością etniczną w Birmie, której odmawia się prawa do istnienia, nawet do nazwy” – zżyma się prawnik U Kyaw Hla Aung. „Rząd mówi, że jesteśmy nielegalnymi uchodźcami z Bangladeszu, bo wyznajemy islam. A my mieszkamy w Birmie od stuleci” – dodaje.

Aung San Suu Kyi, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla i polityk, która de facto stoi na czele rządu Birmy, również nie uznaje nazwy Rohingja. Podczas zamieszek w 2012 r. i ataku ARSA w tym i poprzednim roku długo nie zajmowała oficjalnego stanowiska. Kiedy w końcu poruszyła sprawę, użyła „Rohingja” jedynie w nazwie ARSA. Jej zdaniem dotychczas armia działała w ramach prawa, a wszelkie zarzuty o ludobójstwie i czystkach etnicznych należy najpierw zbadać.

Suu Kyi jest w trudnej sytuacji politycznej. Z jednej strony międzynarodowi obserwatorzy w ostrych słowach mówią o ludobójstwie, na co dowodem mają być zdjęcia satelitarne spalonych wiosek i relacje uchodźców. Z drugiej strony rządzi krajem, który dopiero od kilku lat jest demokracją, i to mocno ograniczoną. Wciąż armia kontroluje siłowe ministerstwa, biurokrację w regionach przygranicznych i jedną czwartą posłów w parlamencie. Jednak kryzys humanitarny jest na tyle poważny, że nie może już ignorować problemu.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze