fot. pixabay

Boliwia. Między suszą a powodzią [MISYJNE DROGI]

Brak dostępu do wody pitnej dotyka coraz większej liczby regionów. Na tej mapie warto zaznaczyć także Boliwię. Sytuacja się pogarsza.

Boliwia to jedenastomilionowe państwo w Ameryce Południowej. Ludzie żyją tu bardzo skromnie. Zajmują się głównie pracą w przemyśle wydobywczym, a głównym towarem eksportowym jest cyna. Boliwijczycy utrzymują się także z dość prymitywnego rolnictwa. Zdecydowana większość z mieszkańców (niemal 80%) to katolicy. Jak w wielu miejscach na świecie, tak i w Boliwii dostęp do wody pitnej to bardzo duży problem.

fot. pixabay

Zróżnicowany klimat

Do Boliwii wyjechałem trzy lata temu po sześciu latach pracy na Kubie. Boliwia jest zupełenie inna niż wyspa rządzona przez braci Castro. Choć mieszkańcy posługują się tym samym językiem, to tradycje są zupełnie inne. Powierzchnia kraju jest trzy razy większa niż obszar Polski, ale populacja jest aż trzy razy mniejsza. Mieszka tu dziewięć razy mniej ludzi w przeliczeniu na kilometr kwadratowy. Dużo terenów jest niezamieszkanych. Przyczyną jest klimat, który jest bardzo zróżnicowany i w niektórych miejscach kompletnie nieprzyjazny człowiekowi. W strefie tropikalnej jest upalnie, ale wysoko w górach przenikliwie zimno – w zimie temperatura jest oczywiście ujemna. Zdarza się jednak, że na około 4 tys. m n.p.m. i wyżej można spotkać Boliwijczyków mieszkających w ubogich chatkach ulepionych z adobe (cegieł glinianych wypalanych na słońcu) z dachami pokrytymi trawą.

Brakuje wody

Mieszkańcy żyją bardzo ubogo, walcząc z naturą: jak nie z zimnem, to z suszą, która niszczy uprawy. Podstawową uprawą Boliwijczyków jest kukurydza, ziemniaki oraz inne warzywa. Często walczą z przeciwnościami klimatu, a te przez ostatnie lata dają się im we znaki. Ostatnie lata przyniosły bardzo dużą suszę i to nie tylko w samej Boliwii, ale i w pozostałych rejonach Ameryki Środkowej i Południowej. Mimo że na początku ubiegłego roku borykaliśmy się z powodziami, wiele rzek i jezior po prostu wyschło. Zginęło wtedy prawie trzydzieści osób, a prawie dwadzieścia tysięcy gospodarstw zostało zniszczonych lub poważnie uszkodzonych. W sztucznych zalewach (lagunach), przeznaczonych do podlewania skromnych poletek także coraz częściej brakuje wody. Ubiegły rok, mimo klęski żywiołowej, był wyjątkowo suchy, przez co w wielu miejscach brakuje wody pitnej, a w niektȯrych rejonach jest reglamentowana. Tak jest między innymi w prawie milionowej Cochabambie, gdzie woda jest dostarczana beczkowozami zaledwie co drugi dzień.

Wyschnięte jezioro

W tym roku zupełnie wyschło drugie co do wielkości (po Titicaca) jezioro Boliwii, Poopȯ. I wcale nie zanosi się na polepszenie. Jest początek czerwca, a pora deszczowa ma nadejść dopiero pod koniec września. Na deszcz trzeba jeszcze poczekać kilka dobrych miesięcy. Wszyscy mamy tutaj nadzieję, że przyjdą obfitsze opady i zapełnią wysychające zbiorniki. Jeśli tak się nie stanie, to kolejny rok będziemy musieli nazwać rokiem klęski żywiołowej. Tylko nieliczni posiadają studnie, ale nawet jeśli, to z niewielką ilością wody. Wykopanie studni na górzystym i kamienistym terenie to nie lada wyczyn. Ostatnio odwiedziłem siostry klauzurowe Niepokalanego Poczęcia Maryi, które postanowiły wykopać studnię dla swoich potrzeb. Pracownicy doszli do osiemdziesiątego metra, ale nie było tam ani kropli wody, więc zrezygnowali z dalszego pogłębiania ze względu na bezpieczeństwo i na koszty. Ludzie żyją nadzieją, że w końcu doczekają się pory deszczowej, która wypełni ich stawy i zapewni im dobre zbiory.

Pomoc tylko doraźna

Najgorsze jest to, że nie możemy liczyć na pomoc państwa. W mojej wspólnocie mieszka współbrat, dyrektor diecezjalnej Caritas i często uczestniczy w spotkaniach z rządem. Ten na każdym takim zebraniu bezradnie rozkłada ręce, gdyż może zaproponować tylko beczkowozy, które są pomocą doraźną, a nie strukturalną i przemyślaną. Ludzie sprzedają wodę w butelkach na ulicach, ale tylko w dużych miastach, bo w wioskach nikogo nie staċ na ich kupno. Często stosuje się też handel wymienny. Ludzie jakoś strają się sobie radziċ. Chodzą do odległych rejonȯw, gdzie jeszcze można spotkaċ wodę lub też do studni publicznych, ale tych z kolei jest bardzo mało.

fot. pixabay

Misjonarz to „złota rączka”

Misjonarze są przyzwyczajeni do trudnych warunków i pracy fizycznej. Obowiązków na misji jest dość sporo i pewnie gdyby doba miała nawet 48 godzin, to też byłaby za krótka. Specyfika naszej służby zależy od rejonu i charyzmatu, do ktȯrego powołał nas Bȯg. Oprócz służby pastoralnej: Mszy św., spowiedzi, katechezy misjonarz musi być „złotą rączką” i sam sobie radzić z wieloma codziennymi problemami. Dlatego tam, gdzie to możliwe, podejmujemy próby budowania studni, by mieć dostęp do czystej wody. Staramy się wzajemnie wspierać. W Boliwii mieszka około dwustu Polaków: misjonarze i misjonarki, ale także rodziny. Czasem dochodzi do miłych spotkań i odwiedzin. Niestety często dzieli nas dość duża odległość – niemniej jednak mamy kontakt z większością naszych misjonarzy. To bardzo ważne, aby tworzyć wspólnotę, zwłaszcza w trudnych warunkach.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze