Towarzyszyć seniorom.

Boliwia. Tu seniorów się szanuje. Ustępuje im się miejsca w autobusie, pomaga nosić ciężkie zakupy. Nie brakuje jednak osób samotnych i opuszczonych. Misjonarze chcą do nich dotrzeć.

Boliwia. Ludzie tutaj misjonarzy potrzebują: dzieci, młodzież, starsi. No właśnie. Starszych osób jest tutaj sporo i potrzebują nie tylko pomocy państwa, ale także nas, misjonarzy. Nie można ich wykluczać ze względu na wiek i zainteresowania misyjnego kierować tylko na młodszych. Byłoby to niesprawiedliwe. Chociażby dlatego, że mają oni dużą rolę w społeczeństwie boliwijskim.
Choć ona ostatnio się zmienia.

Boliwia a seniorzy

W Boliwii już na pierwszy rzut oka widać sporo osób starszych. Przeważnie taszczą na barkach toboły z różnymi produktami na sprzedaż. Taki tobół to najczęściej spotykana metoda transportowania towaru, ale też noszenia wnuków, a czasem też małych domowych zwierząt. W czasie wyjazdów poza miasto widzi się też starsze osoby pracujące w rolnictwie. Można byłoby zapytać: jaki jest ich status w Boliwii? Różny w zależności od regionu. Zapytałem o to samych Boliwijczyków. Wielu odpowiada, że dawniej było znacznie lepiej, oczywiście jeśli chodzi o miasta. Osoba starsza w rodzinie miała status osoby szanowanej podziwianej za wiedzę, mądrość i spokój. Była taką chodzącą „encyklopedią”, do której można było podejść i poprosić o radę. To nie zmieniło się w regionach wiejskich i w samym tropiku, gdzie nadal panują stare, zakorzenione zwyczaje. Osoba starsza w rodzinie to skarb i błogosławieństwo. Przypilnuje wnuków, da dobrą radę, a jeśli jest jeszcze sprawna fizycznie, to nawet posprząta w domu. Czasem przygotuje posiłek dla innych domowników wracających z pracy na polu czy dzieci wracających ze szkoły. Najważniejsze jest jednak to, że seniorzy wnoszą do rodziny spokój. Teraz w miastach nastały zupełnie inne czasy. Młodzi ludzie wyjeżdżają za pracą za granicę – w szczególności do Stanów Zjednoczonych, ale też do Europy. Niejednokrotnie taka decyzja wiąże się z pozostawieniem małych dzieci pod opieką dziadków.

Staruszka i czworo wnucząt

Dosłownie kilka dni temu czytałem artykuł o takiej właśnie sytuacji. 90-letnia staruszka sama wychowuje czworo wnucząt, bo ich matka zmarła, a ojciec wyjechał za pracą do Hiszpanii. Rzadko daje o sobie znać, niezbyt interesuje się dziećmi. Kobieta natomiast ledwo wiąże koniec z końcem. Usiłuje dorabiać parę groszy do emerytury jako praczka. Wnuczkowie pomagają na tyle, na ile to możliwe, myjąc w wolnym od szkoły czasie szyby aut na ulicach czy naczynia w restauracjach. To jednak nie wystarcza na wyżywienie, nie mówiąc już o kupnie innych rzeczy potrzebnych w domu. Oczywiście to skrajny przypadek. Boliwijski rząd stara się dokładać wszelkich starań, aby pomagać starszym ludziom, organizując domy dla seniorów. Funkcjonują też programy wspierania, leczenia i rehabilitacji osób starszych. Ale jak samo życie pokazuje, starszy człowiek woli często być sam na ulicy i zarabiać na siebie albo i na rodzinę, sprzedając troszkę warzyw ze swojego ogródka albo wykonywać inne drobne rzeczy. W ten sposób senior czuje się jeszcze potrzebny.

Być zaopiekowanym

Młodzi zazwyczaj szanują starsze osoby. Często widzę, jak w komunikacji miejskiej ustępują miejsca, pomogą wysiąść z auta czy nawet udzielają pomocy w niesieniu jej skromnego bagażu na plecach. Także Kościół chce towarzyszyć na co dzień osobom starszym i schorowanym. Działają zgromadzania zakonne, które prowadzą opiekę nad starszymi osobami, między innymi: zgromadzenie Matki Teresy z Kalkuty, siostry miłosierdzia, siostry albertynki z siostrami z Polski i wiele innych. To również dzięki ich staraniom i pomocy starsze osoby mają, w miarę możliwości, zapewnioną opiekę. Praca na misji to przecież nie tylko ewangelizacja. Jako misjonarze oprócz posługi typowo kapłańskiej chcemy być obecni w każdej dziedzinie życia ludzi, do których przyjechaliśmy. Seniorzy nie są tutaj wyjątkiem.

Jest co robić

Znów pomału wpadam w codzienny rytm obowiązków, a tych jak zawsze jest niemało. Zdawałoby się, że cóż to za wyczyn: odprawić Mszę św., posłużyć w konfesjonale i tyle. Służba misjonarza to jednak nie tylko Msza św. i spowiedź, która niejednokrotnie przedłuża się do późnych godzin nocnych, w szczególności,kiedy spowiada się liczne grupy młodzieżowe. Tu misjonarz musi być nie tylko spowiednikiem, ale i dobrym psychologiem. Zdarza się tak, że do konfesjonału przychodzą nieochrzczeni, bez sakramentu Pierwszej Komunii św. czy też ludzie z innego wyznania. Także starsi. Kiedyś pytałem, jak długo penitent nie był u spowiedzi, ale teraz pytam o sakramenty i o to, czy przyszedł do spowiedzi, czy tylko po poradę duchową. Zdarzało się tak, że penitent chciał tylko porady i odchodził zadowolony. Cóż, co kraj, to obyczaj, choć oczywiście największą radość mam wtedy, kiedy człowiek pojedna się z Bogiem. Dochodzą różnego rodzaju spotkania z wiernymi, katechezy, odwiedziny chorych. Do tego obowiązki w samej wspólnocie. Ostatnio dołączyło do nas kilku starszych współbraci, emerytów i schorowanych. Trzeba się nimi zaopiekować. W najbliższej przyszłości planujemy otworzyć dom dla chorych współbraci w innym, bardziej odpowiednim miejscu. Najlepiej czuliby się we wspólnotach i taka jest idea Zgromadzenia Salezjańskiego, aby bracia żyli jak w rodzinie. Niestety często księża muszą wyjeżdżać do odległych kaplic kilkadziesiąt kilometrów od swojej wspólnoty. Misjonarze mają też inne obowiązki: praca w ogrodzie, przygotowywanie posiłków, drobne naprawy (a bo dach cieknie, a bo ściana się pochyla i może się zawalić itp.).

Nic nie zastąpi miłości

Niedawno temu odwiedziłem wspólnotę sióstr Hijas del Divino Salvador (Córki Bożego Zbawiciela). Jest to gałąź salezjańska, która ma kilka placówek w Boliwii. W samej Cochabambie są trzy. Siostry prowadzą szkoły, ośrodki pomocy dzieciom, ochronki, pomagają w parafiach i prowadzą katechezy dla dzieci i dla dorosłych. Czasem ich odwiedzam, by pomóc w spowiedzi. Siostry zajmują się dziećmi – sierotami, porzuconymi i niechcianymi. To około czterdziestu dziewczynek w wieku od trzech do kilkunastu lat. W takich miejscach najlepiej widać, jak każdy z nas potrzebuje miłości rodzinnej. Byłem tam niedawno. Przybiegły, aby się ze mną przywitać, a każda z nich chciała, by się nią zainteresować. Pochwaliły się swoimi lalkami, rysunkami, pokazywały kokardki we włosach i swoje ulubione maskotki. Prawdziwej miłości rodzinnej nikt im nie zastąpi. Niestety nie zaznały jej w rodzinach biologicznych. W placówce pracuje kilka sióstr, są także dwie wolontariuszki ze Stanów Zjednoczonych, ale niedługo kończą roczną pomoc. Wcześniej pomagała tam również dziewczyna z Madagaskaru. Siostry przyjmą każdą liczbę wolontariuszy do pomocy. Może w Polsce znajdą się jacyś chętni, którzy chcieliby się wybrać do Boliwii i poświęcić część swojego życia innym? Salezjanie w Polsce mają dwa ośrodki dla wolontariuszy – w Krakowie i w Warszawie. Młodzi, ale i starsi czekają na pomoc. Może nawet bardziej starsi.

Andrzej Borowiec SDB

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze