Bp Juretzko: Afryka się zmienia [MISYJNE DROGI]
O zmianach w Afryce w ciągu ostatnich 50 lat, duszpasterstwie Pigmejów, roli starszych i współpracy z muzułmanami z bp. Eugeniuszem Juretzko OMI rozmawia Aleksander Barszczewski.
Aleksander Barszczewski: Jak zmieniły się warunki, w których pracują misjonarze? Ojciec jest na misjach prawie 50 lat.
Bp Eugeniusz Juretzko OMI: – Dla Europejczyków wydawać się to może zaskakujące, ale warunki materialne przez te 50 lat w Afryce nie zmieniły się drastycznie. Wszystko tak naprawdę zależy od kraju, w którym jesteśmy. W Kamerunie mamy względny dobrobyt, szczególnie w dużych miastach, z kolei 25 kilometrów od mojej diecezji, w Republice Środkowoafrykańskiej śmierć z głodu nie jest niczym zaskakującym. Życie misjonarza wygląda jednak bardzo podobnie jak kiedyś. Na miejsca docieramy motorami, nie samochodami. Dwóch księży kupiło sobie auta po okazyjnej cenie i stoją, bo nie mają gdzie jeździć. Sprawunki załatwiamy osobiście, nie przez Internet, bo często go nie ma, jak i prądu. Bardzo zmieniło się za to zaangażowanie ludzi. Na początku, kiedy przyjechałem do Yokadoumy, wszystko musiałem robić sam: załatwiać, płacić i budować. Teraz, po latach, sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Widać ogromny wkład ludzi w budowę parafii, potrzebnych budynków, kaplic itd. Przykładowo przy budowie kaplicy finansuję dach, a resztę zawsze muszą dać ludzie. Pamiętam, jaką ogromną pracę wykonaliśmy podczas budowy katedry. Pomoc miejscowych była bezcenna – i nie chodzi o pieniądze, bo ich przecież nie mają, ale o pracę. Ci ludzie bardzo poświęcają się takiej pracy, np. laniu betonu, które trzeba robić dzień i noc bez przerwy. Ludzie rzucali swoją pracę i robili, co trzeba. Kiedy potrzebowałem, zawsze miałem ludzi.
A sama praca duszpasterska misjonarzy również się zmienia?
– Bardzo. Spotykamy zupełnie nowe zagrożenia, np. w postaci sekt rosnących jak grzyby po deszczu, takich jak świadkowie Jehowy czy mariawici. Ich wyznawcy są bardzo często agresywni i niebezpieczni. Nie tak łatwo sobie z nimi poradzić. Wraz z sektami pojawia się również synkretyzm religijny, czyli po prostu mieszanie religii i wyznawanie po trochu z każdej. My się do tych warunków musimy dostosować. Teraz bardzo potrzebne jest pogłębianie znajomości Pisma Świętego i wiary katolickiej, żeby skutecznie bronić się przed takimi zagrożeniami. Dlatego właśnie potrzebujemy dobrze wychowanych i uformowanych księży. Na tym polu bardzo dużo zrobili oblaci. Na północy Kamerunu założyliśmy seminarium, z którego wyszło już trzech biskupów oraz wielu księży. Kładziemy ogromny nacisk na duszpasterstwo rodzin – bez nich bardzo trudno o dobre powołania. Duża część pracy nadal skupia się jednak na polepszaniu warunków życiowych Kameruńczyków. Księża koordynują wiele działań, np. pomagają rolnikom znajdować kupców na ich produkty, pomagają materialnie przy budowie studni, budynków itd. Generalnie staramy się jednak uczyć ludzi, a nie dawać im gotowe rozwiązania. Sprowadzamy wielu specjalistów, którzy uczą miejscowych fachu. Sam sprowadzałem swego czasu agronomów, którzy pomogli ludziom w zakładaniu upraw.
Jak wyglądają kontakty z muzułmanami?
– Z islamem jest różnie. Słyszałem, że są muzułmanie, którzy celowo i złośliwie działają na szkodę chrześcijan, muszę jednak uczciwie powiedzieć, że sam nie miałem nigdy żadnych problemów z muzułmanami. Wręcz przeciwnie. Na południu, w mojej diecezji Yokadouma, w tych bardzo ważnych sprawach jak zdobycie terenów pod misje czy przy budowie katedry muzułmanie nawet dyskretnie mi pomagali. Katolicy zaś często nie byli tacy skorzy do pomocy. Na północy sytuacja jest trochę inna – jest dużo więcej fundamentalistów, którzy robią problemy. U nas jednak żyjemy z muzułmanami w naprawdę dobrych relacjach.
Co mogło mieć wpływ na takie relacje z muzułmanami?
– Chyba to, że jasno ustawiałem relację. Mówiłem moim ludziom: Bóg, szef, rodzina. Wasz szef, choćby był muzułmaninem, musi być szanowany. Prefekci muzułmańscy czuli się szanowani, więc nie robili problemów. Znowu: zwykła ludzka życzliwość. Raz zdarzyło się, że jakiś muzułmanin zburzył nam kaplicę. Poszedłem wtedy z różańcem w ręku do jego szefa i mówię: „My dwaj jesteśmy ludźmi modlitwy, nie może być między nami wojny. Rozkaż temu, który zburzył kaplicę na nowo ją odbudować”. I tak się właśnie stało. Odpowiednie ustawienie relacji pozwala nam na dobre współżycie.
Jak w Kamerunie traktuje się starszych ludzi?
– W kulturze afrykańskiej starszych ludzi traktuje z ogromnym szacunkiem. Są skarbnicą wiedzy o kulturze, tradycji i historii. Teraz zaczęło się to niestety zmieniać, zaczął pojawiać się materializm. Kiedyś życie było uboższe, ale bardziej ludzkie. Trochę niestety winne są temu szkoły. Te katolickie mniej, bo razem z nauką również wychowujemy. Sytuacja jednak jest inna w szkołach w większych miastach, np. w stolicy. Tam nauka nie idzie w parze z wychowaniem i kultura stacza się. Jest też trochę tak, że młodzi nie są do końca zainteresowani poznaniem tego wszystkiego. Pamiętam jedną panią, która pięknie grała na cytrze. Niestety po jej śmierci nikt już nie umie tego robić.
O Ojcu mówi się, że jest „misjonarzem Pigmejów”. Jak zmieniła się sytuacja tego prześladowanego plemienia?
– Można powiedzieć, że „mali ludzie” byli prześladowani. Jednak ich sytuacja jest inna w każdym regionie Kamerunu. Nie można wybrnąć z trudnej sytuacji poprzez zagłaskiwanie i litowanie się nad biedakami, a niestety tak to teraz trochę wygląda. Tutaj potrzeba twardej ręki, dyscypliny i ogromu pracy. Od początku byłem zwolennikiem „drogi integracji” – wybrania spośród pigmejskiej społeczności elity i włączenia ich do zwykłych klas szkolnych, jak wszystkich innych Kameruńczyków. Oni później mogliby już uczyć następnych. Wszystko szło w tym kierunku. Niestety wprowadzono dla nich specjalne klasy, tworząc w ten sposób, choć niezamierzenie, segregację i teraz jest ciężko. Oczywiście postęp widać: Pigmeje zaczynają mieszać się z innymi, czy to w pracy, czy poprzez śpiewanie w jednym chórze, czy to wreszcie przez małżeństwa. Nadal jednak tych przejawów integracji jest za mało. Pigmeje też muszą zadbać o siebie, a otoczenie szczerze im w tym pomóc.
bp Eugeniusz Juretzko OMI (ur. 1939 r.), emerytowany ordynariusz diecezji Yokadouma
>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |