Być jak Abraham
Łukasz ma 38 lat. Od 13 lat mieszka w Warszawie. Ma jedną pasję – piłkę nożną. Kilka lat temu usłyszał słowa o Abrahamie, który opuszcza swoją ziemię, by wyruszyć razem z Bogiem. Łukasz postanowił zrobić to samo.
Pewnego dnia pił herbatę z kubka z napisem „Nepal”. To był impuls. Postanowił przeczytać wszelkie informacje dostępne na temat tego kraju. Zdecydował się napisać do kilku osób. Jedna z nich odpowiedziała. Był nią Reuben, odpowiedzialny za wiele inicjatyw lokalnych. Po krótkiej rozmowie na Skype okazało, że pasja Łukasza, jaką jest piłka nożna, może wiele zdziałać. Ona może być sposobem dotarcia do miejscowych ludzi, do Nepalczyków.
Decyzji o wyjeździe po tej rozmowie jeszcze nie było. Ale nie trzeba było czekać długo na znak od Boga. Dwa dni po tej rozmowie w Nepalu zatrzęsła się ziemia. Ofiar było około 8 tysięcy. Łukasz wiedział, że jest to potwierdzenie jego decyzji, którą tak naprawdę podjął w sercu już wcześniej. Teraz po prostu się o tym przekonał. Postanowił zostawić swoje zabezpieczenie, wygodne życie, posadę. I pojechał do Nepalu.
Na miejscu był szok: ruiny miasta, wszędzie prowizoryczne dachy nad głową, namioty, brak prądu i podstawowych środków. Reuben wiedział jednak, jak zdobyć leki, ryż, koce i namioty. To była kwestia kilku rozmów. Zorganizowali jeszcze kilku Nepalczyków i wyruszyli do jednej z wsi, by pomóc ludziom. Tam, gdzie mogli, pomagali budować prowizoryczne domki, bo w tym czasie zbliżało się kolejne zagrożenie – monsuny, typowe dla tego klimatu. W zgliszczach jednak trudniej było przetrwać. Musieli się spieszyć. Dzięki Bogu podołali temu zadaniu, które – jak się okazało później – było jednym z wielu.
Nepal jest praktycznie zależny od Indii, swojego większego sąsiada. Oficjalnie państwo ma status świeckiego, praktycznie jednak pełno tam wyznawców hinduizmu. Ale rodzi się też nadzieja. Już teraz można spotkać tam około 2,5 miliona chrześcijan, którzy są jednak w ukryciu. Aresztowania wyznawców Chrystusa niestety się zdarzają. Głosić Ewangelię trzeba więc umiejętnie, po cichu. Łukasz się tym nie zraził. Wiedział, że szum medialny niedługo ucichnie, ale on tam jeszcze wróci.
Wrócił kilka miesięcy później. Trzęsienia ziemi osierociły ogromną ilość dzieci. Tam nie ma takiej opieki socjalnej jak w Polsce. Samotne dzieci stały się łatwym łupem. Łukasz słyszał, jak ktoś mu powiedział, że był świadkiem sprzedaży dziecka za równowartość 600 złotych. Jednak miejscowi ludzie radzili sobie jak mogli. Jedno z małżeństw przygarnęło pod swój dach kilkoro dzieci, tworząc 12 osobową rodzinę. Bóg dawał wiele dobrych doświadczeń, takich jak jedno z tych w małym kościele. Łukasz wraz z innym misjonarzami chciał zwołać ludzi do modlitwy. Powiedzieli o tym jednej z kobiet. Ta krzyknęła na cała wioskę i w niecałe dwie minuty prawie wszyscy mieszkańcy byli już razem, gotowi do modlitwy.
Tego typu doświadczeń było więcej. Głębokie relacje z ludźmi, w których Bóg pokazywał Łukaszowi, że jest nadzieja, zrodziły wiele wdzięczności. Gdy pojechał tam po raz kolejny, tym razem z żoną i dziećmi, było pierwszy raz trudniej. Podróż z najmłodszymi i biegunki to nie było łatwe doświadczenie. Jednak Bóg wciąż pokazywał że czuwa nad wszystkim. Za pieniądze uzbierane w Polsce udało stworzyć się szkółkę piłkarską. Rodziny na miejscu zaczęły spotykać się w Domowym Kościele. Szczere relacje, których można tam było doświadczyć, są prawdziwym prezentem od Boga. Warto było zaryzykować i – niczym Abraham – opuścić swoją ziemię i wyruszyć. A Bóg oddał i wciąż oddaje – stokroć więcej.
Fot. Łukasz Bujok
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |