Ewangelię najtrudniej głosić sytym ludziom [WYWIAD]
Siostra Agnieszka Eltmann jest misjonarką Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej w Brukseli. Obecnie pracuje w Polskiej Misji Katolickiej, która związana jest duszpasterstwem prowadzonym przez tamtejszych oblatów. Nam mówi o tym, jak nieść Chrystusa w zlaicyzowanej Europie.
Siostra Agnieszka prowadzi scholę dla dzieci i dorosłych, pracuje jako katechetka w polonijnej szkole oraz przygotowuje młodzież do przyjęcia sakramentów. W ubiegłym roku obroniła pracę dyplomową na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie.
Czy Europa potrzebuje ewangelizacji?
Odpowiedź na to pytanie naturalnie musi być twierdząca. Wszyscy w jakimś mniejszym lub większym stopniu jesteśmy zainfekowani grzechem, czyli jesteśmy egoistami i są w nas takie ciemne miejsca, do których jakby światło Ewangelii nie docierało. Europa, rozumiana jako wspólnota, też potrzebuje ewangelizacji, właśnie z tego samego powodu. Co jest największym grzechem współczesnej Europy? W zasadzie nie mnie osądzać, ale na pewno modnym hasłem laicyzacji bardzo często próbuje się zniwelować obecność wiary w przestrzeni publicznej. Serce człowieka nie znosi próżni: laicyzacja, która w pierwotnym zamyśle miała być „zobojętnieniem” religii szybko stała się aktem antyreligijnym. To wszystko brzmi jak slogan, ale moi uczniowie przychodzą na katechezę i mówią, że idąc do swojej szkoły, nie mogą włożyć krzyżyka na szyję i osobiście to jakoś przeżywają. To się dzieje w życiu konkretnych ludzi. Nie mogą wyrazić na zewnątrz swojej religijności, tak jakby to było dla kogoś realnym zagrożeniem.
Laicyzacja w moim odczuciu jest wmawianiem człowiekowi, że nie ma duszy, jest kompletnym pomijaniem tej najgłębszej warstwy w człowieku. Tymczasem pozbawienie życia wymiaru duchowego przynosi swoje owoce i zupełnie zmienia perspektywę, bo jeśli nie ma wieczności, w której czeka na nas dobry Bóg, to nie ma też powodu, dla którego warto żyć. To wszystko redukuje człowieka, pozbawia głębszej motywacji, głębszego wymiaru, przekuwa się na codzienne wybory, których odniesieniem już dawno przestał być Pan Bóg.
W jakim stopniu Internet może być zagrożeniem, a w jakim szansą w kontekście głoszenia Dobrej Nowiny?
Myślę, że sam z siebie – i tu nic odkrywczego nie powiem – Internet jest po prostu narzędziem. Kiedy rozpoczęłam poszukiwania materiałów na temat stosunku Kościoła do Internetu, byłam zachwycona komentarzami kolejnych papieży na ten złożony temat. Pewnie także dlatego, że nie lubię stereotypowego podejścia w stylu: „Internet to samo zło”. Łatwo moralizować. Tymczasem mój Kościół do wyzwań doby cyfryzacji wziął się odważnie i z głową, w jakimś sensie naprawdę jestem z tego dumna. Jako pierwszy Jan Paweł II już w roku 1990 pisał o „misji Kościoła w erze komputerów”, z jego inicjatywy od 1995 r. Watykan ma swoją stronę i jest aktywnie obecny w sieci (nota bene pierwszym webmasterem jest siostra zakonna Judith Zoebelein).
Moją uwagę zwrócił jeszcze jeden fakt: podejście Kościoła było optymistyczne, ale definiowało to zjawisko nie tylko w duchu technologicznego nowinkarstwa. Omijając takie płytkie interpretacje, Kościół podchodzi do zjawiska komunikacji jako do fenomenu głęboko ludzkiego i duchowego zarazem: jako że potrzeba bycia w relacji, a zatem potrzeba komunikowania się jest śladem Bożego podobieństwa w nas. Niektóre sformułowania pojawiające się na przykład w orędziach Benedykta XVI na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu nadają się moim zdaniem wprost do przemedytowania.
Z upływem czasu stało się jasne, że Internet, pomimo wielu szans, jakie stwarza, o czym szeroko możemy poczytać w dokumentach takich jak na przykład „Kościół a Internet”, nie staje się jednak narzędziem ewangelizacji samoczynnie. Odważę się stwierdzić, że stosowany w ewangelizacji bezmyślnie może wręcz jej zaszkodzić. Dobre są podstawowe narzędzia, jakimi Kościół posługuje się od dwudziestu wieków. Tym bardziej pozostają aktualne dziś, kiedy wielu, zwłaszcza młodych ludzi, zdradza objawy takiej czy innej postaci „siecioholizmu”. Bardzo do mnie przemawia odpowiedź, którą w roku 1979 sformułował św. Jan Paweł II w otwierającej pontyfikat encyklice „Redemptor hominis”:
naznaczony panowaniem techniki rozwój cywilizacji współczesnej domaga się proporcjonalnego rozwoju moralności i etyki. Tymczasem ten drugi zdaje się, niestety, wciąż pozostawać w tyle.
Dalej Ojciec Święty postawił szereg pytań: na ile postęp powoduje, że stajemy się jako ludzie bardziej świadomi swej godności, a nawet, na ile rozwijamy się duchowo. To są pytania, które chociaż nie padły bezpośrednio w kontekście ewangelizacji w sieci, zawsze będą aktualne dla internetowych ewangelizatorów.
Nie możemy zapominać, czym jest głoszenie Dobrej Nowiny we właściwym rozumieniu. A ma być prowadzeniem ludzi do dojrzałej wiary, do spotkania z Jezusem Chrystusem, jedynym Odkupicielem człowieka. Jeśli chcemy naprawdę zmierzyć się z wyzwaniami współczesności, musimy się odnieść do tych najgłębszych warstw w człowieku, które wołają o Boga. Choć paradoksalnie, to właśnie różne formy nowych uzależnień odsłaniają jeszcze mocniej istnienie tych najgłębszych potrzeb.
Czy młodzież, z którą styczność ma siostra, poszukuje Boga? Jeśli tak, to czy w tak zlaicyzowanym kraju jest to w jakimś stopniu utrudnione?
Każdy z nas w sercu pragnie i potrzebuje Boga, nawet jeśli o tym nie wie. Czasem mi się wydaje, że najważniejsze co mam do zrobienia na katechezie to powiedzieć: „Ciało to nie wszystko, co masz. Masz duszę, więc żyj duchowo, spotykaj się z Bogiem!”. To wszystko. Odkryć głębokie pragnienie w młodym człowieku i mu je pokazać, dodać odwagi do walki. Jest do tego okazja najczęściej przy temacie sakramentu małżeństwa: czy faktycznie możliwa jest miłość do śmierci? To jest poważny dylemat młodych ludzi i na początku rozmowy z reguły są sceptycznie nastawieni, a nawet mówią wprost o tym, że nie chcą się z nikim na stałe wiązać, bo co, jeśli to nie wyjdzie. Kiedy rozmawia się dłużej, widać jednak, jak bardzo takiej prawdziwej miłości pragną, a gdy się im powie, że to jest możliwe, natychmiast pojawia się błysk w oku. Wtedy najczęściej dodaję, że człowiek ma w siebie wmontowaną „opcję wieczności” – przecież kiedy jesteśmy zakochani, jesteśmy przy tej najbliższej osobie to chcemy być z nią zawsze, a nie na pięć lat, co do tego młodzi są zgodni. I to jest dla mnie dowodem na istnienie Nieskończonego, który nas do takiej miłości zaprasza i pociąga. Taki mały egzystencjalny dowód na istnienie Boga. Nie jesteśmy z zadaniem kochania sami, jest z nami Ten Trzeci.
Tropienie śladów głębokich pragnień w młodych ludziach to naprawdę niesamowite zajęcie i moment łaski – dla obu stron.
Problemy w Belgii trochę się różnią od tych w Polsce. Z jakimi duchowymi trudnościami styka się belgijska młodzież?
O młodzieży czasem trudno mówić, unikając obiegowych opinii, że jest źle, a na pewno właśnie dużo gorzej niż „za naszych czasów”. Trudna sztuka wsłuchania się w młodych ludzi jest jednak konieczna, żeby w ogóle zacząć z nimi rozmowę. Przekonałam się o tym nie raz. Na co dzień mam kontakt z młodzieżą, która żyje w jakimś sensie na pograniczu: ma polskie pochodzenie, najczęściej wprost się z Polską identyfikuje, a jednocześnie dorasta tutaj, w Belgii, pośród tutejszego społeczeństwa. To ciekawe zjawisko. Młodzi pytani o typowe problemy młodzieży współczesnych czasów sami mówią często o zagubieniu, braku punktu odniesienia w świecie wartości. Słychać też o kłopotach w budowaniu autentycznych więzi i rozczarowaniu światem dorosłych, niektórzy z nich otwarcie mówią, że brakuje im przewodników, także tych duchowych, zatem reguły postępowania trzeba wymyślić samemu. W pewnym sensie tym, co w Polsce trzyma młodzież w ryzach, jest nadal stosunkowo silny wpływ więzów rodzinnych na postawy i religijność – nazwijmy to wychowaniem po prostu. Tutaj w Belgii argument wiary tradycyjnej już trochę się wyczerpał. Dookoła jest tyle propozycji, że naprawdę można mieć w głowie spory mętlik. Młodzież, z którą rozmawiam, od czasu do czasu wspomina, że ich rówieśnicy nie widzą potrzeby bycia człowiekiem wierzącym, bo i bez tego czują się szczęśliwi, robiąc to, co chcą. Temat używek czy pornografii naprawdę nikogo nie szokuje. Słyszałam kiedyś taką opinię, że najtrudniej głosić Ewangelię ludziom sytym, takim „wszystkomającym”, ich najgłębsze pragnienia są wtedy w stanie spoczynku. I to jest chyba główna bariera.
Ostatnie pytanie. Bruksela uchodzi za stolicę Europy, jednak w obecnej sytuacji jest na celowniku grup terrorystycznych. Czy była siostra obecna na miejscu w czasie ostatnich zamachów? Czy tam „czuje” się wszechobecny stan zagrożenia?
Tak, mniej więcej rok temu kiedy doszło do zamachów w Brukseli, byłam tu na miejscu. Wydaje mi się jednak, że byliśmy na taką sytuację w jakimś sensie „przygotowani” już po wcześniejszych zamachach w Paryżu, po których okazało się, że w jednej z brukselskich dzielnic znajduje się „matecznik” dżihadystów i władze nie bardzo potrafią coś z tym zrobić. Mam wrażenie, że od listopada 2015 r. wszyscy czuli, że nasze miasto jest kolejne na liście. To było jasne, że coś się wydarzy, nikt nie wiedział tylko kiedy i gdzie.
Rzeczywiście w pierwszych miesiącach po tych wydarzeniach nie było łatwo jakoś się pozbierać i każda kolejna informacja o atakach w Nicei czy Berlinie podnosiła napięcie Tym bardziej że wybieraliśmy się na Światowe Dni Młodzieży, a o ryzyku tego przedsięwzięcia mówiło się dużo, głośno i bardzo wyraźnie. Przyznam się, że sama dopiero od niedawna znów jeżdżę metrem (moje siostry się nie bały, a ja tak). Chcę powiedzieć jednak, że mimo takiego normalnego, ludzkiego strachu, który jest niewątpliwie obecny, ta cała sytuacja zmusza do postawienia sobie naprawdę ważnych, a w zasadzie najważniejszych pytań. Czy wierzę w życie wieczne? Ale tak serio, czy wierzę? Tak sobie myślę, że to nie jest czas dla letnich chrześcijan – to się musi przekuć na konkret, na przykład na decyzję o trwaniu w łasce uświęcającej. I ludzie naprawdę się budzą. Jest wiele pięknych przykładów w naszej polonijnej wspólnocie tu, w Brukseli. Jeszcze przed zeszłorocznymi zamachami powstała u nas Krucjata Różańcowa pod patronatem błogosławionych Męczenników z Pariacoto. Ta modlitwa o ratunek przed terroryzmem to oddolna inicjatywa dwóch naszych parafianek. W minionym Roku Miłosierdzia w comiesięcznych nabożeństwach w Bazylice Sacre Coeur w Brukseli setki Polaków, każdorazowo przechodząc przez Bramę Miłosierdzia, zyskiwały odpust. To są konkrety. Wprawiały one w zdumienie nawet Belgów, którzy czasem nie rozumieją specyfiki naszej pobożności.
Czasy są trudne, lepsze być może szybko nie nadejdą. Pan Bóg nas jednak nie zostawia, ale przypomina nam o tym, że przecież nie jesteśmy z tego świata.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |