fot. EPA/BALTI TOUATI MOURAD

Franciszek: mission possible [MISYJNE DROGI]

„Jeśli Kościół wyrzeka się ubogich, przestaje być Kościołem Jezusa. Bóg wybrał peryferie jako miejsce objawienia w Jezusie swojego zbawczego działania w historii”. To credo papieża Franciszka i jego rozumienia misyjności Kościoła. Nie wzięło się znikąd, nie zostało wyczytane w mądrych książkach. Dojrzało w jego osobistym doświadczeniu.

Jest taki fragment w najnowszej książce Franciszka („Powróćmy do marzeń. Droga ku lepszej przyszłości”), który można potraktować jako ciekawą anegdotkę, ale który znalazł się w niej chyba z ważniejszego powodu. Papież wspomina czas, gdy był arcybiskupem Buenos Aires: „Po tym, jak poznałem organizację działającą na rzecz uwolnienia ofiar handlu ludźmi i innych form współczesnego niewolnictwa, co roku w lipcu odprawiałem dużą mszę św. na świeżym powietrzu na Placu Constitución specjalnie dla wyzyskiwanych ludzi z marginesu społecznego. Byli wśród nich cartoneros, mężczyźni i chłopcy, którzy nocą patrolują ulice w poszukiwaniu kartonów i innych materiałów, które sprzedają do recyklingu. Cartoneros pojawili się w Argentynie podczas kryzysu gospodarczego w latach 2001–2002, ciągnąc po ulicach ogromne worki z materiałami, które zgromadzili. Pamiętam, jak pewnej nocy zobaczyłem wózek ciągnięty przez coś, co przypuszczałem, że było koniem, ale kiedy podszedłem bliżej, zorientowałem się, że było to dwóch chłopców w wieku poniżej 12 lat. Prawa miejskie zabraniały transportu przez zwierzęta, ale najwyraźniej dziecko było warte mniej niż koń. Po tym, jak poznałem cartoneros, dołączyłem do nich pewnej nocy, gdy robili swój obchód. Poszedłem cywilnie ubrany i bez biskupiego pektorału; tylko przywódcy wiedzieli, kim jestem. Widziałem, jak pracowali, jak żyli z resztek miasta, jak przetwarzali to, co miasto wyrzuciło i widziałem także, jak niektóre elity postrzegały ich samych jako resztki”.

fot. EPA/BALTI TOUATI MOURAD

>>> Francesco. Papież, który nie traci kontaktu z rzeczywistością

Na peryferiach

Papież w dalszej części wyjaśnia, dlaczego dzieli się tym doświadczeniem: „To właśnie tutaj narodził się Kościół, na peryferiach Krzyża, gdzie znajdujemy tak wielu ukrzyżowanych. Jeśli Kościół wyrzeka się ubogich, przestaje być Kościołem Jezusa; powraca do starej pokusy pozostania elitą moralną lub intelektualną. Jest tylko jedno słowo na określenie Kościoła, który staje się obcy ubogim: »zgorszenie«. Droga do geograficznych i egzystencjalnych marginesów jest drogą Wcielenia: Bóg wybrał peryferie jako miejsce objawienia w Jezusie swojego zbawczego działania w historii”. Według Franciszka to klucz do zrozumienia misji Kościoła i misji samego Jezusa, do którego garnęli się przede wszystkim odrzuceni. „Dlatego poszli za Jezusem. Dał im godność. (…) Aby to zrobić, Jezus musiał odrzucić sposób myślenia elit religijnych swoich czasów, które przejęły prawo i tradycję. Posiadanie dóbr religii stało się środkiem do stawiania się ponad innymi, ponad tymi którzy nie byli tacy jak oni, ponad tymi których sprawdzali i oceniali. Mieszając się z celnikami i »kobietami o złej reputacji«, Jezus wyrwał religię z jej uwięzienia w granicach elit, wiedzy specjalistycznej i uprzywilejowanych rodzin, aby uczynić każdą osobę i każdą sytuację otwartą na Boga (capax Dei). Towarzysząc biednym, wyrzutkom i marginalizowanym, rozbił mur, który powstrzymywał Pana przed zbliżeniem się do Jego ludu, przed wejściem w Jego trzodę” – pisze papież. Widać wyraźnie, że nie chodzi tu wyłącznie o biedę materialną, ale również duchową. Franciszek wskazuje, że misyjność Kościoła musi mieć swoje źródło w przekonaniu, że celem jest nie tyko wyjście na peryferie, ale przywrócenie ich do centrum życia, planowania i sposobu myślenia w Kościele.

Foto: Juan Ignacio Roncoroni/EPA/PAP

Kościół dla elit?

W biografii przyszłego papieża Franciszka jest mnóstwo wątków, które wpłynęły na jego wrażliwość na ubogich i ludzi z tzw. marginesów społecznych, a tym samym na rozumienie misyjności Kościoła. Warto nadmienić, że Kościół, który Jorge Bergoglio poznał jako dziecko w Argentynie lat 40., był pełen życia i zarazem ściśle związany z tą częścią argentyńskiego społeczeństwa, które wyniosło do władzy w 1946 r. generała Juana Domingo Peróna. Był to Kościół zupełnie inny niż w połowie XIX w., przed napływem imigrantów. „W 1869 r. miał zaledwie pięciu biskupów, którzy notabene byli zatwierdzani przez państwo, niemal nie mieli kontaktu z Rzymem i wykazywali mało inicjatywy. Wielkimi katolikami tamtych czasów byli nie biskupi, tylko misjonarze, jak na przykład człowiek nazywany »księdzem gauczów« José Gabriel Brochero” – pisze Austen Ivereigh w książce „Prorok. Biografia Franciszka, papieża radykalnego”. Ojciec Brochero jeździł na mule, nosił ponczo, palił proste cygara, pił mate z tykwy i dbał o budowę świątyń, kaplic, szkół. Otwierał ścieżki i przejścia w górach Córdoby, zbliżając się do ubogich swoim modelem życia. „Kiedy jednak imigranci napłynęli do miast, Kościół argentyński zaczął rosnąć w siłę i uniezależniać się od państwa” – pisze biograf papieża. Działalność Kościoła skupiała się wtedy przeważnie w miastach, szczególnie w Buenos Aires i Córdobie. Natomiast diecezje tzw. interioru były rozległe, biedne i peryferyjne, a biedota wiejska jeszcze długo po nastaniu XX w. miała słaby kontakt z Kościołem. „Religijność ludowa – którą Bergoglio zawsze będzie szanował jako zewangelizowaną kulturę – tutaj właśnie ma swoje początki. Wiejska ludność, nieobeznana z nauką Kościoła, wobec braku duchowieństwa i świątyń zwracała się raczej ku obrzędowości niż ku sakramentom” – czytamy w tekście Ivereigha.

>>> Sebastian Zbierański: kto ma problem z papieżem Franciszkiem? [KOMENTARZ]

El pueblo

Na początku 1970 r. Bergoglio zaczął używać wyrażenia el pueblo, czyli „lud”, choć nie było na początku jasne, co dokładnie ma na myśli, bo tego wyrażenia używali także politycy i ideolodzy. W wywiadzie radiowym tłumaczył: „My kapłani musimy przemawiać do »ludu«, ale bardzo szczególnego ludu. W Biblii nazywani jesteśmy »ludem świętym«; św. Piotr mówi o »świętym ludzie odkupionym krwią Chrystusa« i zaprasza nas do wierności temu powołaniu”. Uderzyło go również odkrycie, że już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa funkcjonowało przekonanie, że „lud wierny jest nieomylny in credendo, w swojej wierze”. „Pueblo fidel” Bergoglio połączył z argentyńskim nurtem teologii wyzwolenia, znaną jako teologia del pueblo, „teologię ludu”. Nie miała ona nic wspólnego z marksistowską odmianą teologii wyzwolenia, jaka cieszyła się wówczas popularnością w krajach latynoskich. Ks. Lucio Gera zdefiniował lud jako wzgardzoną i zmarginalizowaną większość, pożądającą sprawiedliwości i pokoju. Według Gery el pueblo jest aktywnym podmiotem historii, a nie – jak go widzą marksiści i liberałowie – pasywną masą potrzebującą uświadomienia. Ivereigh pisze: „Teologia Gery była podejrzliwa nie tylko wobec oświeconych elit patrzących na historię przez pryzmat własnych ideologii, lecz wystrzegała się wszelkiej elitarności. Czy to w liberalizmie, czy w marksizmie, czy w klerykalizmie Gera widział próbę uzurpacji władzy nad tym, jak »lud« ma myśleć i działać, a zatem zaprzeczenie »profetycznego charyzmatu« posiadanego przez lud chrześcijański na mocy przynależności do Chrystusa”. Myślenie Bergoglia szło w tym samym kierunku. I to wyznaczało jego rozumienie misji i misyjności Kościoła. Jako prowincjał jezuitów, potem biskup i kardynał, Bergoglio zawsze akcentował, że Kościół powinien dawać ludziom coś, co on nazywa „pierwotnym głoszeniem” – doświadczenie miłosiernej miłości Boga – że to musi znaleźć się przed i ponad resztą nauki chrześcijańskiej. Tylko doświadczenie Bożej miłości może przygotować umysł i serce na wszystko inne, co Kościół ofiaruje i czego naucza. To przekonanie wyrastało również z jego ignacjańskiej drogi. Na jego wrażliwość miał wpływ m.in. weekendowy apostolat wśród miejscowych ubogich. Dom jezuicki został zbudowany przez ojca, obecnie świętego, Alberto Hurtado SJ, jezuickiego pioniera projektów społecznych takich jak Hogar del Cristo, który trwa do dziś. Ojciec Hurtado pragnął, aby bezpośredni kontakt z ubogimi był obowiązkowym elementem formacji jezuickiej. Ten model usiłował naśladować w Argentynie, po kilkunastu latach, prowincjał Bergoglio.

EPA/VATICAN MEDIA

Tęsknota imigrantów

Trudno pominąć fakt, że mówimy o papieżu urodzonym w rodzinie imigrantów. Może również z tego powodu za swój pierwszy kierunek wyprawy poza Rzym wybrał małą włoską wysepkę Lampedusę, która stała się symbolem dramatu tysięcy ludzi. Wiedział, co to znaczy porzucić kraj i wyjechać do innego. To wymaga „siły i skutkuje wielkim cierpieniem wykorzenienia”, jak kiedyś zauważył, nawiązując do historii swojej babki Róży. Franciszek w homilii na Lampedusie powiedział, że „cierń przeszył jego serce”. Biograf papieża trafnie zauważa: „Być może oni mu przypomnieli o tym, jak na wiele lat przed jego narodzeniem 500 pasażerów, w większości upchniętych w międzypokładziu, zatonęło u północno-wschodniego wybrzeża Brazylii. W październiku 1927 r. statek pasażerski w rejsie do Buenos Aires poszedł na dno, kiedy pęknięty wał napędowy uszkodził kadłub. To był włoski Titanic, a katastrofa była spowodowana ludzkim brakiem pokory i niekompetencją. Dziadkowie Jorge z jego ojcem i pozostałą piątką dzieci mieli popłynąć tym statkiem i już kupili bilety na międzypokładzie. Ale formalności związane ze sprzedażą ich turyńskiego sklepu z kawą przeciągały się i w ostatniej chwili zdecydowali się na rejs miesiąc później statkiem Giulio Cesare. Historia tej ucieczki stała się częścią rodzinnej tradycji. Emigrując do Argentyny, rodzina Bergoglio ruszyła szlakiem wydeptanym przez setki tysięcy Włochów”.

>>> Kasper Kaproń OFM: Franciszek stara się pokazać drogę solidarności 

Kościół „autorski”?

W różnych środowiskach kościelnych pojawia się czasem zarzut, że wrażliwość papieża jest „skażona” (sic!) jego specyficznym latynoskim doświadczeniem, podczas gdy problemy Kościoła są „o wiele szersze” niż tylko troska o ubogich i tzw. peryferie. Wydaje się, że jest na to jedna odpowiedź: papieże nie spadają z nieba. Każdy pontyfikat jest w jakimś stopniu odbiciem specyficznych uwarunkowań, w których dojrzewał przyszły następca św. Piotra. Trudno zatem zrozumieć posługę i nauczanie papieża Franciszka bez poznania jego argentyńskich doświadczeń, podobnie jak nie dało się zrozumieć w pełni posługi i nauczania Jana Pawła II bez polskiego kontekstu jego duchowej drogi. To nie żaden „relatywizm geograficzny”. To pomysł Boga na Kościół – powszechny, ale kształtowany przez konkretnych ludzi, z ich oryginalną drogą wiary. Pan Bóg okazał się Artystą nie tylko w dziele stworzenia, ale również w prowadzeniu swojego Kościoła, pozwalając kształtować jego oblicze przez ludzi, ukształtowanych w konkretnych warunkach, sytuacjach, wydarzeniach; bogatych swoim doświadczeniem i równocześnie ograniczonych nim. Powszechność Kościoła nie oznacza zatem sterylnej jednolitości, ale właśnie różnorodność, której przykładem jest m.in. oryginalność posługi poszczególnych papieży. Równocześnie – i to już z pewnością jest działanie Ducha Świętego – każdy z tych „autorskich” pomysłów na Kościół jest przypominaniem tego, co jest istotą Ewangelii.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze