Nauka podstawowych czynności ratunkowych. Fot. facebook.com/Fundacja Redemptoris missio

Jacek Jarosz (Fundacja Redemptotris Missio): tutaj mało kogo stać na szpital [ROZMOWA] 

W państwowych szpitalach, zanim kogoś przyjmą, najpierw pytają o zapłatę. W prowadzonym przez siostry ośrodku nikt nie wychodzi bez pomocy – mówi Jacek Jarosz z Fundacji „Redemptoris Missio”, który wrócił właśnie z misji w Kenii 

Jacek Jarosz jest kierownikiem działań pomocowych w fundacji. W listopadzie razem z lekarką Anetą Ciołek wyruszył do Kenii, by w małej górskiej wiosce pomagać misjonarkom w utworzeniu izby ratunkowej i przeprowadzić serię szkoleń dla lokalnego personelu. Opowiedział nam o tym, jak wyglądała ta praca i jakie wyzwania czekały na nich na miejscu. 

>>> Kenia. Dzieci są dla nas najważniejsze [MISYJNE DROGI]

Sebastian Zbierański (misyjne.pl): Jakiś czas temu wszedłem na facebookowy profil Fundacji „Redemptoris Missio”, gdzie zauważyłem Cię na zdjęciu z przygotowań do wyjazdu do Kenii. Do walizki pełnej opatrunków dopychasz kolejne. Domyślam się, że pomoc medyczna to główny powód tej misji? 

Jacek Jarosz (Fundacja „Redemptoris Missio”, misjonarz w Kenii): – Owszem. W Kenii od lat współpracujemy z Siostrami Misjonarkami św. Rodziny. Tym razem dotarliśmy z pomocą do Kithatu. To niewielka miejscowość w centralnej Kenii, położona w górach. Siostry prowadzą tam dom opieki nad dziećmi w trudnej sytuacji życiowej: z różnymi problemami materialnymi, rodzinnymi, patologiami. Dom powstał przed kilkoma laty dzięki współpracy misjonarek z Fundacją Redemptoris Missio i Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Na misji jest też szkoła i ośrodek zdrowia. Skoncentrowaliśmy się głównie na pomocy w tym ośrodku. Pojechaliśmy tam, by pomóc w stworzeniu izby ratunkowej – małego oddziału, w którym można udzielać pierwszej pomocy osobom w stanie zagrożenia życia, np. po wypadkach motocyklowych, samochodowych, upadkach z wysokości, pogryzieniach przez węże.

Pomoc w Kenii. Na zdjęciu lek. Aneta. Fot. facebook/fundacja Redemptoris Missio

Jak sądzę, takich przypadków nie brakuje. 

– Niestety, a są to stany, które stanowią bezpośrednie zagrożenia życia i które wymagają bardzo sprawnego, szybkiego działania. Na miejscuod lat pracuje siostra Dariana, misjonarka. Wspólnie stwierdziliśmy, że taka „izba przyjęć”, solidnie urządzona, będzie bardzo przydatna. Przywieźliśmy z Polski sporo sprzętu, część kupiono tutaj na miejscu. Pomogło nam Ministerstwo Spraw Zagranicznych – cały projekt jest współfinansowany ze środków ministerialnych. Ale samo kupienie sprzętu nie załatwiłoby sprawy. Trzeba było jeszcze pokazać, jak wszystko działa i jak tego sprzętu używać, żeby go dobrze wykorzystywać i żeby mógł służyć potrzebującym. Polecieliśmy we dwójkę: ja i doktor Aneta, lekarka.  

Czym zajęliście się po dotarciu na miejsce? 

– Nasze pierwsze zadanie polegało na tym, żeby tę izbę zaaranżować. Trzeba było zorganizować to pomieszczenie tak, by pacjenci mogli jak najszybciej i jak najlepiej tę niezbędną pomoc uzyskać. Opieraliśmy się na własnych doświadczeniach z Polski, ale i wytycznych, które obowiązują międzynarodowo. Tak wszystko rozmieściliśmy, żeby można było jak najsprawniej ratować pacjentów. Najistotniejsze było jednak to, żeby przeszkolić lokalny personel, bo, mając nawet najnowocześniejszy sprzęt, bez odpowiedniej wiedzy niewiele da się zrobić. Przeprowadziliśmy serię szkoleń, kursów dla pielęgniarzy, felczerów i wszystkich innych członków zespołu razem z salowymi i innymi pracownikami lokalnej ochrony zdrowia. To ważne, żeby te osoby wiedziały, jak radzić sobie w kryzysowych sytuacjach, kiedy potrzebna jest pilna pomoc. 


>>> Kenijski dom dla samotnej matki [ZDJĘCIA]

Podobno wasze szkolenia odbiły się szerokim echem nie tylko w samym Kithatu. 

– Kursy dotyczyły podstaw medycyny ratunkowej oraz tego, jak używać sprzętu, który przywieźliśmy. Nasz „program edukacyjny” bez dwóch zdań zakończył się z naprawdę dobrym rezultatem. Cały personel był bardzo zadowolony ze szkoleń. Zresztą, było widać, że mocno się angażują w zdobywanie nowej wiedzy. A ponieważ pod koniec pobytu tę wiedzę weryfikowaliśmy to wiemy, że zostało jej naprawdę sporo. No i kolejna sprawa – tak jak mówisz, szkolenia okazały się na tyle ciekawe i wartościowe, że chcieli w nich uczestniczyć inni medycy. Kiedy w okolicznych szpitalach dowiedziano się, że szkolimy, to przyjeżdżał do nas, do tej małej wioski w górach, personel ze szpitali oddalonych czasem nawet o kilkadziesiąt kilometrów i prosił o szkolenie przynajmniej z podstaw czynności ratunkowych. Jedna z takich placówek zaprosiła nas nawet do siebie, żebyśmy zorganizowali krótki kurs dla wszystkich pracowników. Tak wielkie zainteresowanie projektem przerosło nasze oczekiwania.

Pomoc w Kenii. Na zdjęciu lek. Aneta. Fot. facebook/fundacja Redemptoris Missio

Jeśli mówisz, że szpitale prosiły misjonarzy o szkolenia z pierwszej pomocy, to muszę zapytać: jak w takim razie wygląda poziom opieki medycznej i kwestia ochrony zdrowia w Kenii? Przecież Kenia uchodzi za dość rozwinięty, jak na afrykańskie warunki, kraj, słynie z turystyki…  

 Na pewno Kenia nie należy do najbiedniejszych państw w Afryce, ale wyobrażanie jej sobie jako turystycznego raju, gdzie nie ma biedy i ludzi potrzebujących, nie jest właściwe. Są tutaj wspaniałe, nowoczesne szpitale, dobrze wyposażone, z wykwalifikowanym personelem. Tyle tylko, że to szpitale prywatne, za które trzeba płacić ogromne pieniądze i na które nie stać właściwie nikogo. Ludzie z wiosek mogą jedynie pomarzyć, żeby otrzymać pomoc w takiej placówce. Większość skazana jest na usługi publicznych przychodni, do których dostęp jest bardzo słaby, a jakość opieki bardzo kiepska. Siostry misjonarki z ośrodka w Kithatu opowiadają historie o pacjentach, którzy wracali z publicznego szpitala z infekcjami, okropnie zakażonymi ranami, źle złożonymi złamaniami. Zdarzały się sytuacje, gdzie po wizycie w szpitalu dochodziło do tak paskudnych zakażeń, że trzeba było amputować kończyny. To daje trochę wyobrażenie o tym, jak ta publiczna służba zdrowia wygląda. 

>>> S. Alicja Kaszczuk: stajemy się wszystkim dla wszystkich, aby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych [ROZMOWA]

Dlatego wasza misja ma pomóc zmieniać ten krajobraz. 

 Misyjny ośrodek zdrowia daje mieszkańcom Kithatu szansę na uratowanie zdrowia, a nawet życia. To nie jest szpital, ale pomoc tam udzielana jest na dobrym poziomie. To możliwe dzięki wsparciu Fundacji „Redemptoris Missio”, darczyńców, ministerstwa, ale i dzięki wspaniałemu zaangażowaniu sióstr. Z prowadzonego przez nie ośrodka nikt nie wychodzi bez pomocy. W państwowych szpitalach, zanim kogoś przyjmą, najpierw pytają o zapłatę – i to nawet, jeśli trafia tam człowiek, który jest w krytycznym stanie, przywieziony np. z wypadku. Dopiero jak wpłyną pieniądze, to można liczyć na jakąkolwiek pomoc. U sióstr jest zupełnie na odwrót.

Pomoc w Kenii. Kolejka do izby. Fot. facebook/fundacja Redemptoris Missio

Na filmiku, który przesłaliście z Kithatu, widać długą kolejkę potrzebujących. Pracowaliście pełną parą, żeby pomóc im wszystkim. Co w tej pracy było dla was najtrudniejsze?  

– Muszę powiedzieć, że nasz wyjazd był bardzo dobrze przygotowanym wyjazdem misyjnym. Jesteśmy zgranym zespołem. Pracowaliśmy razem z dr Anetą, która ma spore doświadczenie zarówno z Polski jak i z Afryki, bo pomagała w różnych ośrodkach zdrowia w Afryce, m.in. w Rwandzie czy w RPA. Niewątpliwie pomagał też świetny, sprawny sprzęt. Więc jeśli mam powiedzieć, co było najtrudniejsze, to sądzę, że brak czasu. Tej wiedzy, tych umiejętności, które chcielibyśmy przekazać było tak dużo, że nie zdołaliśmy zrealizować wszystkiego, co byśmy chcieli. To był największy problem. Ale obawiam się, że nawet gdybyśmy spędzili na tej misji pół roku, to i tak mogłoby znaleźć się coś, czego i tak nie zdążylibyśmy ich nauczyć.

>>> Dzieci, które nie mają zielonego pojęcia [MISYJNE DROGI]

 Jakie wyzwania, już po waszym wyjeździe, stoją przed mieszkańcami Kithatu? 

 W Kenii generalnie wygląda to trochę tak, że jak ktoś jest bogaty, to ma dostęp do dużej części usług. Może pojechać do dużego miasta i tam otrzymać to, czego potrzebuje. Większość ludzi jednak jest biedna, nie stać ich i muszą jakoś z tą swoją ciężką sytuacją materialną żyć. Więc tak naprawdę największym problemem i wyzwaniem są pieniądze. Brak pieniędzy wiąże się z kolei z brakiem edukacji, Co gorsza, nawet jeśli skończy się jakąś szkołę, to nie zawsze gwarantuje to dostanie dobrze płatnej pracy albo nawet i tego, czy się ją dostanie w ogóle. Stąd ośrodki prowadzone przez misjonarzy i misjonarki są dla miejscowych ogromnym wsparciem. Pomoc, którą można w nich otrzymać jest nieoceniona. To czują też mieszkańcy Kithatu i okolic.  

Pomoc w Kenii. Z pacjentami. Fot. facebook/fundacja Redemptoris Missio

 *** 

Projekt był współfinansowany w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze