Marii, Yaazielowi i ich dzieciom niestraszne są nawet kazachskie mrozy/Fot. ARCHIWUM MARII I YAAZIELA ALVARADO

Kazachstan: budują parafię nie z cegieł. Polsko-honduraskie małżeństwo na misji [MISYJNE DROGI]

Maria i Yaaziel Alvarado dwa lata temu wraz z córkami – Rachelą oraz Rut – wyjechali na misje do Kazachstanu. O potrzebie świadectwa rodzin, zakazie głoszenia Ewangelii, o kreatywnej ewangelizacji w parku i o codzienności rozmawia z nimi Anna Gorzelana.

Anna Gorzelana: Jak to się stało, że postanowili Państwo zostawić bliskich, pracę i swoje środowisko w Polsce i wyjechaliście na stałe do Kazachstanu?

Maria Alvarado: Od lat trwamy na Drodze Neokatechumenalnej, czyli jednej ze wspólnot w naszej parafii w Chorzowie. Na pewnym etapie formacji pojawia się pytanie, czy jesteśmy gotowi oddać życie Kościołowi, czy jesteśmy gotowi pójść „na cały świat” dzielić się wiarą. Już w narzeczeństwie rozmawialiśmy o powołaniu misyjnym i rozeznawaliśmy je szczególnie w trakcie wakacji, pomagając rodzinom neokatechumenalnym z Hiszpanii, Włoch, Brazylii czy Puerto Rico ewangelizującym w Niemczech czy Szwecji. Temat misji był mi bliski i naturalnie pojawił się i dojrzewał. Nie wiedzieliśmy wtedy, czy to byłby wyjazd na rok, czy na dłużej, a może na zawsze. Dwa lata temu, po rozmowach z naszymi katechistami, wyjechaliśmy na konwiwencję – rodzaj rekolekcji. Na nich wylosowano nam Kazachstan. Były też oczywiście pytania, czy akceptujemy to miejsce, czy nie ma przeciwwskazań, chociażby zdrowotnych. Podczas audiencji w Rzymie otrzymaliśmy krzyż misyjny i zostaliśmy posłani przez papieża Franciszka.

Yaaziel Alvarado: Powołanie misyjne rodziło się we mnie z wdzięczności na doświadczenie obecności Boga w życiu. To odpowiedź na pojawiające się we mnie pytanie dotyczące tego, co robić w życiu, jak służyć Bogu i Kościołowi.

Jak zareagowali Wasi bliscy?

Yaaziel: Pewnie Cię zaskoczę. Rodzina bardzo się ucieszyła. Nie było im to obce, gdyż również są formowani we wspólnocie Drogi Neokatechumenalnej w parafii.

Maria: Moi teściowie z Hondurasu mówili, że boją się przede wszystkim mroźnego klimatu, tym bardziej, że wybieraliśmy się tu z maleńkimi dziećmi. Pojawiał się strach, nie tylko w rodzinie. Jednak silniejsze od lęku było w nas otrzymywane słowo, które dawało pewność, że Bóg tam nas chce. Dużo dało nam wsparcie rodziny, która wiedziała, że to jest dobre i dla nas, i dla dzieci.

Na lotnisku w drodze do Kazachstanu/Fot. ARCHIWUM MARII I YAAZIELA ALVARADO

Yaaziel: Niedługo przed naszym wyjazdem do Kazachstanu odbyły się tam protesty polityczne, przez co dużo osób stamtąd uciekło, m.in. do Polski. Niektórzy pytali, jak to jest, że stamtąd ludzie uciekają, a wy tam jedziecie – i to jeszcze z dziećmi. Ale my wiedzieliśmy, że to jest nasza droga dawania świadectwa.

To doświadczenie wielu misjona-rzy. Jadą tam, gdzie nikt nie chce mieszkać, do miejsc, o których wielu chciałoby zapomnieć. Co robicie w Kazachstanie?

Yaaziel: Staliśmy się częścią misji składającej się z księdza (prezbitera) i z rodzin. Byliśmy posłani my, jako rodzina polsko-honduraska, a także małżeństwo bezdzietne z Chorwacji oraz małżeństwo z czwórką dzieci z Hiszpanii. Towarzyszył nam wówczas seminarzysta z Hiszpanii oraz dwie dziewczyny świeckie z Hiszpanii, razem tworzyliśmy tu – w Aktobe – zalążek Kościoła. W Kazachstanie nie możemy pracować zarobkowo na wizie misyjnej, więc Yaaziel pomaga w parafii. Wychowujemy dzieci. Robimy też dokładnie to wszystko, co inne rodziny. Jeździmy tanimi taksówkami, którymi są zazwyczaj nie do końca sprawne łady, chodzimy do urzędów, a starsze dzieci z pozostałych rodzin uczą się w szkole…

Maria: Naszym zadaniem było tworzenie wspólnoty Kościoła. Tę misyjną wspólnotę tworzą różni ludzie, z różnych części Europy, posiadający inne zainteresowania, inne powołania, ale wszystkich nas łączy to, że w pewnym momencie spotkaliśmy żywego Chrystusa – dajemy tego świadectwo. Nie jest to nic innego jak to, co jako katolicy mamy robić w parafiach Polsce, w Czechach, w Niemczech czy w krajach misyjnych, chociażby w Afryce. Po to jesteśmy posyłani do miejsc, w których takiej żywej wspólnoty nie ma, aby tam „od spodu” tworzyć Kościół, nie zaczynając od budynku, ale od znaku wspólnoty, a w niej od doświadczenia miłości i jedności i przebaczenia – dzięki Chrystusowi.

Znak przebaczenia może być jednocześnie znakiem zapytania.

Maria: Dla wielu to może być zagadkowe, wręcz dziwne, że „oni przyjechali z zupełnie innego miejsca, a potrafią żyć razem”. Oczywiście czasem się kłócimy. Wtedy w ludziach może pojawić się refleksja: „Może, jeśli oni w nowym, obcym środowisku potrafią żyć razem, to my też możemy żyć w miłości?”. I taki jest sens misji.

Siostry czekają, aż lada dzień urodzi się ich siostrzyczka/Fot. ARCHIWUM MARII I YAAZIELA ALVARADO

Yaaziel: To wszystko ma służyć naszemu nawróceniu. Bawiłem się niedawno z dziećmi na placu zabaw i jakiś chłopiec mnie zagadał, że jak to możliwe, że bawię się z moimi córeczkami. Tam w kulturze to się raczej nie zdarza. Możemy więc być znakiem poprzez takie codzienne świadectwo.

W Kazachstanie jest problem z wyznawaniem wiary w miejscach publicznych. Podejmujecie się ewangelizacji również poza domem?

Maria: Pomagamy w parafii – przygotowujemy liturgię, a gdy przychodzą do nas młodzi z potrzebą rozmowy, też dla nich jesteśmy. Parafia tam działa od prawie 50 lat. Jest mała, a wielu parafian wróciło do swoich ojczyzn, np. do Polski, Niemiec, Rosji czy Ukrainy. Aktualnie składa się z kilku rodzin z dziećmi, które uczęszczają do kościoła. My budujemy parafię „od drugiej strony”, celebrujemy Eucharystię w ciągu tygodnia, rozważamy słowo, dzięki takim rodzinom pokazujemy, jak funkcjonuje żywy Kościół. Tak trochę jakbyśmy byli przeszczepieni z jednego miejsca w drugie. Tworzymy nieidealną rodzinę, która jednak dzięki Jezusowi Chrystusowi uczy się wciąż przebaczania sobie nawzajem i trwa w tym świadectwie.

To parafia. A jak to wygląda w innych miejscach?

Maria: Zgodnie z tutejszym prawem – w Kazachstanie nie możemy publicznie zachęcać do wiary w Chrystusa. Musimy tak świadczyć, by zaciekawieni przechodnie sami nas o to zapytali. W okresie paschalnym osoby na Drodze Neokatechumenalnej w różnych krajach często ewangelizują na placach, zaś u nas, przez przepisy, które uniemożliwiają chociażby publiczne odmawianie nieszporów, szukamy innych sposobów. Ponieważ często młodzież w naszym mieście siada w parkach z gitarami i tańcami, my zrobiliśmy to samo, ale śpiewając pieśni np. „Zmartwychwstał Pan” albo utwory z tekstami zaczerpniętymi z Pisma Świętego. Poruszające było dla mnie to, że niektórzy młodzi chrześcijanie początkowo się bali, że policja ich zgarnie, gdyż nigdy wcześniej publicznie nie wyznawali swojej wiary, ale z czasem dołączali się coraz śmielej, z dużą radością tańczyli – w ich oczach widziałam uwolnienie od lęku. Zrozumieli, że jednak mogą publicznie mówić, że Chrystus jest w ich życiu. Bardzo dużo osób podchodziło, pytało.

Yaaziel: Nie możemy sami zaczynać ewangelizacji, ale często ludzie sami mają potrzebę porozmawiać, często tego doświadczamy w taksówkach czy w marszrutkach.

Maria: W Wielki Piątek rozmawiałam w taksówce z muzułmaninem, który się nie zgadzał, że Jezus był Synem Boga, gdyż uważał, że to niemożliwe, by ojciec pozwolił na takie cierpienie swojego dziecka. Podziękowałam za to spojrzenie, gdyż nigdy na to nie patrzyłam w taki sposób. Potem podzieliłam się z nim myślą, że dla mnie to tym bardziej świadczy o miłości Boga do człowieka; i to akurat w taki dzień. Dla muzułmanów Chrystus jest tylko prorokiem.

Mieszkanie w innym kraju będzie miało pewnie też wpływ na wychowanie Waszych dzieci.

Maria: Kiedy byliśmy w Polsce, doświadczaliśmy, że życie w dobrobycie rozleniwia nas duchowo. Widzieliśmy też, że i my, i nasze dzieci możemy mieć prawie wszystko czego zapragniemy, ale nie mieliśmy za to wdzięczności do Boga. Wydawało się, że na wszystko możemy zarobić, i w sumie Pan Bóg nie był nam do tego potrzebny.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Tam, w Kazachstanie, żyjemy w kruchości: nie mamy stałego dochodu, swojego mieszkania, różnych zabezpieczeń. Dzięki temu każdego dnia możemy doświadczać opieki i miłości Pana Boga, który troszczy się o nas, również poprzez ludzi, którzy nam pomagają. Jednak to życie w kruchości jest trudne, bo uczy nas ciągłego zaufania do Boga. Tego, że On zatroszczy się o „jutro” nasze i naszych dzieci.

Doświadczamy też kruchości wokół nas. Widzimy ogromne cierpienie ludzi w Kazachstanie, materialne też, ale przede wszystkim duchowe. Kazachstan jest dziewiątym krajem na świecie pod względem liczby samobójstw. Bywają dni, że słyszymy o kilku samobójstwach popełnionych tego samego dnia, i to tylko w naszym mieście. I to są problemy, z którymi spotykamy się tam na co dzień. To jest ta kruchość, dzięki której każdego dnia możemy uczyć się wiary: oparcia na Bogu. I pokazywać to naszym dzieciom.

Yaaziel: Nasze dzieci, gdy coś dostają, mają nawyk mówienia: „Dziękuję ci, Panie Boże, za to, co mi dajesz”. Tę misję daje nam Bóg przede wszystkim dla naszego nawrócenia. Najważniejsze, żebyśmy sami przyjmowali doświadczenie Bożej miłości. Tylko wówczas będziemy mogli się nim dzielić.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze