Misjonarka (Przymierze Miłosierdzia): warto być misjonarzem, to otwiera oczy i serce
Rwanda – Eucharystia pojednania, z udziałem sprawców ludobójstwa i tych, którzy stracili swoje rodziny. Cracolandia, narkotykowe centrum w Sao Paulo – praca w punkcie medycznym i higienicznym, rozmowy z prostytutkami, oferowanie długofalowej pomocy. Lizbona – ewangelizacja turystów z całego świata. Rozmowy z ludźmi na ulicach Poznania. To wszystko są doświadczenia misjonarza.
Opowiada o nich Aleksandra Pawlak, misjonarka ze Wspólnoty Przymierze Miłosierdzia. – Warto być misjonarzem. To otwiera oczy i serce. To jest powołanie każdego chrześcijanina – podkreśla w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną.
Maria Czerska (KAI): Jest Pani misjonarką Przymierza Miłosierdzia. Co to znaczy?
– Jestem osobą świecką konsekrowaną. Należę do wspólnoty ruchu Przymierze Miłosierdzia założonego przez ojców Antonello i Henrique w Brazylii. Charyzmatem naszego ruchu jest bycie świadkiem miłości miłosiernej Ojca dla najuboższych. Nasza misja to ewangelizacja.
Od 2016 r., czyli już od 8 lat mieszkam we wspólnocie życia. Na co dzień przebywam w naszej misji w Polsce, w Poznaniu. Organizujemy rekolekcje i ewangelizację w wielu miejscach na terenie Polski. W ciągu tych ostatnich lat miałam też różne inne doświadczenia misyjne. Organizowaliśmy rekolekcje dla Polonii w Europie, kilka razy wyjeżdżaliśmy ewangelizować do Portugalii. Byłam krótko na misji w Rwandzie i trzy razy wyjeżdżałam do Brazylii. W tym roku tam właśnie udałam się jako opiekun i koordynator grupy wolontariatu misyjnego Przymierza Miłosierdzia.
Każde z tych miejsc, o których Pani mówi to chyba zupełnie inna rzeczywistość…
– Tak. Ale wszędzie jest bieda, która woła o miłosierdzie i wszędzie jesteśmy zaproszeni do tego, żeby nieść ewangelię, żeby być świadkiem Jezusa. Zupełnie inna jest ta bieda w Brazylii, na faweli, zupełnie inna w centrum Rio de Janeiro. Zupełnie inne jest ubóstwo w Rwandzie a inne w Portugalii. Jeszcze inaczej jest w Polsce, na naszych ulicach, np. w Poznaniu.
W tym doświadczeniu piękne jest też to, że odkrywamy, że tak naprawdę nie ważne jest miejsce. Nie trzeba daleko wyjeżdżać. Misja ewangelizacji wpisana jest w powołanie każdego chrześcijanina. W każdym miejscu, gdzie żyjemy, jesteśmy wezwani do tego by być misjonarzami.
Jak wyglądała ewangelizacja wspólnoty Przymierze Miłosierdzia w Portugalii?
– Byłam tam 2 razy, kilka lat temu. Prowadziliśmy np. tydzień ewangelizacyjny w Lizbonie, w miejscach turystycznych, np. przy tamtejszym sanktuarium Chrystusa Króla. Jest tam mnóstwo ludzi z całego świata, którzy przyjeżdżają podziwiać piękne widoki i robić sobie zdjęcia, również z figurą Chrystusa. Nie zwracają jednak uwagi na to, że to jest Chrystus, że tam jest sanktuarium, Najświętszy Sakrament. Naszym pragnieniem było zwrócić na to ich uwagę; na to, że jest Bóg, że On ich kocha, że to On ich tu przyprowadził.
Mieliśmy namiot i nagłośnienie. Staraliśmy jakoś zainteresować ludzi poprzez taniec, muzykę i teatr. Ktoś mówił świadectwo i słowo skierowane do wszystkich ale byli też ewangelizatorzy, którzy podchodzili do ludzi i zapraszali do indywidualnej rozmowy. Jeśli była otwartość, można było taką rozmowę przeprowadzić albo chociaż przekazać ulotkę, zaprosić na jakieś wydarzenie organizowane w ramach tego tygodnia ewangelizacji.
Takie właśnie tygodnie prowadzimy też w Brazylii, czy w Polsce – w Poznaniu, w Warszawie. I to mniej więcej tak właśnie wygląda.
Czy macie poczucie, że docieracie do ludzi?
– Wygląda to bardzo różnie. Wiele zależy od miejsca, od sytuacji. Ale zawsze widzimy, że są osoby, dla których to było ważne, dla których Pan Bóg coś uczynił w życiu poprzez to spotkanie. Owszem, są tacy, którzy w ogóle nie chcą rozmawiać. Nie wiemy jednak przecież, czy to jakoś nie zaowocuje w innym momencie ich życia.
>>> Wyjazd do Rwandy pokazał mi, że niczego mi w życiu nie brakuje [ROZMOWA]
Jak wyglądało wasze doświadczenie w Rwandzie?
– Było to dokładnie w 25. rocznicę ludobójstwa, które się tam wydarzyło. Zostaliśmy zaproszeni do konkretnej parafii, w której ksiądz proboszcz zorganizował grupę pojednania w związku z tą sytuacją.
Po 25 latach niektórzy oprawcy wychodzili właśnie z więzień. Mieli wrócić – do tych samych miejsc, tych samych społeczności, do sąsiadów, którym – a bywało tak – zabili całą rodzinę. To była bardzo, bardzo trudna rzeczywistość…
W parafii powstała grupa pojednania. Na początku oprawcy spotykali się osobno. Osoby, które były ofiarami, które potraciły rodziny – osobno. My przyjechaliśmy już na zakończenie tej drogi. Uczestniczyliśmy razem we Mszy św. Była to najdłuższa Msza, na jakiej kiedykolwiek byłam. Trwała aż 7 godzin! Wszystko tam było – ktoś przyjmował chrzest święty, był ślub, pierwsza komunia, było bierzmowanie.
Na początku liturgii oprawcy zostali poproszeni, żeby stanęli wokół ołtarza. Te osoby, które były ofiarami mogły podejść i wyciągnąć nad niemi ręce. Cały Kościół wyciągnął ręce i wszyscy modlili się za tych synów – bo to byli mężczyźni – którzy wracają na nowo do Kościoła, do wspólnoty, do życia społecznego. W skrusze, mając świadomość zła, które się dokonało. Był to piękny, wzruszający moment, najpiękniejsze doświadczenie miłosierdzia.
Uczestnictwo w tym wydarzeniu było najważniejszym aspektem naszego wyjazdu do Rwandy ale oprócz tego na terenie parafii odwiedzaliśmy osoby chore i starsze, które same nie mogą chodzić do kościoła. Modliliśmy się z nimi, jeśli ktoś potrzebował sakramentów, dawaliśmy znać księdzu.
Przekazaliśmy też pieniądze na budowę salek katechetycznych i w pewnym wymiarze uczestniczyliśmy w budowie, np. nosząc cegły.
W tym roku była Pani w Brazylii. Jak wyglądała ta misja?
– Jak wspomniałam, towarzyszyłam grupie posłanej tam w ramach wolontariatu misyjnego. Było to 16 osób – i nastolatkowie i trochę starsi; pojechała nawet rodzina – rodzice z dwójką dzieci w wieku 15 i 18 lat. Wszyscy przygotowywali się do tego wyjazdu przez kilka miesięcy. W Brazylii spędziliśmy 3 tygodnie.
Pierwszy tydzień to była ewangelizacja w Rio de Janeiro. Wszystko zaczęło się od Mszy św. przy słynnym pomniku Chrystusa Odkupiciela. Było tam wówczas też bardzo wielu turystów. Eucharystia, adoracja, błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem – okazało się dla wielu z nich poruszającym doświadczeniem.
Przez tydzień chodziliśmy na ulice ewangelizować ale formowały się też grupy, które udawały się konkretnie do osób bezdomnych, zagubionych, do prostytutek, narkomanów – próbując im pomóc.
Potem pojechaliśmy do Sao Paulo i uczestniczyliśmy w dziele ewangelizacji na faweli, w centrum miasta. Ludzie tam żyją w bardzo ubogich warunkach. Wspólnota ma tam dom. Kilku misjonarzy mieszka w nim na stałe a my raz do roku organizujemy tam większą akcję, w którą włącza się więcej osób. Ewangelizujemy, pomagamy ale też trochę pracujemy, żeby posprzątać i odnowić to miejsce.
Doświadczenie pracy w Sao Paulo, na ulicach, wśród prostytutek, osób trans, narkomanów – było dla mnie mocne, choć trudne. Rozmawialiśmy z tymi ludźmi. Każda historia jest inna. W większości są na ulicy, bo nie mają innego pomysłu na utrzymanie, choć czują, że to jest złe, że to się Bogu nie podoba.
Bardzo trudno jest kogoś wyciągnąć z prostytucji. Cieszę się, że jedna dziewczyna się zdecydowała, żeby odejść z ulicy, żeby zmienić swoje życie. Kiedy coś takiego się dzieje, widzę, ze Pan Bóg działa i czuję, że warto Go innym zanosić.
Jeden dzień w Sao Paulo spędziliśmy na skwerku, który nazywany jest Cracolandia. Są tam setki osób będące nieustannie pod wpływem narkotyków. Śpią, palą. Zorganizowaliśmy tam punkt podstawowej pomocy medycznej ale też higienicznej – mogli się zgłosić ludzie, którzy np. chcieli, by im obciąć włosy albo paznokcie. Był też Najświętszy Sakrament, modlitwa.
Cieszę się, że w tej rzeszy osób były takie, które zdecydowały się do nas przyjść. Cieszę się, że w ramach wspólnoty mamy domy gościnne i możemy tym ludziom od razu zaproponować konkretną pomoc, jakąś drogę wyjścia z narkotyków i przemocy.
Wróciliśmy na Cracolandię też w nocy i było to dla mnie doświadczenie miejsca, które jest niemal piekłem na ziemi. Spotkaliśmy chłopaka, który był tam dopiero od dwóch dni. Widać było, że jeszcze tam nie pasował, jeszcze był w miarę czysty, wyglądał normalnie. Miał ok. 30 lat. Zaczęliśmy z nim rozmawiać ale on poprosił, byśmy przyszli jutro. Dziś, jak twierdził, jedyną rzeczą, której pragnie, jest być w tym miejscu i brać narkotyki. Rozmawiałam z nim o tym miejscu – ohydnym, brudnym i śmierdzącym, które wydawało mu się tak atrakcyjne. Bezskutecznie. Uświadomiłam sobie, jak bardzo nałóg, grzech i zło może zaciemnić nasz obraz rzeczywistości. To jest doświadczenie, które niosę.
Co jeszcze pokazał Pani pobyt w Brazylii?
– Ludzie są tam dużo bardziej otwarci na pierwszy kontakt niż w Europie. Podchodzą, chcą rozmawiać. Z drugiej strony – to jest często taka otwartość na chwilę; ten kontakt może zupełnie nic nie znaczyć. W Europie, jeśli ktoś zaczyna rozmawiać jest to już znakiem jakiegoś zaangażowania.
W Kościele w Brazylii widziałam bardzo dużo radości i bardzo dużo zaangażowania świeckich. Zwłaszcza w rzeczywistości nowych wspólnot, które tam się tworzą. To też wynika z potrzeby, gdyż jest po prostu mało kapłanów. Nie mają fizycznie czasu, by się wszystkim zajmować. Muszą przede wszystkim sprawować sakramenty. Pięknie jest patrzeć, jak osoby świeckie czują się odpowiedzialne za Kościół.
Czy warto być misjonarzem?
-Tak! To jest doświadczenie przemieniające. Bardzo otwiera serce, otwiera spojrzenia. Bardzo porusza. Gdy widzimy, z jakimi problemami mierzą się ludzie, odkrywamy, że może nasze problemy nie są takie wielkie. Odkrywamy też, ze możemy przemieniać rzeczywistość przez uśmiech, przez obecność, przez język miłości. Z doświadczenia Kościoła na misjach możemy też czerpać inspiracje do myślenia o Kościele w Polsce, o tym, co możemy zmieniać i w nas i wokół nas.
Warto być misjonarzem. Jeśli tylko ktoś może – bardzo do tego zachęcam, bardzo zapraszam!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |