Fot. Justyna Nowicka

Dom Mademi. Tam odmienia się życie [REPORTAŻ] 

Dom Mademi (Maison Aliance de Misericordia), bo tak jest nazywany, znajduje się w Brukseli. Mogę śmiało powiedzieć, że tam doświadczyłam Kościoła, który buduje mosty między ludźmi. I to nie takie tymczasowe kładki, ale prawdziwe i solidne konstrukcje. 

Przyjeżdżam do centrum Brukseli i od razu zauważam ich na ulicach. Osób w kryzysie bezdomności jest sporo, zwłaszcza w okolicach dworca autobusowego, ale także w innych miejscach widziałam osoby, które chodzą po ulicach okryte kocem albo siedzą w kościele z całym swoim dobytkiem mieszczącym się w reklamówce. Dlaczego znaleźli się w sytuacji? Przyczyn jest tak wiele, jak wiele jest osób, jak wiele jest historii ich życia. Wśród osób, które żyją na ulicy zdecydowanie najwięcej jest emigrantów. 

Coś z niczego 

Gdy misjonarze z Przymierza Miłosierdzia zaczynali misję w Brukseli, to nie mieli swojego domu, w zasadzie niczego nie mieli. Jednak, jakoś tak dziwnie się dzieje, że kiedy pragnienia Boga spotykają się z Bożymi marzeniami – wówczas reszta sama się układa.  

Pewna rodzina, przyjaciele wspólnoty, kupiła bardzo duży dom. A w zasadzie są to budynki, w których dawno temu mieścił się klasztor ojców barnabitów; trzy piętra i piwnica, ogród, a do tego kościół. Z ulicy widać tylko piękną elewację kościoła z szarego kamienia. Obok są niepozorne drzwi, za którymi kryje się cały labirynt pokojów i korytarzy. Labirynt nie jest tutaj słowem na wyrost, byłam tam przez dwa dni, ale nie udało mi się zapamiętać wszystkich tajemniczych skrótów i przejść między poszczególnymi piętrami i pomieszczeniami. 

Wejście do domu i kościoła wspólnoty Fot. Justyna Nowicka

Nowi właściciele postanowili, że zaproszą misjonarzy, aby tam właśnie zorganizowali pomoc dla ubogich. I tak też się stało. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć, że to wspólne realizowanie Bożych marzeń dzieje się do dziś. Misjonarze dają swoje życie, czyli swój cały czas, swoje siły i wszystko inne, co mają, a Bóg daje wszystkie inne rzeczy, przysyłając dobrych ludzi, aby mogli razem troszczyć się o ubogich. 

– Słuchaj, umiesz gotować? – mówi w pierwszy dzień do mnie Gosia, jedna z misjonarek, która mieszka w domu. – No, coś tam umiem – odpowiadam. – To może zrobisz kolację dla osób w kryzysie bezdomności, które przyjdą do nas na kolację, a potem zostaną na nocleg? Tutaj jest nasza spiżarnia. Na szczęście dziś jest dobrze zaopatrzona. Wczoraj przyjechał cały transport jedzenia od pewnych przyjaciół wspólnoty. Więc po prostu weź, co potrzebujesz – mówi Gosia. 

Za kilka minut przybiega jeszcze Hassan, który zostanie moim masterchefem i będzie przewodnikiem po zwyczajach kulinarnych domu, a przy okazji trochę po zwyczajach kulinarnych Maroka, z którego pochodzi. Wstawiamy gar makaronu i gotujemy aromatyczny sos z tuńczykiem. 

W międzyczasie przychodzi najpierw jedna pani z kartonem warzyw, a później jeszcze małżeństwo z siatkami wypełnionymi zakupami. To właśnie takie osoby sprawiają, że ten dom może funkcjonować. Oni tak po prostu dzielą się tym, co mają, z tymi, którzy mają jeszcze mniej. 

>>> Karmel Ducha Świętego. Miejsce, w którym każdy będzie wysłuchany [REPORTAŻ] 

Hassan podający posiłek ubogim Fot. Justyna Nowicka

Kim są? 

Prawie w stu procentach są emigrantami. W domu spotykam osoby z Ugandy, Niemiec, NepaluT Brazylii, Maroka, ale stosunkowo często przychodzą także ludzie z Erytrei, Afganistanu czy krajów Bliskiego Wschodu. Czasami przychodzą też Polacy, Włosi czy też osoby z innych afrykańskich krajów. Są młodzi, są też osoby w średnim wieku i nieco starsze. Najczęściej mężczyźni, ale także kobiety. 

Ci, którzy przychodzą na jedną noc, najpierw musza w biurze podać swoje dane. Tam też zostawiają swoje plecaki i inne bagaże, które mają ze sobą. Później wchodzą na kolację. Zawsze jest to jakiś gorący posiłek. Później mają czas na umycie się i wyspanie. 

Dziś dyżur ma Hassan. On będzie spał obok w pokoju, żeby w razie potrzeby być blisko tych, którzy zdecydowali się dziś na nocleg. – Rozumiem czasami nawet ich trudne zachowania i emocje – mówi. – Jeszcze kilka miesięcy temu żyłem tak samo jak oni. Niektórych znam jeszcze z życia na ulicy, czasami tam rozmawialiśmy albo po prostu kojarzę ich z twarzy. Dlatego czasami łatwiej mi z nimi rozmawiać odpowiednio zareagować na ich potrzeby. 

Ubodzy podczas posiłku Fot. Justyna Nowicka

Prostota 

Luksusów nie ma. Ale nie o luksusy tutaj chodzi. – Łóżka są proste, piętrowe, metalowe, ale zawsze są czyste, ze świeżo wypraną, pachnącą pościelą. Posiłki też są proste, ale zawsze ciepłe i zawsze w odpowiedniej ilości. W kuchni nie mamy wyszukanych sprzętów, ale jest to, co najważniejsze – mówi Miguel, który od kilku miesięcy jest stałym mieszkańcem domu.  

Często w życiu nie doceniamy tego, co mamy. I nie chodzi tylko o rzeczy materialne, ale o to, że ktoś zadbał o to, byśmy mieli czystą pościel, łóżko. Albo sami o to zadbaliśmy. Nie doceniamy, że mamy posiłek i miejsce, w którym możemy go przygotować. I nie zauważamy czegoś, czego wszyscy potrzebujemy jak powietrza, by nie stracić nadziei (a może nawet ją odzyskać), by nie stracić poczucia bycia człowiekiem. Chodzi o szacunek. 

>>> Uboga parafia dla ubogich. „Wychodziłem ewangelizować narkomanów do czwartej nad ranem” [REPORTAŻ]

Kaplica w domu Mademi Fot. Justyna Nowicka

Tutaj jest inaczej 

Kiedy chodzimy po ulicach Brukseli, w oczy od razu rzuca się różnorodność – a przynajmniej w moje oczy, tak przyzwyczajone do polskiej perspektywy. Dotyczy to też architektury, gdzie pomiędzy starymi kamienicami wyrastają oszklone wieżowce. Można to zauważyć nawet w katedrze, gdzie tuż obok starej figury świętego Antoniego wisi obraz, który zdecydowanie reprezentuje sztukę współczesną. Przede wszystkim jednak Bruksela jest mieszanką nacji, kultur, religii, języków, mentalności i tego wszystkiego, co się z tym wiąże. 

Sztuka nowoczesna obok tradycyjnej figury w katedrze w Brukseli Fot. Justyna Nowicka

Nie inaczej jest więc wśród osób, które przychodzą do domu. Przy kolacji mówiłam i słuchałam niemal jednocześnie po angielsku, po polsku i po portugalsku. Z tym, że angielski miał jeszcze różne akcenty. A to była tylko ta część języków, w których byłam się w stanie skomunikować. Co więcej, w jednej osobie często łączy się pochodzenie z czterech różnych narodowości. Matka jest z Francji, ojciec z Izraela, dziadek pochodził z Włoch, a babcia z Rosji. I to nie są odosobnione przypadki, ale niemalże norma. – Tutaj spotykałem się z dużym szacunkiem do mnie jako do osoby, a więc i do mojej religii, bo jestem muzułmaninem, i do mojej kultury. Zawsze, kiedy rozmawiamy, nawet o trudnych sprawach albo tak po prostu przy kolacji czy przy obiedzie, jest jak w dobrej rodzinie. Z powodu tej atmosfery chciałem opuścić ulicę, chciałem innego życia – i dlatego tutaj jestem. Chcę razem tworzyć ten dom i sam także dawać innym życzliwość – opowiada Hassan. I rzeczywiście tak jest. Bardzo starał się, żeby podkreślić mój wkład w gotowanie makaronu poprzedniego dnia, żebym poczuła, że zrobiliśmy razem coś dobrego dla innych. 

Mieszkańcy domu Fot. Justyna Nowicka

W domu istnieje prawdziwy dialog międzyreligijny i ekumenizm praktyczny. Przed posiłkiem jednego dnia modli się Hassan, który jest muzułmaninem, a następnego dnia Miguel, który jest żydem, a trzeciego dnia pomodli się ojciec Antonello – katolicki ksiądz. Wszystkich łączy taka sama wdzięczność do Boga za to miejsce, w którym są, za posiłek i prawdziwą wspólnotę serc, którą tworzą, za bardzo różnorodną rodzinę. 

Dajesz to, co dostajesz 

To właśnie życzliwość i szacunek, przyjęcie i atmosfera miłości zmieniają życie. Ci, którzy przychodzili na początku na jedną noc, czasami zostają na dłużej. Dostają dach nad głową i posiłek, a to daje im przestrzeń do tego, by szukać pracy, uregulować swoje sprawy w urzędach, poduczyć się języka. Ale trzeba to rzeczywiście robić, by móc korzystać z mieszkania w domu. 

Ci, którzy tu mieszkają, pomagają oczywiście w dbaniu o dom. Panowie mają składzik z narzędziami niezbędnymi podczas prac w ogrodzie i przy naprawach w domu. Panie najczęściej gotują, ale także pracują w ogrodzie, gdzie hodują kwiaty i warzywa na własny użytek. Do niedawna było także pięć kur, ale prawdopodobnie lis jakoś przedostał się przez siatkę zabezpieczającą zagrodę i kur w tej chwili nie ma. – Najbardziej cieszę się, kiedy tę troskę o dom widać w takich małych rzeczach. Ostatnio jedna z pań dostała od kogoś opakowanie żelków. Ale nie zostawiła ich dla siebie, tylko wysypała na miseczkę i postawiła na stole, żeby każdy mógł się poczęstować. To pokazuje, że rzeczywiście ich relacje z innymi się odbudowują i zauważają, że sposób, w jaki żyjemy, jest takim, jakiego sami byśmy chcieli i po prostu zaczynają to robić – mówi Gosia.  

Do domu często przychodzą także młodzi, czy to na rekolekcje, czy też po prostu – żeby pomóc w przygotowaniu posiłków dla tych, którzy przyjdą wieczorem. Mieszkańcy domu pomagają także w ewangelizacji ulicznej i w spotkaniach grup Przymierza Miłosierdzia – i to nie tylko w Brukseli, ale także w Luksemburgu czy we Francji, choćby w Paryżu. 

>>> „Bliżej ubogich”, czyli 600 rozmów w cztery oczy przeprowadzonych przez elżbietanki [REPORTAŻ]

Mieszkańcy domu Fot. Justyna Nowicka

Kościół mostów 

Przez kilka chwil doświadczyłam w domu Mademi Kościoła, który polega na budowaniu mostów. Między bogatymi, którzy dają miejsce, a biednymi, którzy są w życiowym kryzysie i tego miejsca chwilowo potrzebują, żeby móc odbić się od dna i zacząć samemu odmieniać życie innych. Mostów między kulturami, narodowościami i religiami, mostów, które są szacunkiem, życzliwością, bezinteresownym dawaniem siebie, zaangażowaniem, by drugiemu człowiekowi trochę pomóc odmienić sytuację, w której się znalazł. A więc i mostów między trudną przeszłością a lepszą przyszłością, między beznadzieją a nadzieją na lepsze życie.  

W świecie wielkiej różnorodności najczęściej wznosimy mury, by oddzielić się od tego, co jest inne. Inne w rozmaitym kontekście. To nam wychodzi świetnie. Doświadczyłam jednak na nowo na własnej skórze, że różnorodność nie jest przeszkodą w tym, by budować wspólnie jedną rodzinę, w której zamiast odrzucenia jest przyjęcie, a zamiast oddzielania szacunek i zrozumienie.  

Bardzo chciałabym, żeby takie podejście było mostem między przeszłością i przyszłością, także Kościoła. Ale żeby się tak stało właśnie teraz potrzebujemy uwierzyć, że to miłość przemienia i to ona może ocalić świat. Świat w sensie globalnym, świat drugiego człowieka i wreszcie mój świat. A przed czym ocalić? Przed największym rodzajem samozagłady, czyli po prostu przed egoizmem, który w skrajnym przypadku prowadzi do uprzedmiotowienia drugiego człowieka.  

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze