Chile. W górzystym krajobrazie nietrudno znaleźć jeźdźca konno przemierzającego podnóża Andów. Fot. Maciej Kalarus

Młodych nie ma w domu [REPORTAŻ]

To rozległy kontynent. Bywam na nim od wielu lat. Pachnie przyprawami, czasem trawą suszoną przez słońce, czasem słodkimi agawami. Jak wszędzie – i tu ludzie szukają swojego skrawka ziemi i szczęścia.

Zygmunt Bauman, znany polski filozof i socjolog, zapisał na kartach „Sztuki życia”: „Analitycy twierdzą, że blisko połowa dóbr niezbędnych człowiekowi do osiągnięcia szczęścia nie posiada ceny rynkowej i nie daje się nabyć w sklepie. Niezależnie od zasobności portfela i liczby posiadanych kart kredytowych w galeriach handlowych nie znajdziemy miłości ani przyjaźni, radości z posiadania domu, satysfakcji, jakiej dostarcza troska o ukochane osoby albo niesienie pomocy sąsiadom, którzy znaleźli się w potrzebie”.

>>> Młodzi pilnie potrzebują pomocy psychologicznej

Argentyna. Konie jako siła pociągowa są najczęstszym obrazem żywej patagońskiej prerii. Fot. Maciej Kalarus

Wyobrażenia zostaw w domu

Gdy podróżujesz pół roku samochodem po Ameryce Południowej, masz bardzo dużo czasu i okazji, by z bliska zobaczyć i samemu się przekonać, jak wygląda codzienne życie zwykłej, prostej i statystycznej amerykańskiej rodziny. Teoretyczne i wirtualne wyobrażenie możesz spokojnie zostawić w polskim domu, a tutaj na żywo doświadczyć jej codzienności. Miałem tę okazję. Obszar iberoamerykański zamieszkuje populacja raz mniejsza od obywateli Europy, a stanowi powierzchniowo niemal podwójną część Starego Kontynentu – czyli nie jest gęsto i duszno. Dwa systemy Wszędzie jest inaczej, choć to, co przede wszystkim uderza, to ogromne połacie ziemi, które poza obszarami gęsto zamieszkałych aglomeracji rozciągają się aż po horyzont. Podobnie, jak wszędzie na świecie, tak i tam ludzie żyją niejako w dwóch systemach: miejskim i pozamiejskim – i ten pozamiejski dla podróżnika jest ciekawszy. Są oczywiście tego plusy i minusy, skutki fizyczne i psychiczne. Ogromne odległości nie sprzyjają szybkiej wymianie doświadczeń, nie pomagają w konfrontacji przemyśleń, rodziny zdane są tylko na siebie. Wolniej rozwija się edukacja i szeroko pojęta oświata. To jednak, dla przeciwwagi, pociąga za sobą ukształtowanie się takich cech charakteru, jak zaradność, gospodarczość czy kreatywność.

>>> Badania: nauka staje się nałogiem, młodzi są coraz częściej uzależnieni od uczenia się

Paragwaj. W stolicy kraju handluje się wszystkim „z ręki”. Można kupić zegarki, okulary czy nawet protezy zębowe. Fot. Maciej Kalarus

Żyje się „na kupie”

Przede wszystkim żyje się „na kupie”, czyli razem i blisko siebie. Skupiska domostw połączone kilkoma małymi placykami i podwórkami często są własnością jednej, wielodzietnej i wielopokoleniowej rodziny. Gdy preria za oknem ściele się uprawami argentyńskich agaw lub peruwiańskich ziemniaków, rodziny otaczają się szczelnym murem rozłożystej hacjendy. Są to ogrodzone rancza, gdzie domy skupiają się wokół wody i drogi dojazdowej. Życie rodzinne jest tam hermetyczne. Często domostw tych nie widać z głównej, asfaltowej drogi: przy niej stoi tylko kuta brama okolona kamiennym murem. Terenem tym zawsze rządzi ogromna przestrzeń, bo to ona narzuca wymogi i oczekiwania. Mówiąc wprost, robota sama się nie zrobi, a jeśli mamy dać już komuś zarobić, to dajmy swoim. Swoich utrzymujemy i na swoich liczymy. I w ten sposób do córek zapracowanych rodziców dołączają ochoczo młodzieńcy, a gdzieś indziej cavaleros (w sensie: rolnicy) przyjmują córki sąsiadów. Potem rodzą się dzieci i dzieci – i tak jest przez pokolenia.

Chile. Codzienność młodych ludzi skupia się na dużych placach lub w zacienionych parkach. Fot. Maciej Kalarus

Do miasta

Wiele razy, zaglądając tu i ówdzie, mogłem usłyszeć od latynoskich rodziców, że „młodych” nie ma w domu, że wyjechali do miasta, do Santiago, Limy lub Buenos. To tam znajdują pracę inną od tej ciężkiej, rolniczej. Tam mają okazję realizować swoje marzenia, poznać ludzi innych, niż najbliższe kuzynostwo. Można śmiało powiedzieć, że trend ten – znany skądinąd od lat i kilku pokoleń – charakterystyczny jest dla całego obecnego świata. Powszechne wyludnianie się tzw. obszarów wiejskich i rozbudowa wielkich miast/konurbacji dzieje się ciągle i wszędzie. Gdy spotkane w dużych miastach młode osoby spytasz o rodziców i dom rodzinny, bardzo często opowiadają o setkach, jeśli nie tysiącach kilometrów, o długich rozłąkach i planach życiowych snutych jednak w miejskich murach. Rozrastanie się nadmorskich, oceanicznych miast, w których jest praca i rozrywka, czyli chleb i igrzyska, staje się dla nich areną życia i śmierci. Myślę, że to trend, który jest nie do zatrzymania – i chyba na szczęście.

Peru. Tradycyjny wyrób glinianych cegieł, przy którym pomagają dzieci. Fot. Maciej Kalarus

Nie zawsze tradycyjnie

Rodzinność mieszkańców Ameryki Południowej nie zawsze jest tak tradycyjna, jak moglibyśmy przypuszczać lub jak niejednokrotnie nam się to wydaje. Szarą codziennością są matki samotnie wychowujące dzieci, gdy ich mężowie czy partnerzy wyjechali gdzieś w nieznane. Obrazów tych jest bardzo, bardzo dużo. Z jednej strony można zaobserwować wręcz klanowe życie silnej struktury rodzinnej, z drugiej strony także kompletną atomizację jednostek, którym wcale nie jest źle samym ze sobą – skąd zresztą takie przeświadczenie, że ma im być „źle”? Obraz ten codzienny jest w miastach, gdzie łatwiej o anonimowość i niezależność.

Argentyna. W chwilach wolnych rodziny przychodzą spontanicznie nad ocean. Fot. Maciej Kalarus

Szukając szczęścia

Zazwyczaj podstawowym źródłem utrzymania południowoamerykańskiej rodziny jest uprawa i związany z nią handel. Na targach z żywnością częściej spotkać można kobiety z dziećmi, mężczyźni skupiają się na samym uprawianiu prerii lub cięższych pracach gospodarczych. Podróżując ostatnio przez upalny Meksyk, trafiłem do rodziny Arturo Mazo, na wielką jukatańską plantację. Od kilku pokoleń ziemia należy do ich rodziny, ale to się właśnie zmienia: razem z żoną Huanitą mają trzy córki, które w stolicy kraju studiują w akademii muzycznej i ani myślą o trwałym powrocie do Chal-Tuni – chyba, że na wakacje lub na czas pandemii, jak teraz. Arturo mówi, że uprawa kukurydzy jest ciężką fizyczną pracą, bardzo monotonną, której chcieli oszczędzić córkom i gdyby mogli, też przenieśliby się do wielkiego miasta, ale dziś nikt od nich nie kupi ziemi, nawet tak urodzajnej. Gdy tak opowiada, myślę, że jego wielka plantacja stała się właśnie tym baumanowskim sklepem, kartą kredytową czy galerią handlową – poszukują szczęścia gdzieś indziej, a jeśli już nie dla siebie, to dla swoich dzieci.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze