Fot. arch. prywatne

Na granicy Azji i Europy: Kościół pojawił się tutaj dopiero 23 lata temu [ROZMOWA]

Atyrau to miasto położone w zachodnim Kazachstanie pośród bezkresnego stepu nad rzeką Ural. Stanowi ona jedną z umownych granic pomiędzy Europą i Azją. Pierwszy ksiądz katolicki przybył tu dopiero 23 lata temu.

O młodym Kościele w Atyrau, o życiu „pośrodku niczego” i… o ropie naftowej rozmawiam ze świecką misjonarką, która pracuje tam od dziewięciu miesięcy.

>>> Misjonarz w Kazachstanie: trwałość małżeństwa nie jest tutaj dużą wartością [ROZMOWA]

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Dlaczego wybrałaś Kazachstan? Jeśli dobrze pamiętam, to planowałaś jechać gdzieś indziej.

Oktawia Galbierska: – Nie wiem, to nie był mój pomysł (śmiech). Jestem przekonana, że to wola Boża. Nie widzę innej opcji, bo ja się szykowałem na Rosję i bardzo chciałam tam jechać. Kiedy byłam w Centrum Formacji Misyjnej, to okazało się, że w ogóle nie ma możliwości wyjazdu do Rosji. Granice oficjalnie zamknięto z powodu koronawirusa i nie miałam szans na otrzymanie wizy. Nie wiedziałam, co w tej sytuacji zrobić, więc poszłam do świeżo mianowanego wtedy arcybiskupa mojej diecezji, Tadeusza Wojdy. Spytałam się go, co mam robić. On zaproponował, żebym spróbowała w Kazachstanie. No i  zaczęłam w tym kraju szukać. W Kazachstanie są trzy diecezje i jedna administratura apostolska. We wszystkich diecezjach mi odmówili. W jednej powiedzieli, że przyjeżdża neokatechumenat i dla mnie nie będzie miejsca. W innej stwierdzili, że to nie ma sensu, bo uzyskanie wizy graniczy z cudem. Potem były jeszcze próby wyjazdu do Gruzji czy Azerbejdżanu, ale to wszystko szło bardzo opornie. Ja już straciłam wtedy nadzieję. Jako ostatnią możliwość dostałam kontakt właśnie do kazachskiej administratury apostolskiej.

Fot. arch. prywatne

Przyznam szczerze, że już mi się nawet nie chciało tam dzwonić ani w jakikolwiek inny sposób kontaktować. Zapytałam arcybiskupa, czy to ma jakikolwiek sens, skoro trzy diecezje mi odmówiły. Odpowiedział, że warto spróbować, może akurat się uda.

I udało się.

– Jeszcze w ostatnim dniu formacji, kiedy była msza z posłaniem i rozdaniem krzyży misyjnych, nie miałam pojęcia dokąd i czy w ogóle pojadę. Na godzinę przed liturgią zadzwonił telefon. Administrator apostolski podczas 10-minutowej rozmowy powiedział, że mnie zaprasza i spróbujemy zdobyć wizę dla mnie, chociaż nie może niczego obiecać. Od razu wstąpiła we mnie nadzieja. Odebrałam krzyż misyjny, ale informacja o moim wyjeździe jeszcze nie dotarła dalej. Każdemu przydzielany był krzyż z nazwą kraju, a ja usłyszałam „Oktawia Galbierska – Azja” (śmiech). No i jak widać, uzyskałam wizę i jestem w Kazachstanie. Przyszło to zadziwiająco łatwo. Kiedy przyjechałam na miejsce, to powiedzieli mi, że to nie jest takie oczywiste i już kilku osobom odmówili. Okazało się, że są u nas dziewczyny z neokatechumenatu, które przez wiele miesięcy nie otrzymywały pozwolenia na wjazd, a ja dostałam je tak szybko. Odczytuję to więc jako wolę Bożą.

Mówi się, że za Kołem zaczyna się Azja, ale to Atyrau jest położone na granicy dwóch kontynentów. Po której stronie mieszkasz?

– Geograficznie mieszkam po stronie europejskiej, ale samochodem często bywam w Azji (śmiech). Atyrau jest kazachską stolicą ropy naftowej. Miejscowi często nazywają z ironią to miasto „kazachskim Dubajem” (śmiech). Miejscowość powstała, kiedy odkryto tutaj złoża ropy.

Z tego też powodu jest tam sporo cudzoziemców, mimo że sama okolica turystyczna raczej nie jest.

– Jak to mówią: gdzie ropa, tam Amerykanie (śmiech). Mają oni swoją własną mikrodzielnicę. Była też wioska włoska, ale Włosi już wyjechali. Kazachstan jest krajem wielonarodowym, ciężko mi nawet powiedzieć, ile narodowości tutaj zamieszkuje. Powiem szczerze, że spotkać „czystego” Kazacha, szczególnie w mieście, jest raczej ciężko. Mieszkają oni głównie we wioskach i małych miasteczkach.

Kazachski step Fot. arch. prywatne

Turystycznie to rzeczywiście niewiele jest tutaj do zwiedzania. Co prawda jakieś 45 minut jazdy samochodem stąd jest Morze Kaspijskie, ale to tereny przygraniczne i wojskowe, więc funkcjonują jako strefa zamknięta. Nie da się więc nad to morze dojechać – jest ono tak blisko i tak daleko jednocześnie (śmiech). Nie ma tu też raczej muzeów, najbliższe większe miasto znajduje się około 500 km dalej. Poza tym wokół jest głównie step. Nie sądziłam, że będzie mi tak brakować przyrody – zieleni, drzew, lasów. Można też wybrać się do kina, ale są tylko cztery sale na 300 tysięcy mieszkańców, więc o bilet również nie jest łatwo.

Turyści nie mają tu zatem po co przyjeżdżać. No ale ja nie przyjechałam na zwiedzanie, lecz na misje. Czuję, że właśnie w tym miejscu, pośrodku niczego, miałam być.

Kościół w Atyrau, zdaje się, jest bardzo młody.

– Kościół w Atyrau jest młodszy ode mnie prawie o 10 lat! Pierwszy ksiądz przyjechał tu 23 lata temu. Dla mnie było szokujące, że choć to nadal Europa, Kościół katolicki był tu praktycznie w ogóle nieznany. W Atyrau żyły tylko cztery starsze katoliczki. I to od nich się zaczęło budowanie wspólnoty.

Fot. arch. prywatne

Schemat działania zazwyczaj jest podobny. Na początku kupuje się w mieście mieszkanie, w którym żyje ksiądz i znajduje się kaplica. Daje się ogłoszenie w gazecie, że przyjechał katolicki kapłan i każdy, kto chce, może przyjść na nabożeństwo lub rozmowę. Gromadzi się jakaś mała wspólnota, a potem kupuje się ziemię i buduje kościół…

Jak wygląda ewangelizacja w miejscu, gdzie wielu ludzi nie ma pojęcia, czym jest katolicyzm?

– Mimo tych 23 lat dalej są ludzie, którzy nie mają o nas pojęcia. Zdarza się, że ktoś przychodzi i pyta, co to jest ten Kościół katolicki, w co wierzymy i na czym to polega. W Polsce nikt Ci takiego pytania nie zada. Trzeba im to jakoś wytłumaczyć, co bywa bardzo trudne, bo nie ma się do czego odnieść. U ludzi tutaj nie ma korzenia, nie ma nawet jednego pokolenia, w którym chrzciłoby się niemowlęta i wychowywało je w wierze katolickiej. Ludzie przyjmują chrzest jako dorośli, ewentualnie jako nastolatki. Jest u nas na przykład jedna dziewczynka, która samodzielnie poprosiła o chrzest w wieku 11 lat.

Bardzo dojrzała decyzja!

– Ma na imię Waleria. Jak miała 7 lat (w 2016 r.) zaczęła przychodzić do nas na podwórko, by się bawić; poznała inne dzieciaki, które już brały udział w zajęciach w centrum i przychodziły do parafii. Uczestniczyła w zajęciach muzycznych i katechezie, na którą zaprosiły ją inne dzieci. Sama powiedziała bardzo serio, że Kościół to dla niej taki drugi dom. W końcu postanowiła przyjąć chrzest i otrzymała go w 2021 roku. Powiedziała, że nie pamięta przełomowego wydarzenia, które by spowodowało taką decyzję. Dojrzewało to bardzo powoli. Jej matka jest muzułmanką, a ojciec prawosławnym. Oboje nie praktykują. Nie mieli nic przeciwko, więc Waleria się ochrzciła. Na uroczystości był obecny jej tata, mama nie mogła przyjść. Rok później przyjęła Komunię świętą.

Czyli są nawrócenia.

– Czasami ktoś konwertuje z Cerkwi prawosławnej. Jedną z przyczyn bywa to, że w Cerkwi życie religijne praktycznie nie istnieje. Ludzie są ochrzczeni, ale przez całe życie nie chodzą do cerkwi. Kiedy nas spotykają, to widzą, że wiarę można praktykować.

Jasełka Fot. arch. prywatne

Ciężko powiedzieć, ilu w ogóle jest parafian, ponieważ dwa lata zamknięcia spowodowało, że bardzo dużo ludzi odpadło. Obecnie jest to mniej więcej ok. 50-60 osób. Nie wszyscy są ochrzczeni, nie wszyscy przyjmują Komunię, ale przychodzą. Króluje tutaj indywidualne podejście. Znasz każdego parafianina z imienia, znasz jego sytuację rodzinną, jego przejścia i przeżycia. Wspólnot parafialnych nie ma. Zdarza się, że ktoś chodzi gorliwie przez dwa lata i nagle znika, a my nie wiemy, co się stało. Inni przyjdą na kilka spotkań i potem się już nie pojawiają.

Fot. arch. prywatne

 Tak jak mówiłam, takich katolików „od urodzenia” tutaj nie spotkamy. Nie mamy żadnej rodziny w parafii, więc nowo ochrzczeni nie mają wsparcia w najbliższych. Dobrze jest, jeśli oni nie przeszkadzają. Rodzice często pozwalają przychodzić do nas swoim pociechom lub nawet, jak było w przypadku Walerii, zgadzają się na chrzest. Jednak zdarza się, że rodzice zabraniają.

Podejmujecie sporo działań na rzecz dzieci.

– Na to położony jest największy nacisk duszpasterski. Mamy na podwórku boisko i plac zabaw, gdzie dzieciaki mogą przyjść i bezpiecznie się wyszaleć, bo teren jest ogrodzony. Dużo rodziców też przychodzi z małymi dziećmi, nawet jeśli nie uczestniczą w życiu religijnym parafii. Dla dzieci organizujemy wyjazdy, katechezy, a także różne atrakcje – wyjście do kina, na kręgle czy na trampoliny. Ja z nimi często coś gotuję lub piekę.

Fot. arch. prywatne

Generalnie są tutaj takie trzy główne pola działalności Kościoła. W parafii posługują siostry elżbietanki, które prowadzą dużo dzieł charytatywnych: wydają jedzenie i odzież dla biednych z ramienia Caritas, prowadzą centrum dla dzieci i młodzieży, w którym odbywają się zajęcia plastyczne i muzyczne, lekcje rysunku, tańca, korepetycje czy zajęcia rehabilitacyjne. Działa również punkt Caritas, w którym realizowany jest projekt pomocy dzieciom z zespołem Downa. A trzecie i najważniejsze pole to działalność duszpasterska.

Fot. arch. prywatne
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze