Nie mów mi o godności. Mam 400 dzieci i muszę je nakarmić trzy razy dziennie
Te mocne słowa padają z ust dr Heleny Pyz, polskiej lekarki i misjonarki, która jest bohaterką filmu „Jutro czeka nas długi dzień”. Obraz w reżyserii Pawła Wysoczańskiego opowiada o jej pracy w Indiach i o bolesnej decyzji dotyczącej powrotu do kraju.
Obraz „Jutro czeka nas długi dzień” to nietypowy film dokumentalny. Pozbawiony jest bowiem jakiegokolwiek komentarza odautorskiego. Reżyser w żaden sposób nie kreuje rzeczywistości i nie próbuje np. przez wypowiedzi różnych osób kierować naszego odbioru obrazu na jakiś z góry założony tor. Pozwala za to przemówić samym bohaterom – zwłaszcza dr Helenie Pyz, głównej bohaterce. I ten manewr jest siłą tego obrazu, bo widz nie skupia się na żadnych dodatkowych elementach, tylko na narracji, którą wyznacza historia polskiej misjonarki.
>>> Milion dzieci w Afganistanie narażonych na śmierć głodową
Twarda i wrażliwa
To swoista filmowa biografia dr Heleny Pyz – z zastrzeżeniem, że nie obejmuje całego życia, a jedynie jego drobny wycinek. Reżyserowi udaje się jednak dzięki temu przybliżyć nam postać dr Pyz. Nie robi z niej bohaterki pomnikowej, monumentalnej. Siłą przekazu dr Pyz jest właśnie to, że jest zwyczajną kobietą. Potrafi być oschła, surowa, na ekranie wcale nie tak łatwo ją polubić. Ale jest też czuła i wrażliwa – choć nie są to cechy, które zauważymy w niej na pierwszy rzut oka. Życie ją nauczyło, że trzeba być twardą, mocną, konkretną – i przez taki pancerz łatwiej jej realizować swoją misję. Bo gdyby się nad nimi rozczulała, to być może nikogo by nie wyleczyła. A tak mówi do pacjenta „wstawaj i wynocha” i ten doskonale wie, że ona mu nie jest w stanie pomóc – bo pomóc może mu tylko „lekarz od skóry”. Sama od lat zmaga się z niepełnosprawnością – jeździ na wózku. I dlatego wie, że trzeba być twardym, żeby poradzić sobie w życiu. Choć w środku jest bardzo wrażliwa – to stara się nie okazywać słabości. W tym tkwi jej siła.
>>> Świecka misjonarka o trądzie w Indiach [WIDEO]
Jej dobroć i troskę widać w scenach z dziećmi. Niby rzuca do jednego z uczniów oschłe słowa „podciągnij kolanówki” – ale czujemy, że z tych słów przebija miłość, troska o to dziecko. Dzieci zresztą, choć dorośli również, nazywają ją „Mama”. Ośrodek dla trędowatych Jeevodaya, w którym pracowała ponad 30 lat stał się jej domem. Jak sama mówi: „We krwi płynie mi Jeevodaya”. Dzieci do niej lgną, i to najlepiej pokazuje, że choć jest cicha, zdystansowana – to jednak jest w niej wiele miłości. Doskonale wie, czego potrzebują miejscowe dzieci. Gdy ktoś chce zasponsorować im wakacyjny, luksusowy wyjazd to się temu sprzeciwia. Dzieci przez 10 miesięcy siedzą w szkole, więc dr Pyz doskonale wie, że w wakacje najlepiej zrobi im czas spędzony z rodziną. Dzieci pytają ją, dlaczego pojawiła się w Indiach. I dr Helena Pyz odpowiada, że przyjechała tu, aby ich poznać i aby im pomóc. I jej postawa najlepiej pokazuje, że nie były to słowa rzucane na wiatr. Stara się robić wszystko dla swoich podopiecznych, walczy o rozbudowę szkoły. W tym momencie zresztą można sobie uświadomić, jakie warunki szkolne panują w Indiach. Placówka po rozbudowie miałaby bowiem pomieścić 3000 osób.
>>> Od 50 lat przywracają godność trędowatych w Indiach
Być z ludźmi
Film pokazuje zderzenie się dwóch sposobów myślenia o pomocy udzielanej zwłaszcza najmłodszym w ośrodku Jeevodaya. Z jednej strony mamy dr Helenę Pyz, a z drugiej o. Ashtona. Pallotyn ma bardzo biznesowe podejście do prowadzenia placówki, jest za pobieraniem opłat za naukę. Dr Pyz stoi za to bardziej po stronie ludzi. Mówi wprost, że ludzie nie chcą opłat za naukę. Ma świadomość, że podopiecznych ośrodka zwyczajnie nie stać na płatną szkołę. Jest zatroskana o potrzeby powierzonych jej ludzi. Choć wobec ludzi, wśród których pracuje jest silna, to w pewnym momencie filmu jesteśmy świadkami rozmowy telefonicznej prowadzonej po polsku. „Czasem nie mam na to wszystko siły” – mówi do swej przyjaciółki. I rzeczywiście, fizycznie nie jest z nią najlepiej. Zaczyna poszukiwać kogoś, kto mógłby ją zastąpić – a ona mogłaby wyjechać leczyć się do Polski. I niełatwo przychodzi jej znalezienie takiej osoby. W obrazie Helena Pyz wraca jeszcze raz do Indii, przerażona działaniami nowego dyrektora placówki. Przybywa i oznajmia: „Jestem tutaj, żeby opiekować się dziećmi”. Czujemy, jako widzowie, że jest to jej życiowe powołanie. Choć smutne jest to, że powoli widzimy też konieczność wycofania się misjonarki z tej posługi. Niemniej, zrobiła wiele dobrego i pomogła wielu ludziom. Jest symbolem dobra – objawiającego się nie w słowach, a w działaniu. Film „Jutro czeka nas długi dzień” w reżyserii Pawła Wysoczańskiego pozwala nam poznać jej dobre oblicze. I robi to w sposób nienachalny, wyważony i bardzo kameralny. Po prostu razem z kamerą towarzyszymy – bez zbędnego komentarza – codzienności dr Pyz i mieszkańców Jeevodaya. Potrzeba nam obrazów pokazujących takich współczesnych bohaterów.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |