Foto: Mirosława Głowacka

Niezwykły człowiek. Rozmowa Justyny Janiec – Palczewskiej z dr Mirosławą Głowacką [MISYJNE DROGI]

Doktor Miłosława Głowacka ze Szpitala Pomnika Chrztu Polski w Gnieźnie pracowała w misyjnych szpitalach. Po każdej z wypraw wkraczała do Fundacji „Redemptoris Missio” z szerokim uśmiechem i opowiadała o swoich przeżyciach. O pobycie na Papui-Nowej Gwinei i pracującym tam księdzu i lekarzu Janie Jaworskim rozmawia z nią Justyna Janiec – Palczewska.

Justyna Janiec-Palczewska: Zamknij oczy i przypomnij sobie tamtą podróż…
Miłosława Głowacka: Zamykam i widzę siebie w samolocie lecącym z Port Moresby do Kundiawy nad Papuą-Nową Gwineą. Kurz wzbijający się w przestworza, nierówne lądowisko, cztery miejsca siedzące, a samolot bez drzwi. Steward próbujący robić nam herbatkę za kurtynką, międzylądowanie w dziczy, gdzie dosiadał się jakiś podróżnik. Byłyśmy tam w czwórkę, młode, pełne zapału lekarki. Dwie z nas musiały wylecieć stamtąd wcześniej, ale nie było to wcale łatwe. Aby dostać się do lądowiska, z którego startowała awionetka, trzeba było przejechać land roverem z napędem na cztery koła przez las. W międzyczasie jednak przyszły duże opady deszczu i jedyna droga leśna prowadząca z Kundiawy do tamtego lądowiska uległa osunięciu. Zrobiła się wielka dziura w drodze, akurat taka, że mógłby się w niej zmieścić dom. I były wielkie przenosiny, trzeba było przetransportować bokiem bagaże dziewczyn i za dziurą wsiadły do innego, podstawionego auta.

JJP: Opowiedz o księdzu Janie Jaworskim.
MG: Ksiądz i doktor w jednej osobie – Jan Jaworski to postać charyzmatyczna. Najpierw został lekarzem, a później poczuł powołanie duszpasterskie. Jest też z zamiłowania górołazem. Na górze Mont Wilhelm, najwyższym szczycie PNG (4509 m n.p.m.), był aż 40 razy. Na co dzień pracuje w szpitalu w Kundiawie. W pracy spędza olbrzymie ilości czasu, głównie operując. Gdy nie jest w szpitalu, to pełni obowiązki duszpasterskie. Jest też dyplomatą, polubownie i pokojowo stara się zażegnywać, w drodze dialogu, spory w tamtejszych plemionach.

>>> Franciszek przekazał 50 tys. dolarów dla głodujących na Madagaskarze

JJP: Czyli ksiądz Jaworski nie tylko poświęca się pracy lekarza i bezpośredniej ewangelizacji, choć to i tak bardzo wiele jak na jedną osobę.
MG: „Dżoaski”, bo tak na niego wołają lokalsi (nazwisko Jaworski w języku tok pisin), angażując miejscowych wodzów doprowadził do tego, że w tamtym rejonie zapanował pokój. W czasie naszego pobytu było właśnie po wyborach i to były pierwsze wybory, które odbyły się bez rozlewu krwi. Wiedziałyśmy, że ilekroć będzie groziło nam jakieś niebezpieczeństwo nazwisko „Dżoaski” zawsze nas uratuje, bo to nazwisko otwierało tam wszystkie drzwi. A co było najbardziej urocze i wdzięczne, to fakt, że w buszu biegało mnóstwo dzieci o imieniu Dżoaski nazwanych tak na jego cześć. To jest nie tylko lekarz i nie tylko ksiądz, ale również człowiek o wielkich zasługach dla tamtego rejonu.

Foto: Mirosława Głowacka


JJP:
To spora motywacja do dalszego zaangażowania, kiedy można obserwować efekty swoich działań.
MG: Stara się ciągle o to samo i ciągle, ciągle wszystko na nic. Ta jego praca to ciągła walka z wiatrakami. Najlepiej to było widać na oddziale. Tu trzeba wyraźnie powiedzieć jedną rzecz – natura papuaska jest bardzo zrelaksowana. I jest to z jednej strony fajne, dobre, i to jest to, czego nam brakuje. Ale z drugiej strony, kiedy akurat potrzeba trochę zaangażowania, sprężenia, gotowości i rzetelności – to katastrofa. Kiedy potrzeba, aby nieść komuś ratunek ta papuaska natura daje o sobie znać. Zdarzało się, że ksiądz Jaworski prosił, aby komuś wykonano jakieś badanie i prosił dzień w dzień przez tydzień, i przez ten tydzień nie udało się tego prostego badania wykonać! Naprawdę, ręce opadały.

JJP: Praca tam wymaga wiele cierpliwości, samozaparcia i otwartości na inną kulturę. My, Europejczycy, ze swoim pośpiechem jesteśmy dla miejscowych dziwnym zjawiskiem, zaś dla nas nie do pojęcia jest ich umiejętność „życia chwilą” i przyjmowania tego co niesie życie.
MG: Dla nich przeszkodą nie do pokonania były małe rzeczy, brak woli walki. Każdy się po prostu godził z losem. Tamtejszy oddział internistyczny codziennie doprowadzał mnie do bólu brzucha. Każdego dnia, idąc do pracy, bardzo się stresowałam i bałam. Pamiętam, jak bardzo zazdrościłam mojej koleżance, że ma specjalizację zabiegową i może tam pomagać bardziej konkretnie i działa u boku księdza w sposób bardziej zasadniczy.

JJP: Zatem praca w tamtejszym szpitalu wiązała się ze stresem?
MG: Nie zawsze. Były też prześmieszne sytuacje. Jak się czasem kogoś ze szpitala wypisało, to na następny dzień pacjent sam się przyjmował na swoje miejsce, bo znowu się źle czuł. Po prostu przyszedł i położył się na swoim łóżku szpitalnym. A trzeba tu powiedzieć, że miejsc było tak mało, a potrzeb tak wiele, że pacjenci leżeli często na podłodze. Były miejsca leżące na łóżku i między łóżkami i znowu na łóżku i między łóżkami.

Foto: Mirosława Głowacka

JJP: Jakie jeszcze różnice kulturowe zapamiętałaś z pracy w tamtejszym szpitalu?
MG: Kiedy któryś z pacjentów umierał, rodziny w niezwykle teatralny sposób odprawiały żałobę. Tam, gdy ktoś umiera, to jego plemię formuje pochód żałobny, bliscy wyrywają sobie dosłownie włosy z głów, tarzają się w błocie, potwornie krzyczą i zawodzą. Pierwszy raz, gdy doświadczyłam tego w szpitalu, to aż mi ciarki po plecach przeszły.

JJP: Inne sytuacje?
MG: Drugi raz tak bardzo się bałam, gdy byłam świadkiem pewnego zajścia. Widziałam jak „Dżoaski” stara się uspokoić rozgorączkowany tłum. Chciał uświadomić rodzinę i bliskich zmarłego, że jego śmierć nie miała nic wspólnego z czarami, które według zgromadzonych zostały rzucone przez osobę z sąsiedztwa. Osobie podejrzanej o czary groziła śmierć. Do dzisiaj mam przed oczami, jak „Dżoaski”, taka niewysoka, mądra postać otoczona przez chmarę bardzo zezłoszczonych ludzi, którzy niemal całkowicie go przesłonili, stara im się powoli i w bardzo prosty sposób wytłumaczyć, że ta osoba nie zmarła wskutek czarów, tylko zmarła z powodu choroby. Zresztą zakaźnej, bo to akurat chodziło o AIDS, więc bliscy zmarłego powinni również poddać się badaniom. Pamiętam, że bardzo się wtedy bałam, ludzie ci mieli w oczach złość i dzikość, a z natury bywają nieobliczalni. Ale doktor miał tę niesamowitą umiejętność, że potrafił z nimi rozmawiać i łagodzić ich spory.

Foto: Jordan Donaldson/Unsplash.com

JJP: Z tego co mówisz wnioskuję, że praca tam jest zwyczajnie niebezpieczna…
MG: Wystarczyłoby, żeby któryś z nich wtedy sięgnął w złości nagle po maczetę i mogłoby księdza nie być. Agresja jest tam na porządku dziennym. Zwłaszcza daje o sobie znać przemoc rodzinna. Dla miejscowych bicie żony jest wyrazem troski. Rząd stara się tę sytuację zmienić wieszając plakaty. Dla nas były one wręcz tragikomiczne. Przedstawiały mężczyznę za kratkami, a napis pod nimi głosił: „Trafisz za kratki, jeśli będziesz bił swoją żonę”. Oczywiście żony i dzieci nadal były bite i raczej się nie słyszało, żeby ktoś za to trafił za kratki. Dzika ta Papua, do miasteczka zawsze wychodziłyśmy z jakimś człowiekiem „Dżoaskiego”. Tam też pierwszy raz w życiu przeżyłam trzęsienie ziemi. A ziemia tam trzęsie się często. Miejscowi tak się do tego przyzwyczaili, że nawet nie wychodzą w tym czasie z budynków.

JJP: Europejczykom trudno jest chyba wejść w dialog międzykulturowy z kulturą tak inną od naszej, tym bardziej podziwiam pracę księdza Jaworskiego.
MG: Tym, czego nie mogłam tam ścierpieć na co dzień, był fakt, że wszyscy ciągle pluli czerwoną śliną po żuciu orzechów betelu. Najpierw je żuli, a potem bez końca pluli. Nie tylko na ulicy, nie tylko pracownicy fizyczni, także urzędnicy, pracownicy administracji szpitala. Wszędzie czerwona podłoga i ściany. Rozmawiasz z kimś, a on pluje. Oni oczywiście wierzyli, że betel chroni przed próchnicą i utrzymuje ich w dobrym zdrowiu. Tymczasem używka ta jest przyczyną nowotworów jamy ustnej. Co kraj, to obyczaj. Teraz mieszkam i pracuję w Polsce. Cokolwiek się o naszych szpitalach nie mówi, to bardzo doceniam to, że nikt w nich nie nadużywa betelu.

>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Justyna Janiec-Palczewska

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze