Zorza polarna nad Hammmerfestem/fot. Rafał Ochojski MSF

Norwegia: dzień z życia misjonarza [FOTOREPORTAŻ/MISYJNE DROGI]

Hammerfest leży 600 kilometrów na północ od koła podbiegunowego. To jedno z najbardziej wysuniętych na północ miast świata – kraina olśniewających pokazów zorzy polarnej i 24-godzinnego dnia oraz nocy polarnej. Mieszka tu jeden misjonarz.

Godzina 6.00. Delikatne światło cyfr budzika i łagodne dźwięki pianina wzywają mnie do rzeczywistości. Wstaję, siadam na krawędzi łóżka i odruchowo robię znak krzyża. Nie myślę jeszcze pobożnie. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to pytanie o to, ile śniegu napadało w nocy. Spoglądam przez okno – śnieg zasypał drugi stopień schodów do kościoła. Trudno, trzeba brać łopatę.

Duchowe espresso

Najpierw espresso – krótkie, mocne. Charakterystyczny dźwięk młynka przerywa poranną ciszę. Potem do kościoła. Klękam na chwilę przed tabernakulum, zapalam świeczkę w kaplicy Matki Bożej. Krótki rytuał. Duchowe espresso – szybkie, ale dodające sił.

Kościół parafialny pw. św. Michała Archanioła, po lewej Dom Kultury/fot. Rafał Ochojski MSF

Dwie godziny odśnieżania

Kurtka z odblaskami, buty, rękawice, czapka. Łopata albo snøfreser, czyli spalinowa odśnieżarka – zależy, ile napadało. Dwie godziny walki ze śniegiem. Trzeba odśnieżyć parkingi i plac przed kościołem. Parafia wynajmuje miejsca parkingowe oraz garaże – to źródło dochodu. Warunek? Regularne odśnieżanie. Zaczynam wcześnie, zanim przyjadą kierowcy. A w trakcie odśnieżania poranna medytacja, bo wtedy jakoś umysł bardziej trzeźwy, świeży, a i myśli rześkie i prawdziwe. Ale zazwyczaj nie są to myśli pobożne. Najczęściej są niepobożne.

Zimowa, czyli od października do maja, codzienność/fot. Rafał Ochojski MSF

Inne słowa modlitwy

Czasami, zwłaszcza gdy mocno wieje i sypie, a odśnieżanie zdaje się nie mieć większego sensu, mówię do Pana: „Sorry, ale w tym momencie nie umiem się modlić słowami «lody i śniegi błogosławcie Pana» z niedzielnego brewiarza, z Kantyku Trzech Młodzieńców (DN 3,70), bo inne słowa cisną mi się na myśl”. Ale o nich też Mu mówię. No i chyba o to chodzi w modlitwie – nie o piękne słowa, ale o szczerość. On i tak wie, co mi siedzi w sercu.

Cotygodniowe odwiedziny z Komunią/fot. Rafał Ochojski MSF

Po odśnieżeniu schodów i placu przed kościołem wracam do domu. Kiedyś pomyślałem, że jednym z warunków żywotności Kościoła katolickiego w Norwegii jest… ciągle odśnieżona droga do kościoła. I coś w tym jest. Kościoły protestanckie często „żyją” tylko w niedziele, u nas życie toczy się każdego dnia.

Kiedy jadę na mszę do oddalonego o 177 km Honningsvåg, najpierw muszę łopatą odkopać drogę do kościoła. Ta zawsze musi być w aucie.

Samotność i noc polarna

Po odśnieżeniu najpierw ciepła kąpiel – żeby nie zachorować. Potem brewiarz, medytacja i śniadanie. Po śniadaniu, w zależności od tego, co sobie zaplanowałem – praca. Czasem fizyczna, bo coś trzeba posprzątać, naprawić, czasem biurowa. Plan dnia jest kluczowy, zwłaszcza gdy człowiek jest sam. Nie chodzi o kurczowe trzymanie się harmonogramu, ale o rytm – szczególnie w trakcie nocy polarnej (mørketid), kiedy organizm i psychika mogą „się rozjechać”.

fot. Rafał Ochojski MSF

Nie zawsze da się wrócić

Życie w Hammerfeście nie jest ani nudne, ani monotonne. Przede wszystkim skupia się na pracy duszpasterskiej. Nieco innej od tej polskiej, bo i ludzi mniej, a i różnorodność kulturowa nadaje nieco inny koloryt duszpasterzowaniu. Moja parafia to 520 osób z ponad 40 krajów świata. Ale oprócz sprawowania sakramentów na miejscu, dojeżdżam (dolatuję albo dopływam) jeszcze do trzech innych miejsc. Do wspomnianego Honningsvåg (20 km przed Przylądkiem Północnym, czyli Nordkapp), Havøysund (też około 180 km) oraz do Kjøllefjord (370 km od Hammerfestu – na mszy jest ok. 4–5 osób). Tam msze mam po wcześniejszym dogadaniu się z ludźmi. Dotrzeć to jedno. Wrócić – to już inna historia. Zdarza się, że z powodu warunków atmosferycznych (śnieg, lawiny, powodzie) dotarcie na miejsce jest niemożliwe. Czasami da się dotrzeć, ale problem jest z powrotem, bo w międzyczasie służby uznały, że jest zbyt niebezpiecznie i droga została zamknięta. Czekaj, człowieku.

Z siostrami elżbietankami – w Norwegii są od 145 lat/fot. Rafał Ochojski MSF

Dlatego zimą w aucie zawsze mam termos, coś do zjedzenia, łopatę, ciepły śpiwór. Dodatkowo zabieram leki, pastę do zębów, szczoteczkę i ładowarkę do telefonu. Nigdy nie wiadomo, gdzie przyjdzie mi nocować.

Trzeba prać i gotować

Oprócz duszpasterstwa jest codzienność: sprzątanie, pranie, gotowanie, drobne remonty, dbanie o kościół. Tu nie ma gospodyni ani kościelnego. Ludzie świeccy nie zawsze angażują się w pomoc namacalną w parafii. Ale lubię tę prozę życia. Pomaga mi mentalnie osadzić się w rzeczywistości ludzi, którym głoszę Ewangelię – czasem właśnie przez zwykłe odśnieżanie.

Obchody ku pamięci bitwy o Narwik, w której walczyli polscy żołnierze/fot. Rafał Ochojski MSF

Kiedy byłem jeszcze w Narviku (moja wcześniejsza parafia), nieraz ktoś podchodził w czasie odśnieżania, zagadywał, pytał, czy jestem tu proboszczem. Pochwalili, że u nas zawsze ładnie odśnieżone. Sam jeden Pan Bóg wie, czy czasem przez te właśnie zimne zaspy odwalonego śniegu nie zostało ogrzane jakieś chłodne ludzkie serce.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Zamów prenumeratę<<<

Przyzwyczajenie do słońca

Nie sposób nie wspomnieć piękna samej Norwegii. Może nie jestem tu długo (5 lat), ale niezmiennie fascynuje mnie otaczający krajobraz. Surowy, wymagający, często szorstki i niedostępny. Ale może właśnie dlatego taki ekscytujący – jak sam Stwórca. Wymagający, często niedostępny, a jednocześnie wlewający pokój i prostą radość w serce.

Msza św. w górach/fot. Rafał Ochojski MSF

Zima trwa tu formalnie od 13 listopada do 10 kwietnia, ale często dłużej. To czas walki ze śniegiem, radzenia sobie z ciemnością i trudnościami na drogach. Ale kiedy na horyzoncie pojawia się słońce, życie nagle się budzi.

Zadziwiające, jak organizm reaguje na światło po miesiącach ciemności. Oczy muszą się na nowo przyzwyczaić do promieni słonecznych.

„Mieszkaniec” Hammerfestu/fot. Rafał Ochojski MSF

Norwegia – miejsce obecności Boga

Norwegia wciąga swoją surowością. Bywa wymagająca, ale zachwyca. Tu wszystko jest ekstremalne – mróz, wiatr, słońce i noc. Może dlatego tak łatwo dostrzec ślady Boga. Czasem w potędze gór, czasem w szeptach zorzy polarnej. Ale najczęściej – w ludzkich sercach.

Widok na Hammerfest z góry Salen (10 minut pieszo od kościoła)/fot. Rafał Ochojski MSF


 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze