O tej porze szyby dudniły od wystrzałów . Rozmowa Doroty Abdelmoil z siostrą Urszulą Brzonkalik FMM[MISYJNE DROGI]
Syria. Od trzech tygodni słychać jedynie ciszę. Wyzwolenie Aleppo jest rzeczywistością – mówi w rozmowie z Dorotą Abdelmoulą s. Urszula Brzonkalik, franciszkanka misjonarka Maryi.
Dorota Abdelmoula: Co widać na ulicach w Aleppo?
S. Urszula Brzonkalik FMM: – To, co widzę, niezbyt się zmieniło. Zmieniło się natomiast to, co słyszę, a raczej: czego już nie słyszę. O tej porze zwykle szyby dudniły od wystrzałów. Natomiast od trzech tygodni dziwimy się, że jest tak cicho. Czujemy, że wyzwolenie Aleppo jest rzeczywistością. Ludzie chodzą ulicami dużo spokojniej, a samochody jeżdżą wolniej, bo już nie uciekają przed
pociskami, które wszędzie spadały. Życie wraca do normy i ludzie zaczynają robić małe, ale konkretne projekty na przyszłość. Jeszcze kilka tygodni temu nie można było o tym marzyć.
DA: Czym jest „normalność” dla mieszkańców Aleppo?
sUB: – Dziś ludzie cieszyli się, bo wróciła woda w kranach. Świadomość, że już nie trzeba się martwić o wodę, bo jest w kranie, to normalność, do której wracamy. Pewnie jeszcze długo nie będziemy mieć prądu. Nie ma go od 1,5 roku. Jeśli ktoś sobie wykupi 1-2 ampery elektryczności z generatora, to może przynajmniej przez kilka godzin obejrzeć telewizję. Jeżeli nie, to ludzie
siedzą w ciemności. W ostatnim miesiącu wraz z generatorami zaczął działać również Internet, którego nie było tu dwa lata. To nasz jedyny kontakt ze światem, bo były momenty, kiedy dodzwonienie się do Aleppo graniczyło z cudem. Wciąż jest jednak potwornie zimno, w nocy temperatura spada do zera. Nie mamy gazu, a mazut bardzo trudno zdobyć. Ludzie czekają w kilometrowych kolejkach po butle. Rodzina ma prawo do dwóch butli gazowych na miesiąc.
DA: To dużo?
sUB: – To jest bardzo mało! Taka butla służy m.in. do ogrzania pokoju, w którym mieszka wspólnie cała rodzina. Kiedy jest zimno, gazu starcza jedynie na tydzień. Na tej butli ludzie grzeją wodę na herbatę, gotują zupę, ale gdyby chcieli się zabrać za porządne gotowanie, to nawet na tydzień nie starczy. Pytam znajomą, która ma trzymiesięczne dziecko, o to, jak je kąpie? A ona mówi: zamykam wszystko, co się da, stawiam wanienkę koło piecyka i kąpię to dziecko przy tym piecyku w trzy minuty.
DA: Zatem kto pozostał w Aleppo? Ci, którzy chcieli, czy ci, którzy nie mieli innego wyjścia?
sUB: – Zostali ci, którzy albo dokonali bardzo radykalnego wyboru, albo nie mieli już żadnego wyboru i modlili się, żeby wojna się skończyła. Byłam wczoraj w ośrodku braci marystów, którzy przekazywali pieniądze z akcji „Rodzina Rodzinie” grupie 250 rodzin, w której wszyscy w Wielki Piątek cztery lata temu musieli uciekać przed rebeliantami. Ci ludzie stracili wszystko. Ich marzenie na ten rok, to zrobić, co się da, żeby wrócić do siebie. Chylę czoła przed lekarzami, adwokatami i ludźmi, którzy pozostali w Aleppo, mówiąc: to miasto będzie nas potrzebować.
DA: Spokój, który panuje od kilku tygodni, to wysłuchane modlitwy czy raczej cisza przed burzą?
sUB: – Wszyscy żyjemy wielką nadzieją, że to początek końca tej wojny. Aleppo jest ogromnym miastem, mówiło się, że kto je zdobędzie, ten zdobędzie prawie wszystko. Tu każde z wielu ugrupowań miało swoją część miasta. Dlatego dziś, gdy mówi się, że Aleppo zostało względnie wyzwolone, to jakby odzyskało się połowę Syrii. Wczoraj dowiedziałam się, że ludność, która pozostała w odzyskanych częściach miasta, to osamotnione kobiety, najczęściej młode, każda z trójką, czwórką dzieci. W Syrii kobieta, która ma dwójkę, trójkę dzieci i nie ma męża, a jeszcze
jest muzułmanką – to wielki dramat. Ale dziś wszyscy żyjemy nadzieją na koniec konfliktu zbrojnego i na to, że rok 2017 przyniesie wielką ulgę nie tylko dla Aleppo, ale dla całej Syrii.
DA: Czy z perspektywy osoby mieszkającej w Aleppo można powiedzieć, kto jest kim w tej wojnie?
sUB: – Wojna jest złem. Największym dramatem tej wojny było to, że tutaj rebelianci wymieszani byli z ludnością cywilną. Tutaj, cokolwiek spadało, to przede wszystkim na cywilów, którzy odważnie zostali w swych domach. Ja nie chcę nikogo oceniać. Myślę o tych wszystkich chłopakach, np. z armii syryjskiej. To chłopcy, którzy byli w wieku poborowym i poszli do wojska. Który z nich miał wybór? W tej wojnie udział wielkich mocarstw jest dużo większy niż tych biednych Syryjczyków, którzy, po jakiejkolwiek stronie by byli, wszyscy są w jakiś sposób ofiarami wielkiej machiny sprzedaży broni. Jak mówi papież w orędziu na Światowy Dzień Pokoju: ta wojna toczy się w odcinkach i toczą ją wielkie mocarstwa. Złem jest sprzedaż broni i zarabianie na tej sprzedaży.
DA: Jakiej pomocy potrzebują dziś mieszkańcy Aleppo? Na co przeznaczane są środki, które trafiają do syryjskich rodzin?
sUB: – Jako siostra nie dostanę nic ponad jedną butlę miesięcznie dla naszego zgromadzenia. Natomiast jeśli rodziny dostają pieniądze, mogą same zatroszczyć się o gaz, mazut, lekarstwa, coś
ciepłego do zjedzenia. Dlatego program „Rodzina Rodzinie” jest adekwatny do naszej sytuacji. Polskie rodziny robią dla rodzin w Aleppo to, czym w Europie zajmują się instytucje pomocy społecznej. Żyjemy wielką nadzieją, że kiedy ruszy odbudowa miasta, powstaną miejsca pracy. W tej chwili większość chrześcijan nie ma pracy, bo zakłady pracy są zbombardowane, albo kierownik, który miał pieniądze, wyjechał. Kiedy zacznie się odbudowa, zaczną pracować też architekci i inżynierowie, którzy tu pozostali. Syria nigdy nie miała długów. Mamy wykrzywiony obraz Syryjczyków z powodu dramatu, który rozegrał się w ostatnich latach. Ale przed wojną Syryjczycy naprawdę nigdy o nic nie prosili.
DA: Ci, którzy pamiętają Syrię sprzed wojny, mówią też, że był to kraj pokojowego współistnienia wyznawców wielu religii. Czy te dobre relacje przetrwały?
sUB: – Z pewnością bardzo się pogłębiły. Wcześniej, owszem, był dialog, ale w Aleppo były wyodrębnione dzielnice: typowo muzułmańskie albo chrześcijańskie. Wśród ośmiu milionów mieszkańców miasta i okolicy było tylko 150 tysięcy chrześcijan. Uciekając przed wojną, ludzie wynajmowali mieszkania tam, gdzie były dostępne. Muzułmanie, którzy zamieszkali w dzielnicach chrześcijańskich, odkryli, kim są chrześcijanie. Czasem zatrzymują nas na ulicy i mówią: wyciągnęliście do nas braterską rękę. Poza tym wszystkie organizacje, m.in. Caritas czy jezuici, którzy wydają posiłki, pomagają i chrześcijanom, i muzułmanom.
DA: A jak wygląda Wasza praca?
sUB: – Jest nas pięć sióstr: dwie Polki, Libanka, Francuzka i Syryjka z Homs. Jedna z sióstr zajmuje się centrum dla dzieci autystycznych, druga atelier, gdzie kobiety uczą się haftować i robić
na drutach, by w ten sposób zarobić. Ja pracuję w naszym akademiku dla studentek i jestem radną prowincjalną. Ponieważ nasz dom znajduje się we względnie spokojnej części miasta, cały czas przyjmowałyśmy różne grupy na spotkania, rekolekcje itd. W naszych ogrodach działa jezuicka kuchnia dla uchodźców. Jest też dużo czasu na modlitwę, refleksję, słuchanie ludzi i na wszystko, o co inni nas proszą. Nasz dom jest zawsze otwarty.
Rozmawiała Dorota Abdelmoula
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |