Doktor José udowadnia, że praca jest także misją, a nie tylko sposobem na wzbogacenie się/Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi

Po godzinach leczy za darmo [MISYJNE DROGI]

Doktor José Antonio Martinez jest dentystą z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem. W czasie wolnym bezpłatnie leczy zęby ubogich, osób w kryzysie bezdomności, imigrantów. Niektórzy lekarze idą w jego ślady.

Wychodząc naprzeciw potrzebującym, przekonany Ewangelią i przyzwoitością, ponad 30 lat temu założył wraz ze znajomymi lekarzami klinikę, w której pomocy medycznej udziela się bez pobierania żadnych pieniędzy. Było ich 12 – jak apostołów.

>>> Meksyk: specjaliści udzielali bezpłatnych rad żywieniowych przy parafii [+GALERIA]

Piotr Ewertowski: Jesteś osobą głęboko wierzącą, prawda? Kiedyś misjonarze przekazali wiarę Twoim dziadkom. Dziś jest ona po prostu częścią Was i staracie się nią żyć, zmieniając otoczenie.

Dr José Antonio Martinez: – Wolę mówić, że jestem normalny, standardowy w mojej religijności. Jasne, że moje siły do służby biorą się z codziennej modlitwy. Owszem, jestem katolikiem praktykującym, ewangelizatorem, ale nikim nadzwyczajnym.

Skąd wziął się u Ciebie pomysł pomagania w ten sposób ubogim? Skąd ta motywacja do działania? Przyzwoitość? A może jednak Ewangelia?

– Widziałem potrzeby wielu osób ubogich w naszym mieście. Zauważyłem też, że rząd nic dla nich nie robi. Są w chorobach pozostawione same sobie. Spotkaliśmy się w kilka osób, zastanawiając się, jak możemy im pomóc. Jesteśmy lekarzami, więc zdecydowaliśmy się na otwarcie kliniki, w której będziemy mogli pomagać potrzebującym. Tak stworzyliśmy zespół lekarzy i psychologów, którzy przyjmują ubogich bez żadnej opłaty. Stwierdziliśmy, że możemy na nasz rachunek coś zrobić, poświęcając swój czas tym, których nie stać na leczenie. Niewielu lekarzy podejmuje też podobne kroki, więc jest to coś bardzo potrzebnego w Meksyku.

Doktor José Antonio Martinez w czasie pracy/Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi

Ważną motywacją jest też wdzięczność Panu Bogu za Jego błogosławieństwo. Żyjemy bowiem na godnym poziomie. Dlatego chcieliśmy się też podzielić tym, co od Boga otrzymaliśmy – naszym talentem, pracą, czasem, pieniędzmi. Korzystamy z naszych prywatnych materiałów w klinice, nie bierzemy od pacjentów tej kliniki żadnych pieniędzy. Traktujemy ich jednocześnie identycznie jak pacjentów z naszych prywatnych klinik. Staramy się ich obsłużyć jak najlepiej i realnie im pomóc. Bez względu na ich status i pochodzenie.

Nie odrzucamy nikogo. Jakieś cztery lata temu przez Guadalajarę przewinęła się olbrzymia fala imigrantów z południa, którzy zmierzali do USA. W tamtym czasie mocno skupialiśmy się na nich. Oczywiście, również dzisiaj ich przyjmujemy. Nie mają bowiem praktycznie niczego. Tutaj mogą zacząć leczenie w godnych warunkach.

Klinika ma już ponad 30 lat. Jak wyglądały jej początki?

Na początku szukaliśmy miejsca adekwatnego do tego, co zamierzaliśmy robić. Pewna bardzo hojna osoba z Guadalajary ofiarowała nam to miejsce. Zaczęliśmy od organizowania śniadań dla osób zajmujących się medycyną, co było okazją do zachęcania ich do wzięcia udziału w organizowanym przez nas wolontariacie. W pewnym momencie udało się zebrać 12 lekarzy, którzy działali z nami. Przewijało się więc niemało osób, które chciały nam pomóc. Później niektórzy męczyli się tym wolontariatem i już nie chcieli przychodzić. Posługiwali się różnymi pretekstami, byle dalej tego nie robić. Zawsze znajdzie się jakiś pretekst.

A czy też miałeś takie momenty zwątpienia i rezygnacji? Czy nie chciałeś rzucić tego wszystkiego w obliczu różnych trudności? Przecież nikt Tobie za to nie płaci i poświęcasz na to swój wolny czas, który mógłbyś spożytkować inaczej.

Miałem momenty zwątpienia. Zdarzało się to z różnych powodów – zdrowotnych, rodzinnych. Jednak Bóg zawsze na nasze wątpliwości odpowiada i mówi, co mamy robić. Podczas czytania słowa Bożego odnajduję Jego odpowiedź na moje wątpliwości. To mnie umacnia w wierności temu dziełu. Cieszę się, że pomimo różnych trudności po drodze wciąż służę Bogu i ludziom w ten sposób.

Klinika, w której są leczeni ludzie w kryzysie bezdomności/Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi

Myślę, że jestem bardzo uparty i sam Pan Bóg chce, żebym służył tutaj w ten sposób. Dlatego nadal to robię. Dlaczego On wybrał mnie do tego dzieła? Nie wiem. Ale wiem, dlaczego to robię – żeby służyć innym.

Przyjmujesz tutaj pacjentów w czwartki. Ilu zazwyczaj przychodzi? Zdarzają się pewnie jacyś pacjenci „trudni”, którym bardzo ciężko jest pomagać.

Zaczynam o godzinie 16 i jestem tutaj tak długo, jak są pacjenci. Zazwyczaj są to jakieś cztery osoby. Kiedy przychodzi nowy pacjent, to badamy go dokładnie. Uczymy też, jak dbać o swoje zdrowie.

W przeszłości spotykaliśmy się z zachowaniem pacjentów, które utrudniało nam pracę. Jeżeli ktoś przyjdzie w nieodpowiedniej kondycji, na przykład pijany, to nie obsługujemy go. Prosimy wtedy taką osobę, by przyszła później – w miarę możliwości przygotowana i czysta. Jeśli nie mają ubrań, to je im ofiarujemy, żeby mogli się przebrać.

Zaangażowanie osób w kryzysie bezdomności w drobne prace pomaga im w powrocie do zdrowia i w większej dbałości o samego siebie/Fot. PAP/EPA/David Maung

Od jakiegoś czasu zaczęliśmy jednak prosić naszych pacjentów o odpracowanie wizyty czy zabiegu. Nie mają pieniędzy, więc mogą ofiarować swój czas i zrobić coś w klinice. Niektórzy pozamiatają, inni pomogą w malowaniu. Dlaczego? Kiedy przyjmowaliśmy ludzi nie tylko bez pieniędzy, ale bez żadnej innej formy odpłaty, to część z nich traktowała swoje leczenie po macoszemu. Zupełnie nie dbali o swoje zdrowie i rzeczy należące do kliniki. Kiedy wprowadziliśmy te drobne formy odpracowania, to zaczęli bardziej rzetelnie podchodzić do leczenia, które im ofiarujemy. Dla skutecznego leczenia potrzeba zaangażowania obu stron, nie tylko lekarza, ale także samego pacjenta.

Cztery osoby to wciąż wydaje się niewiele – jak na potrzeby tak dużego miasta. Według statystyk mieszka tutaj ok. 251 tys. osób w sytuacji skrajnego ubóstwa. A dochodzi do tego jeszcze cała rzesza ludzi, którzy może i mają co włożyć do garnka, ale na leczenie już ich raczej nie stać.

Niestety informacja o przedsięwzięciach takich jak nasze zbyt łatwo się nie rozchodzi. Mieliśmy program w radiu, podczas którego ogłaszaliśmy, że mamy w centrum klinikę, która działa w ten sposób, ale to zdecydowanie za mało. Dlatego staramy się też docierać do nich w mediach społecznościowych. Osoby w kryzysie bezdomności nie słuchają radia i nie oglądają telewizji, ale niektórzy z nich mają telefony. Mogą przeglądać internet i w ten sposób dowiedzieć się o naszej działalności.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Jednak najlepszym przekaźnikiem informacji jest poczta pantoflowa. Pacjenci, którym już pomogliśmy, polecają nas innym. Najwięcej naszych nowych podopiecznych trafia do nas właśnie tą drogą.

Jak inni lekarze reagują na Twoje zaangażowanie na rzecz potrzebujących?

Myślę, że to, co robię może być pewną inspiracją dla innych lekarzy. Słowa mówią niewiele, mogą być rzucone na wiatr, ale konkretne czyny i świadectwo potrafią pobudzić innych do działania. Niektórzy z moich kolegów po fachu, gdy słyszą o tym, co robię i to widzą, sami czują potrzebę pomocy ubogim. Motywacją jest zwykła ludzka chęć pomocy, przyzwoitość, a często wiara. Nie ma reguły. Obecnie część z nich w swoich klinikach bezpłatnie leczy potrzebujących.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze