Fot. Piotr Ewertowski

Uboga parafia postanowiła pomóc imigrantom. Dzisiaj powstają kolejne domy schronienia [REPORTAŻ]

Do Meksyku przybywają każdego roku setki tysięcy imigrantów, którzy w poczuciu beznadziei ryzykują własnym życiem, by dotrzeć do USA. Niektórzy decydują się zostać w Meksyku. Kościół ruszył im na ratunek. Księża z parafii pw. Naszej Pani Schronienia w Tlaquepaque zorganizowali im miejsce, w którym nie tylko mogą się schronić i coś zjeść, ale też pracować.

W czerwcu 2022 r. na przedmieściach San Antonio w Teksasie znaleziono porzuconą ciężarówkę, w której znaleziono kilkadziesiąt zmarłych lub nieprzytomnych osób. Byli to imigranci, którzy nielegalnie przekroczyli granicę między Meksykiem i USA.Pochodzili głównie z Gwatemali, Hondurasu, Salwadoru i właśnie Meksyku. Były to ofiary nielegalnego przemytu ludźmi. To tylko jedna z licznych tragedii. O wielu nawet nie wiemy. Nielegalny przemyt osób to jedna strona, druga – mroczniejsza – związana jest z handlem ludźmi. Imigranci bywają ofiarami tego procederu. Skala problemu – jak to w Meksyku – jest nieznana. Wszystko odbywa się poza statystykami, a szerząca się korupcja uniemożliwia często nawet ukaranie zwykłych złodziei. Pomoc potrzebującym w Meksyku wiążę się więc także z ryzykiem. Niektórzy potrafią bowiem na nich dobrze zarobić. Według danych z 2021 r. grupy kryminalne przemycające imigrantów zarabiały nawet 14 mln dolarów dziennie. Są na szczęście członkowie Kościoła, którzy przychodzą im z odsieczą, nawet jeśli nie jest to łatwe.

>>> Uboga parafia dla ubogich. „Wychodziłem ewangelizować narkomanów do czwartej nad ranem” [REPORTAŻ]

Dom dla imigrantów w Tlaquepaque

W 2012 r. księża z parafii pw. Naszej Pani Schronienia w Talquepaque przy aprobacie kard. Francisco Robles Ortegi, arcybiskupa Guadalajary, otworzyli dom dla imigrantów i uchodźców. Już wcześniej pomagali ubogim w dzielnicy Cerro del Cuatro, na terenie której znajduje się parafia. Ratowali narkomanów przed zgubnym nałogiem, wyrywali ludzi z gangów… Imigranci to było kolejne marzenie tych oddanych kapłanów, a także parafian, którzy, choć sami niewiele mają, nie odwrócili się od przybyszów potrzebujących schronienia.

– Nie mamy wsparcia od organizacji międzynarodowych. Pomoc mamy od parafii, która jest biedna – tłumaczy ks. Alberto Ruiz. – Niektórzy księża się z nami solidaryzują, pomaga nam dekanat, raz w miesiącu przychodzi wsparcie od jakiejś parafii. Jest to zatem dzieło Kościoła, nie ONZ czy innych organizacji międzynarodowych – dodaje.

Ks. Alberto rozmawia z jednym z imigrantów budujących nowy dom/Fot. Piotr Ewertowski

Dzieło, które powstało z tak niewielkich środków, mocno się rozrasta. Dzisiaj oprócz Domu El Refugio („Schronienie”) są specjalne mieszkania dla rodzin imigrantów, budowane są dla nich także kolejne ośrodki. Przy konstrukcji pomagają sami imigranci. Budują oni też nowy dom do pracy duszpasterskiej, za co otrzymują wynagrodzenie, które mogą odłożyć na późniejsze samodzielne życie.

Ksiądz architekt

Obiekty te projektuje sam ks. Alberto Ruiz, proboszcz parafii pw. Naszej Pani Schronienia, który przed wstąpieniem do seminarium studiował architekturę i pracował też przez kilka lat w zawodzie. Taki był wymóg jego ojca, który był przeciwny temu, by jego syn został księdzem. Dzisiaj ks. Alberto może korzystać z tego doświadczenia. „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” – pisał św. Paweł w Liście do Rzymian. Ten, który powołuje, wykorzystał nawet „opóźnienie” w realizacji tego powołania.

– Te budynki wznoszą imigranci, aby mieli zatrudnienie i pieniądze, i aby nie musieli żebrać na ulicy. Chcę, żeby mogli żyć godnie. Nie płacą ani za wynajem, ani za jedzenie. Oszczędzają to, co zarobią, żeby potem mogli zacząć spokojnie nowe życie – wyjaśnia ks. Alberto.

Wnętrze ośrodka dla imigrantów/Fot. Piotr Ewertowski

Obecnie poza ośrodkiem „El Refugio” na terenie parafii znajdują się mieszkania dla ośmiu rodzin. Za pobyt ani za wyżywienie nic nie płacą przez sześć miesięcy. W tym czasie mogą uzbierać odpowiednie kwoty, żeby wynająć sobie coś na mieście. Przez pół roku są w stanie też znaleźć pracę, która pozwoli im się utrzymać. W budowie są kolejne mieszkania, w najbliższym czasie ma być miejsce dla 16 rodzin. To wszystko oczywiście poza ośrodkiem „El Refugio”, gdzie również mieszkają przybysze z zagranicy lub migranci wewnętrzni. Niektórzy bowiem przyjeżdżają w poszukiwaniu lepszego życia do Guadalajary z rejonów Meksyku, w których żyje się trudniej.

Powstaje także specjalny ośrodek tylko dla kobiet i dzieci. – Budujemy Dom św. Józefa dla kobiet i dzieci, bo to właśnie kobiety i dzieci najbardziej cierpią w czasie migracji. Dlatego patronem będzie św. Józef – opiekun Dziewicy Maryi i Dzieciątka Jezus. Niech będzie też i opiekunem kobiet i dzieci migrujących – powiedział proboszcz.

Potrzeby

Jak powiedział recepcjonista ośrodka „El Refugio” na początku imigranci i uchodźcy potrzebują jedzenia, łazienki i zmiany ubrań – od butów po bieliznę. To pierwsze i doraźne potrzeby, które muszą zostać zrealizowane, żeby móc ruszyć z innymi rzeczami czy formalnościami. Dziennie do ośrodka zgłasza się średnio 10-12 osób. Niektórzy planują zostać w Meksyku, lecz zdecydowana większość z nich zmierza dalej, do Stanów Zjednoczonych.

– Próbują w sposób legalny przedostać się tam przez Meksyk, lecz niestety taka możliwość często nie istnieje. Dlatego zdecydowana większość dąży po prostu przynajmniej do bezpiecznego tranzytu – opowiada Juliette, młoda prawniczka pracująca w „El Refugio”. Ich determinacja często sprawia, że płacą horrendalne sumy przemytnikom, tzw. coyotes. W najlepszym wypadku kończy się to po prostu wydaniem dużych pieniędzy, w gorszym handlem żywym towarem i porwaniami. Niektórzy umierają. Nie jest to też tak, że migrują bogacze, których stać na opłacenie coyotes. Migranci wydają oszczędności życia lub się zapożyczają i zastawiają. Niektórzy zmuszeni są potem spłacać ten dług niewolniczą pracą. Zalegalizowanie pobytu w Meksyku wymaga czasu i pracy.

Pracownicy „El Refugio”/Fot. Piotr Ewertowski

– Wszystko zależy od ich sytuacji i od tego, czy chcą uregulować swoją pobyt lub mieć status uchodźcy – podkreśla Juliette. – Jeśli mają rodzinę w Meksyku, to wtedy jest dużo łatwiej. W przypadku uchodźców lub migrantów zarobkowych wysłuchujemy każdego przypadku, towarzyszmy im, sprawdzamy, czy posiadają potrzebne dokumenty. Wspomagamy ich w pisaniu podań, załatwianiu dokumentacji i wyrabiania karty pobytu. Wyrabianie prawa pobytu trwa około roku – dodaje kobieta.

Różne drogi

W czasie mojej wizyty w Cerro del Cuatro przeważali uchodźcy i imigranci z Nikaragui i Wenezueli. W obu tych krajach sytuacja jest bardzo trudna. W Nikaragui rządzonej przez Daniela Ortegę represjonuje się przeciwników politycznych. Prześladowania mocno dotykają także Kościół i katolików. – Wyjechałem z Nikaragui z powodu sytuacji politycznej. Nie jest tam bezpiecznie. Marzę o tym, że pewnego dnia w moim kraju minie ten kryzys i będę mógł tam spokojnie wrócić – opowiada jeden z migrantów. Widać w nim dużo smutku, ale też determinacji, by pracować i polepszać swoją sytuację. Tęskni za swoją ojczyzną. Równie pracowity jest Pedro z Wenezueli. Wraz ze swoim kilkuletnim rodzeństwem przekraczał dżunglę Darien, jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Zajęło im to ok. czterech dni. Wiele osób nie przeżywa tej przeprawy przez groźny las tropikalny, w którym czekają nie tylko drapieżne zwierzęta, lecz także uzbrojone grupy przestępcze i niegościnne plemiona indiańskie.

W jadalni/Fot. Piotr Ewertowski

W trochę w innej sytuacji jest Claudia, również z Nikaragui. Nie chce jechać do Stanów Zjednoczonych. Przyjechała tutaj na studia magisterskie z mediów i dziennikarstwa. Skorzystała z oferty stypendiów pokrywających czesne za naukę. Do Guadalajary przybyła w 2022 r. i mieszka w „El Refugio” jako wolontariuszka, by pomagać innym imigrantom.

– W Nikaragui pracowałam jako wolontariuszka przez dziesięć lat – opowiada Claudia. – Wcześniej widziałam, jak pracują wolontariusze, ponieważ mój brat cierpi na zaburzenia psychotyczne. Musieliśmy mieć kogoś do pomocy do opieki nad nim. Kiedy przyjechałam do Guadalajary związałam się z grupą mieszkających tutaj Nikaraguańczyków. Oni zasugerowali mi to miejsce. Stypendium pokrywa czesne, ale nie koszty życia. Mogę mieszkać tutaj jako wolontariuszka w zamian za dach nad głową i wyżywienie, aż znajdę jakąś pracę. To pomaga mi w nauce. Spotykam tu ludzi, którzy opowiadają mi swoje historie – to przyda mi się kiedyś w pracy. Pomaga to zgłębiać temat migracji. Jest dużo osób odważnych, które decydują się prawie bez niczego przekraczać trudne terytoria. Doświadczenie w domu migranta jest jednym najlepszych w moim życiu. Myślę, że pobyt tutaj czyni moje życie niejako życiem z filmu (śmiech). I dlatego nie żałuję tej decyzji. Mogę czytać książki o migracji, ale być tutaj i zobaczyć to wszystko na własne oczy – to zupełnie co innego – podsumowuje Claudia.

Claudia mieszka w domu dla imigrantów i jednocześnie pomaga/Fot. Piotr Ewertowski
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze