Pokój jest możliwy tylko w dialogu [MISYJNE DROGI]
Stosunek do islamu może być realizowany w dwu kierunkach: albo konfrontacji, co jest rozwiązaniem najłatwiejszym intelektualnie, ale niebezpiecznym politycznie, albo ciągłego szukania wspólnej drogi.
Tak twierdzi ks. prof. Jerzy Bagrowicz, toruński badacz tematyki islamu. Sformułował swoją tezę po dogłębnej analizie tragicznych konsekwencji wydarzeń z 11 września 2001 r. i nadzwyczaj radykalnych reakcjach na Bliskim Wschodzie na wykład papieża Benedykta XVI w Ratyzbonie. Nie tyle oryginalne jest oczywiście nakreślenie dwóch możliwych sposobów reagowania na islam, co historyczna konieczność dokonania wyboru jednego z nich.
Pokojowe marzenia
Druga połowa XX w. to czas dążeń do pokojowego rozwiązywania napięć międzykulturowych, w tym unikania konfrontacji świata zachodniego z islamem. To posoborowy czas wiary w dialog kultur i religii. Szczególnie po upadku muru berlińskiego i żelaznej kurtyny w roku 1989 wydawało się, że świat projektuje się w kierunku społeczeństw bez granic, a już na pewno bez murów. To także świat kończącej się epoki kolonializmu i definitywnego rozliczenia się z faszyzmem i nazizmem. Nadzieja na nowy świat zrodziła się w Europie szczególnie mocno w kontekście upadku komunizmu oraz pozytywnego przezwyciężenia kryzysu zimnej wojny. Drogi pokoju wydawały się otwarte, a świat nabierał przekonania, że cywilizacje, które przeżyły drugą wojnę światową już nigdy nie będą inicjować wojny dla osiągnięcia przyszłego pokoju.
Nie bez znaczenia był pokojowy wybór drogi ku niepodległości Polski, którego dokonali twórcy ruchu solidarnościowego. Do niedawna, jeszcze przed wojną w Ukrainie, wydawało się, że był to wybór oczywisty, adekwatny wobec wymagań kultury pluralistycznej, postmodernistycznej i przynajmniej życzeniowo wolnej od przemocy. Dzisiaj zdajemy sobie sprawę z tego, że był krokiem bardzo nieoczywistym i odważnym, krytykowanym przez zwolenników konfrontacji zbrojnych, których także w tamtych czasach nie brakowało w Europie, chociażby w szeregach IRA czy ETA. Przekroczenie paradygmatu krwawych rewolucji, który wydawał się dominować jako reguła w społeczeństwach europejskich od czasów rewolucji francuskiej, był rzeczywiście wydarzeniem niebagatelnym. Okazał się znakiem i dowodem na realne pójście nową drogą, trudną, ale możliwą do przebycia na sposób dotychczas nieznany. Dlatego wymagał on nie tylko odwagi, ale także wiary.
Nigdy więcej wojny
W tym klimacie na znaczeniu traciły ukształtowane przez wieki przekonania o nieuniknioności wojny, które wybuchały w konfrontacji między światem zachodnim a islamem. „Jeżeli w ciągu wieków wiele powstawało sporów i wrogości między chrześcijanami i mahometanami – czytamy w dokumencie Nostra aetate z 1965 r. – święty Sobór wzywa wszystkich, aby wymazując z pamięci przeszłość, szczerze pracowali nad zrozumieniem wzajemnym i w interesie całej ludzkości wspólnie strzegli i rozwijali sprawiedliwość społeczną, dobra moralne oraz pokój i wolność”. „Wojna jest z natury irracjonalna” – napisał w 1983 r. Jan Paweł II w Orędziu na Światowy Dzień Pokoju. I uzasadnił, że „zasada etyczna pokojowego rozstrzygania sporów jest jedyną drogą godną człowieka”. Następnie, w 1985 r., podczas spotkania z młodzieżą muzułmańską w Casablance papież powiedział: „Wierzymy w tego samego Boga, Boga jedynego, Boga Żyjącego, Boga, który stwarza wszechświat i swoje stworzenia doprowadza do doskonałości”. W 1986 r., podczas modlitwy o pokój w Asyżu, podkreślił ponadto, że „wezwanie, jakim jest pokój, które dziś stoi przed każdym ludzkim sumieniem, przekracza różnice religijne”. Współczesny Kościół podejmuje więc dialog z islamem i innymi religiami, postrzegając je – jak mówi ks. prof. Tomáš Halik – jako systemy myślowe, a nie ośrodki kultu fałszywych bogów. Inne religie mogą być – zdaniem praskiego teologa – katalizatorem rozwoju chrześcijaństwa. „Gdyby bowiem w pierwszych wiekach przeważył u chrześcijan lęk przed życzliwym otwarciem się na kulturę i duchowość ich epoki, chrześcijaństwo pozostałoby prawdopodobnie mało ważną sektą na obrzeżach judaizmu i nigdy nie stałoby się duchowym i moralnym nurtem, który przemienił kulturowe oblicze Europy”.
Aksamitna kurtyna
Dlatego nawet radykalne środowiska muzułmanów pod wpływem zmian kulturowych na Zachodzie zmieniały powoli swoje stanowisko. „Na przełomie XX i XXI wieku sądzono – twierdzi Bagrowicz – iż te skrajne grupy muzułmanów przekonują się na własnej skórze, że przemoc rodzi przemoc i częściowo wniwecz obraca wszelkie, także i słuszne plany polityczne”. Choć od tej wyraźnej tendencji pokojowej były też znaczące wyjątki, do których należy zaliczyć między innymi symboliczny wręcz artykuł z 1993 r. Samuela Huntingtona, o zderzeniu cywilizacji. Zdaniem tegoż autora żelazna kurtyna, która upadła pod koniec XX w., została zastąpiona aksamitną kurtyną kultury, która według niego stanowi najbardziej znaczącą linię podziału u progu trzeciego tysiąclecia. „Następna wojna światowa, jeśli taka będzie – napisał Huntington w swoim sławnym artykule, a następnie w książce będącej jego rozwinięciem – będzie wojną między cywilizacjami”. W podobnym tonie wyraził się papież Benedykt XVI w 2006 r., który podczas spotkania z przedstawicielami islamu w Castel Gandolfo powiedział: „Od dialogu z islamem zależy dziś przyszłość świata”.
W 1984 r. arcybiskup Paryża, kardynał Jean-Marie Lustiger, postawił jednak bardzo ważne pytanie: „W jaki sposób zamierzamy ułożyć pokojowe stosunki z ważną grupą, która odtąd stanowi część państwa francuskiego, które ma prawo być tym, czym jest, bo to jest sytuacja faktyczna, którą zaakceptowaliśmy i której chcieliśmy? Jakie zamierzamy wymyślić sposoby wewnętrznego współżycia we Francji, które umożliwiłyby takie współżycie w miłości i poszanowaniu wolności każdego? Jest to zadanie pokoleń, które nadchodzą”. W 2000 roku sam niejako spróbował udzielić odpowiedzi na postawione przez siebie pytanie: „Podstawową kwestią nie jest «inwazja» fali migracyjnej, bo to może być nawet szansa dla historii. Prawdziwe pytanie dotyczy tego, co się stanie z tymi, którzy tu mieszkają. Jak będą żyć? Sądzę, że los Europy jest w rękach Europejczyków. Ale jaka będzie ich wola, na razie pozostaje zagadką. Modlę się i jestem optymistą”.
Stracone marzenia
Zadanie realnej integracji z migrantami i islamskimi migrantami uchodźcami, o którym mówił w Paryżu pod koniec ubiegłego wieku kardynał Jean-Marie Lustiger, udało się jednak tylko w niewielkim stopniu. Papież Franciszek mówi o fałszywej integracji, która jest raczej gettoizacją, oddzieleniem migrantów od społeczeństw Europejczyków, rodzącym poczucie niższości u tych, którzy w kolejnych pokoleniach rodzą się w rodzinach migrantów na zachodzie Europy. Oczywiście integracja jest zadaniem bardzo trudnym i wymaga otwartości po każdej ze stron. Ale mimo tej obiektywnej trudności musimy też uznać, że wciąż brakuje nam, Europejczykom, gotowości na taką otwartość. Nie mamy ochoty na wysiłek poznania odmienności kultury, a tym bardziej na dialog z inną kulturą czy religią. Nie mamy wystarczającej cierpliwości, aby integrację potraktować jako proces długi i wymagający – i dlatego skuteczny. Nie można też zapomnieć, że migrantów i uchodźców traktuje się nadal jak konieczną i tanią siłę roboczą.
Tezy Huntingtona od początku znajdywały więc wielu zwolenników i zarazem przeciwników, także wśród muzułmanów. Dzisiaj przeżywają one wręcz swoisty renesans. Gwałtowne bowiem przyspieszenie procesu globalizacji oraz wynikające z niego problemy związane z przenikaniem się kultur i religii, w tym narastających napięć między cywilizacją zachodnią a wschodnim radykalizmem islamu, zrodziły coś, co można określić globalną „atmosferą wojenną”. „Dzisiejszy zglobalizowany świat zbliżył nas wszystkich do siebie, ale nie uczynił bardziej braćmi” – powiedział papież Franciszek 16 czerwca 2023 r. do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Nie jest to tylko kwestia toczącej się trzeciej wojny światowej w kawałkach – jak o sumie wszystkich konfliktów zbrojnych w świecie mówi Franciszek – ale także pewnego dominującego dzisiaj sposobu myślenia, który problemy z globalizacją chce rozwiązać za pomocą „separacji i konfrontacji”. „Atmosfera wojenna” to przekonanie, że „napięcie odmienności” zmniejszyć można tylko przez jasne wytyczenie granic, których będą bronić mury: mentalne i fizyczne. Stąd separacja i konfrontacja to podstawowe składowe immaginarium kulturowego, które ukrywają się w często nieuświadomionych przedzałożeniach myślenia: świat jeszcze nie tak dawno wołający o pokój, a nawet wierzący w ideę pokoju gwarantowanego przez instytucje międzynarodowe, szuka na nowo bezpieczeństwa w idei oddzielenia i „równowagi sił”. Dialog i negocjacje nie są już priorytetowym sposobem osiągania pokoju: wydają się naiwne i nieskuteczne. W ich miejsce powraca wiara w siłę presji militarnej.
Nie ma innej drogi
Odrzucenie dialogu międzyreligijnego i międzykulturowego jako generatora pokoju, któremu towarzyszy presja militarna, nie może jednak przynieść trwałego pokoju. Uzyskanie przewagi za pomocą siły i przemocy prowadzi bowiem do kumulacji i przechowania w przedświadomości społeczeństw i jednostek impulsu do reakcji agresywnej, który zainicjuje nowe procesy wojenne. Na froncie nie walczą decydenci wojny, ale konkretne osoby, które żyją w relacjach rodzinnych, narodowych i kulturowych. Wojna przynosi zniszczenia, które oddziałują na psychikę i ducha ogromnych grup społecznych. Dlatego każda wojna – niezależnie od stopnia przejrzystości moralnej oceny odpowiedzialności stron konfliktu – jest porażką ludzkości, o czym nieustannie mówi papież Franciszek. Zwycięstwo tylko za pomocą siłowej presji zawsze okazuje się zwycięstwem pyrrusowym. „To zaś wymaga – napisał już w 1963 r. w encyklice Paceim in trris papież Jan XXIII – żeby w miejsce zasady, uważaną dziś za najwyższą gwarancję pokoju, wprowadzić zupełnie inną, która głosi, że prawdziwy i trwały pokój między narodami musi się opierać nie na równowadze sił zbrojnych, ale jedynie na wzajemnym zaufaniu” (n. 33). Dlatego w kontekście współczesnego nauczania Kościoła słowo pokój nabiera nowego, głębszego i dużo szerszego znaczenia. Nie jest tylko brakiem wojny, ale owocem uleczonych ran, pojednanych relacji i przyjaźni społecznej. Jest silnie powiązany z ideą powszechnego braterstwa i poszerzenia horyzontów myślenia o wspólnej przyszłości chrześcijan i muzułmanów: wszyscy płyniemy na tej samej barce.
Idea pokoju przeżywa dzisiaj tak poważny kryzys. Dlatego chrześcijanie i muzułmanie czują się szczególnie wezwani, aby być zwiastunami pokoju. Nie tylko powracając do już wypracowanych idei, często powiązanych z niewiarą w procesy pokojowe, ale poszukując nowych dróg, prowadzących do pokoju trwałego. Chrześcijanie i muzułmanie powinni nieść przesłanie pokoju i braterstwa, który dzisiaj wydaje się utopią, ale jutro – właśnie dlatego, że tak mozolnie, ale i skutecznie wypracowywany na poziomie lokalnym i globalnym – może stać się jedyną możliwą drogą ku pokojowej przyszłości.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |