Fot. Biuro Prasowe PKWP Polska

Powołani do misji. Świadectwa z Afryki

Są tam, gdzie pracować chce niewielu. Towarzyszą sierotom, uchodźcom, biednym i opuszczonym. Pomoc Kościołowi w Potrzebie nagłaśnia świadectwa misjonarzy, którzy – często z narażeniem zdrowia i życia – niosą Ewangelię i pomoc w krajach, gdzie choroby i wojna są częścią codzienności.

Z o. Krzysztofem Zębikiem PKWP współpracuje od dawna. Stowarzyszenie przekazywało środki na dożywianie dzieci oraz budowę pomieszczeń dla uczniów i nauczycieli w Sudanie Południowym. W poprzednim roku – pomoc darczyńców – pozwoliła wybudować studnię dla mieszkańców Pogwic.

>>> Afryka. „Żywi zmarli” to ważna część rodziny [MISYJNE DROGI]

Kraj jest bardzo niebezpieczny

W miejscu, w którym pracuje misjonarz, 90 proc. ludzi należy do jednego z kościołów protestanckich. „Tutaj głosić Ewangelię jest bardzo trudno. Chodzimy do szkół, budujemy je i poprzez edukację próbujemy ewangelizować” – mówi o. Krzysztof, który pracuje w Yirol. Ludzie zajmują się tutaj pasterstwem. Edukacja rozwija się bardzo wolno, przez co brakuje liderów. Kraj jest bardzo niebezpieczny. „Są momenty, gdzie ryzykujemy życiem” – wyjaśnia misjonarz. Dodaje, że już raz uciekał przed strzelaniną. Innym razem to on był na celowniku karabinu. Czasami zastanawia się, po co jest w tym miejscu. Wtedy pojawia się odpowiedź. „Ufam Bogu. On chce, byśmy głosili Jego miłość i przebaczenie” – podkreśla. On sam – jak deklaruje – daje z siebie wszystko, „by być z ludźmi i nieść im sakramenty potrzebne do zbawienia”.

Fot. Biuro Prasowe PKWP Polska

W rozmowie z PKWP o. Krzysztof Zębik sięga myślami do początków swojego powołania. Mówi, że stawiał sobie pytanie o to, co robić w życiu. „Myślą, jaka mi towarzyszyła, była pomoc najbiedniejszym i najbardziej opuszczonym” – wskazuje. Tak trafił do Zgromadzenia Misjonarzy Kombonianów. „Są posyłani w te miejsca, gdzie nikt nie chce iść, gdzie jest ciężko, bo trzeba ryzykować życie” – mówi misjonarz. Dodaje od razu, że wszędzie tam „ludzie oczekują pomocy, obecności i Ewangelii”. Do Sudanu Południowego trafił na własną prośbę. Był już tam wcześniej. „Ludzie mówili wtedy, że oni nie znają Jezusa. Wiedziałem, że właśnie w to miejsce chce mnie posłać Pan” – mówi. W Yirol od razu został proboszczem.

Wojna zmusiła do wyjazdu

Do Sudanu Południowego w 2013 roku dotarł o. Andrzej Dzida. Misjonarz trafił na miejsce, kiedy rozpoczął się konflikt pomiędzy dwoma największymi plemionami: Dinka i Nuer. Był proboszczem. Do najdalszej kaplicy miał ponad 2 godziny jazdy samochodem. To nie był dystans, który osłabił jego zapał. Konflikt w Sudanie Południowym przybierał jednak w tamtym czasie coraz większe rozmiary. Rozszerzał się na inne plemiona i tereny. Dotarł do miejsca, w którym pracował o. Andrzej. „Po 3 tygodniach ostrzałów, z miasteczka liczącego ok. 20 tys. osób pozostała nieliczna grupa około 200” – mówi.

Sudańskie protesty. Fot. EPA/STRINGER

Misjonarz został zmuszony do wyjazdu z kraju. W obliczu wojny nie było mowy o posłudze pastoralnej. „Nieliczna grupka nie przychodziła na Mszę św., z powodu codziennego strzelania, a większość już uciekła, przede wszystkim przez granicę w Ugandzie” – wyjaśnia werbista. Obowiązywał stan wojenny. Na drogach grasowały paramilitarne grupy. Nie było możliwości, by dotrzeć w inne miejsca, które podlegały parafii.

Obóz dla uchodźców

Drogi o. Andrzeja na nowo skrzyżowały się z Sudańczykami w 2018 roku. W Ugandzie powstał dla nich jeden z największych obozów dla uchodźców. Liczy ok. 300 tys. ludzi. W Bidibidi, bo tak nazywa się nowy dom, w którym żyją Sudańczycy, misjonarz spotkał wielu wiernych ze swojej parafii, gdzie był proboszczem. „Posługa w Bidibidi jest kontynuacją mojej posługi z Sudańczykami Płd., tyle że na terenie Ugandy” – wyjaśnia.

fot. EPA/WFP / LENI KINZLI

Obóz dla uchodźców jest podzielony na pięć stref. W każdej z nich misjonarze chcą wybudować murowane kościoły. „Dotychczas kończymy dwa, gdzie konsekracja odbędzie się 20 marca w kościele św. Józefa i 25 czerwca w kościele Niepokalanego Serca Maryi” – podkreśla o. Andrzej. Bidibidi to ogromne wyzwanie duszpasterskie. Misjonarz tłumaczy, że „oprócz formacji duchowej i około 5000 chrztów, ponad 1000 pierwszych Komunii, są jeszcze bierzmowania (600) i codzienna posługa wśród wielu grup”. Czuje się jednak bardzo potrzebny uchodźcom, spośród których 80 proc. to dzieci i młodzież. „To plan Boga dla mnie” – mówi.

Pomoc Kościołowi w Potrzebie wspólnie z ojcami werbistami buduje w Bidibidi centra edukacyjno-pastoralne. Bez wsparcia PKWP nie pozostają też potrzebujący z innych krajów Afryki. W Kamerunie środki z Polski pozwalają wyżywić dzieci z sierocińca w Ayos, gdzie na co dzień najmłodszymi opiekuje się s. Dariusza Dąbrowska ze Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej. W rozmowie z PKWP wraca myślami do początków swojej drogi.

„Chciałam mieć dużo dzieci”

„Marzyłam o mężu. Chciałam mieć dużo dzieci, bo pochodzę z wielodzietnej rodziny. Była nas siódemka. Wydawało mi się, że życie siostry to ciągła modlitwa i praca” – mówi. Siostra stawiała sobie pytanie, co ze sobą zrobić. Myślała o klasztorze, ale uciekała przed podjęciem decyzji. „Pan Bóg nie dawał jednak spokoju” – wyjaśnia. Tak trafiła na dwa tygodnie do zgromadzenia. Chciała sprawdzić, czy jest to jej droga. Dziś mówi, że przeżyła wtedy najpiękniejsze chwile, gdy trafiła do domu dla chorych dzieci, gdzie opiekowała się 4-letnią dziewczynką z zespołem Downa. „To nie do opowiedzenia, co przeżyłam wewnątrz. Dziękowałam Bogu i czułam ulgę, że to jest właśnie to” – wspomina.

Fot. Biuro Prasowe PKWP Polska

S. Dariusza podkreśla, że to dzieci dawały jej od zawsze najwięcej radości i szczęścia. Zafascynowana misjami i św. Damianem, który pracował z trędowatymi, trafiła wreszcie do Afryki. Sama napisała prośbę, by rozpocząć posługę w Kamerunie. Mieszka tam od 2003 roku. Pracowała z kobietami. Uczyła je haftu, szycia, gotowania. Wciąż czuła jednak niedosyt. „Kocham dzieci, a naszym charyzmatem jest opieka nad sierotami” – mówi.

W Kamerunie s. Dariusza poznawała historie dzieci, których rodzice zmarli na AIDS. W sercu miała pragnienie, by otworzyć sierociniec. To marzenie wreszcie się spełniło. „Mamy sierociniec. 18 dziewczynek w wieku od 3 do 16 lat. Pan Bóg postawił mnie tutaj. Jestem bardzo szczęśliwa” – wskazuje. Chce zostać w Afryce jak najdłużej. „Ile będę miała sił i na ile Pan Bóg pozwoli” – tłumaczy. Wyjaśnia, że dzieciom chce dać „miłość, której nigdy nie doświadczyły, bo wcześnie straciły rodziców”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze