fot. A. Grygiel/M.Woźny

Studenci po wolontariacie misyjnym: Kościół Boliwii nas spotka [ROZMOWA] 

Alicja Grygiel i Michał Woźny podczas wykładów z misjologii na studiach teologicznych usłyszeli o możliwości wolontariatu w Boliwii. W rozmowie z Anną Gorzelaną opowiadają o spędzonym tam czasie, konieczności elastyczności podczas misji oraz o tym, jak Boliwijczycy uczestniczą w życiu Kościoła.

Na zdjęciu: Anna Gorzelana, Alicja Grygiel, Michał Woźny, arch. własne

Anna Gorzelana (misyjne.pl): – Zaczynając od początku – skąd pomysł, by część wakacji spędzić na drugiej półkuli? Jak zrodziło się w Was pragnienie misji?

Alicja Grygiel: – Marzenia o misjach pojawiały się u mnie od liceum, ale wtedy wydawało mi się to zbyt odległe, wręcz niemożliwe. Gdy podczas wykładów z misjologii z ojcem Piotrem Nawrotem SVD usłyszałam, że jest możliwość wyjazdu na wolontariat do Boliwii, to postanowiłam wykorzystać tę szansę.

Michał Woźny: – Ja z kolei od chłopięcych lat marzyłem, by zobaczyć Amerykę Południową. Gdy podczas wykładów z misjologii na studiach teologicznych usłyszałem o wolontariacie – długo się nie zastanawiałem.

Jak wyglądały przygotowania do wyjazdu?

Michał: – Jesienią zeszłego roku zaczęliśmy od nauki języka hiszpańskiego. W międzyczasie organizowaliśmy zbiórki pieniężne przy parafiach. Im bliżej wyjazdu, tym więcej było załatwiania – już bardziej techniczne sprawy, jak np. szczepienia. Krótko przed wylotem otrzymaliśmy też informację o wsparciu ze strony naszego wydziału.

fot. M.Woźny

Czy w momencie wylotu wiedzieliście, co będziecie tam robić?

Alicja: – Wiedzieliśmy tylko, że będziemy pracować z dziećmi i młodzieżą, ale nie byliśmy w stanie przewidzieć, jak dokładnie odbywać się będzie nasza misja. Był pomysł prowadzenia katechez, ale pojawiało się też wiele niewiadomych. Od początku jednak byliśmy otwarci na zmiany.

Michał: – I faktycznie, na bieżąco nasz plan był modyfikowany. Jechaliśmy do San Miguel, a gdy wylądowaliśmy w Santa Cruz, ojciec Piotr powiedział nam, że nie jedziemy do San Ignacio… Generalnie mieliśmy zarys naszego pobytu, ale jednak w dużej mierze był to wyjazd „w ciemno”.

Co było Waszym głównym zadaniem?

– W San Ignacio pomagaliśmy pani Beacie Hedzielskiej ze Szczecina w prowadzeniu zajęć muzycznych, uczyliśmy angielskiego, jeżdżąc po wioskach i pomagając w szkole. W San Miguel zamieszkaliśmy w wioskach – tam przez dziesięć dni funkcjonowaliśmy sami, mieszkając u jednego z katechistów. Zaś ostatnie dni mogliśmy spędzić spokojnie, odwiedzając kolejne boliwijskie miejsca i ludzi, np. Centrum Pastoralne w Oruro prowadzone przez siostrę Joannę czy stolicę administracyjną Boliwii – La Paz.

fot. A. Grygiel

Dziesięciodniowe samodzielne funkcjonowanie w Boliwii brzmi jak szczególne doświadczenie…

Alicja: – Tak, pobyt w San Miguel było szczególnym wyzwaniem. Wiedzieliśmy, jak wygląda życie w Boliwii, byliśmy przygotowani na funkcjonowanie w trudnych warunkach, ale przełomowe było życie z tymi ludźmi, wśród nich. Doświadczyliśmy ich codzienności. Michał spał tam na ziemi, ja spałam w hamaku.

Michał: – Jadąc tam, byłem przekonany, że mieszkać będziemy w ochronkach, a spaliśmy pod gołym niebem, u katechisty, którego wcześniej nie znaliśmy. Nie było łatwo wejść w codzienność jego rodziny, a także w społeczność wioski. Bez bieżącej wody, tylko z beczki, a gdy trochę zagrzmiało, wysiadł też prąd, nie było nawet jak naładować telefonu. Aczkolwiek nie czuliśmy, żeby było niebezpiecznie, mimo wszystko było naprawdę dobrze.

Byliście tam we dwoje, nie pojedynczo.

Alicja: – Tak, będąc we dwoje mocno się wspieraliśmy, ale podczas wyjazdów misyjnych na pewno bardzo potrzebna, by dobrze współpracować, jest elastyczność.

Michał: – Bardzo ważne było połączenie naszej dwójki, bo często było też tak, że Alicja umiała coś, czego ja nie umiałem. Albo ja umiałem coś, czego nie umiała Alicja.

fot. M.Woźny

A czy doświadczenie wolontariatu zmieniło coś w Waszym życiu wiary?

Michał: – Zobaczyłem zupełnie inny Kościół. Tam wspólnota chrześcijan funkcjonuje naprawdę inaczej, to Kościół ludzi świeckich. Diecezja San Ignacio to obszarowo teren Polski, a jest tam dwóch biskupów i 20 prezbiterów. Kapłani mają pod opieką od 15 do 50 parafii (wiosek). Nie wyobrażam sobie, jak wyglądałby tam Kościół bez zaangażowania świeckich. W każdej wiosce są katechiści i liderzy świeccy, którzy przygotowują do przyjęcia sakramentów, a kapłan jedzie tylko jako sprawca sakramentu. Zupełnie inaczej tam jest też pojmowana hierarchia, lud Boży. Bardzo mnie zachwycała ta rzeczywistość.

Dużo różnic wobec polskiej rzeczywistości, w której żyjemy…

Michał: – Tak, i wydaje nam się, że Kościół Boliwii nas spotka. Pytanie tylko, czy my będziemy gotowi na te warunki? Czy będziemy jedynie płakać nad brakiem księży, czy tworzone będą ośrodki do formacji świeckich liderów? Jak zareagujemy? Uważam, że spotka nas rzeczywistość Kościoła jak w Boliwii, wręcz myślę, że dążymy do niego, nie on do naszego.

Na zdjęciu Alicja i Michał wraz z panią Beatą Hedzielską oraz Siostrami Brazyliankami, fot. arch. własne

Czy coś w tamtej wspólnocie chrześcijan zaskoczyło was negatywnie?

Michał: – Zwróciłem uwagę na to, że wiara jest tam mocno pojmowana w sposób magiczny. Gdy dziecko jest niegrzeczne, to wykąpią je w wodzie święconej.

Alicja: – A jednak wiara ta oparta jest na prostocie. Msza święta wygląda tam inaczej niż u nas i choć trudno o zachowanie wszystkich liturgicznych zasad, to wierni niesamowicie wyrażają szacunek, np. w momencie przeistoczenia.

Pamiętam, jak w Afryce podczas przeistoczenia zaskoczyły mnie owacje, właśnie jako wyrażenie radości i szacunku wobec Boga, który był obecny wśród nas.

Michał: – W Boliwii wychodzi wówczas sztandar, który trzykrotnie pochyla się przed ołtarzem. Wierni zawsze też klęczą od modlitwy eucharystycznej aż do doksologii.

fot. A. Grygiel/M.Woźny

Co jeszcze Was zainspirowało u Boliwijczyków?

Alicja: – Żyją wolniej, nie gonią za czasem. Nie są przywiązani do dóbr materialnych. Jak coś jest, to dobrze, a jak nie, to sobie jakoś poradzimy. Bardzo podziwiam to spokojne życie.

Czyli popularny tam jest rytm życia „slow life”?

Alicja: – Tak, mówi choćby o tym choćby zwrot hora boliviana, czyli godzina boliwijska. To zasada, że umawiając się na daną godzinę, warto być pół godziny później. W dobrym tonie jest się spóźnić.

fot. A. Grygiel/M.Woźny

Zupełnie inny świat.

Michał: – Tak, ale nie tylko w pozytywnym kontekście. Słyszeliśmy wielokrotnie o rabunkach wobec kapłanów, o licznych porachunkach mafijnych.

Alicja: – Pamiętam, jak raz podczas fiesty przyszedł do nas jeden z misjonarzy. Potem poinformował, że wtedy zginęło tylko siedem osób… W Ameryce Południowej odczuwalna też jest olbrzymia przepaść między bogatymi a biednymi, przejawia się to przemocą. Większość dzieci nigdy nie wyjedzie ze swojego miasta.

fot. A. Grygiel/M.Woźny

A jednak zdecydowaliście się na wolontariat misyjny w Boliwii i mówicie, że warto. Dlaczego?

Michał: – Bardzo cenne jest choćby spotkanie osób z inną mentalnością. Spotkanie z ludźmi, którzy nie biegną, którzy inaczej patrzą na świat. Cenna jest nauka tej perspektywy.

Alicja: – Bardzo utkwiła mi w głowie radość ludzi mieszkających w wioskach, gdy ich tam odwiedzaliśmy. I myślę, że misje są trochę takim „odwiedzaniem” ludzi z dzieleniem się tym, co mamy. I choć próbujemy coś im przekazać, to bardzo dużo my sami z tego czerpiemy – dobroci, ufności, otwartości…

Jak kontynuujecie Waszą misję po powrocie do Polski?

Michał: – Mocno zaangażowaliśmy się w promowanie akcji „Zostań aniołem dla dziecka”. Udało nam się zebrać fundusze na 130 fletów, teraz zbieramy na 130 par skrzypiec. Taki instrument kosztuje około 100 dolarów i każdy, kto go ufunduje otrzyma symbolicznego, ręcznie wykonanego anioła z Boliwii. Symbolem Chiquitano – regionu, w którym znajduje się szkoła, w której pomagaliśmy – jest właśnie anioł.

fot. A. Grygiel/M.Woźny

Drugi projekt to promowanie wsparcia dla Centrum Pastoralnego w Oruro prowadzonego przez siostrę Joannę. To przestrzeń dla dzieci porzuconych, w której zapewnione mają podstawowe potrzeby, a także są chronione przed np. porwaniami, które są tam częste. W tym centrum mieszka ponad 100 podopiecznych i jest ono utrzymywane wyłącznie z datków.

Marzycie jeszcze o powrocie tam i kontynuowaniu misji?

Alicja: – Na pewno chciałoby się tam znów pojechać, ale czas pokaże, jak wyjdzie. A przecież i tutaj jest jak działać, więc to robimy!

fot. M.Woźny
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze